
Technologia zmienia świat w postępie geometrycznym, a w czasie zachwytu nad udogodnieniami, często nie zauważmy lub nie chcemy zauważyć, jej negatywów. Wprowadza pewne udogodnienia, ale i przekształca nas w istoty, które nie potrafią już istnieć bez internetu, smartfonów i innych gadżetów. To oczywiste, ale twórcy "Czarnego lustra" potrafią przekuć to w prawdziwy koszmar.
W 5. sezonie nie wybiegamy daleko w przyszłość, a nowinki techniczne są nam stosunkowo bliskie. Nie ma w tym nic złego, bo minimalistyczne science-fiction często bywa lepsze niż hollywoodzkie superprodukcje. Jednak jak na antologię przystało - poziom epizodów jest nierówny.
Odcinek, o którym zrobiło się głośno ze względu na występująca w nim kontrowersyjną Miley Cyrus, okazał się chyba najsłabszym w całej antologii. Trzeba przyznać, że artystka zagrała świetnie, ale co z tego skoro fabularnie jest nudno i banalnie. Czy kogoś jeszcze dziwi obłuda w showbiznesie?
To swoisty powrót do korzeni dzieła Charliego Brookera, którego pierwszy odcinek (tak, ten z ministrem i świnią) był skromny, a jego akcja toczyła się współcześnie, bez futurystycznych wynalazków. "Smithereens" na tapetę bierze media społecznościowe i momentami przywodzi na myśl "Upadek" z Michaelem Douglasem.
Zawsze w tej serii najbardziej fascynowały mnie odważne, zwariowane koncepty, które są konsekwentnie realizowane. A wszelkie post-humanistyczne fantazje wcale nie są tak odrealnione.