
Oto nestor polskiego hip-hopu, który po prostu lubi iść pod wiatr. Na swojej nowej płycie "Karmagedon" warszawiak (znów) wypowiada się naprawdę ostro na temat fałszywych kolegów, innych raperów, tudzież rozmaitych celebrytów. Odwiedziliśmy Jacka "Tede" Granieckiego w jego studiu nagraniowym, aby porozmawiać o stosunkach z rodzicami i byłymi miłościami. Do tego: bywanie na salonach, kryzys wieku średniego, młode dziewczyny, śmierć, wiara (bądź jej brak) i kolekcja związana z Radiem Maryja oraz partią PiS.
Kurde, wbrew temu, co się o mnie sądzi, zawsze naprawdę lubiłem ludzi, nie jestem kłótliwy! Tak, przypięto mi taką etykietkę, ale wiesz, z czego ona wynika? Po prostu należę do osób szczerych, mówiących to, co myślą.
Dlaczego? Sądzę, że w dyplomacji odnalazłbym się wręcz świetnie. Jeżeli chcę, naprawdę potrafię przekazać komuś, żeby spierda*ał w naprawdę delikatny, taktowny sposób. Tyle tylko, że w swoich kawałkach wolę mówić wprost, dlatego na nowej płycie znajduje się ostrzeżenie "Zawiera mowę nienawiści" (śmiech).
To wszystko nie ma związku z wiekiem i stażem na scenie. Uważam, że każdy powinien mieć jaja, mówić szczerze, co myśli. Sam przyzwyczaiłem się do szczekania typu "Tede to ch*j"; jeżeli ktoś ma na to ochotę, jego sprawa.
Tutaj nie jest już tak różowo. Wiesz, czemu najbardziej bolesne są chamskie wypowiedzi, które różne trole wrzucają na mojego Instagrama? Bo moja matka bardzo uważnie śledzi to konto i strasznie przejmuje się tym, co się na nim dzieje.
Na początku skupiali się na przełknięciu gorzkiej pigułki, którą było uświadomienie sobie, że ich syn na poważnie chce związać się z hip-hopem, zamiast zostać szanowanym prawnikiem.
Tak. Dziś jest tak, że muszę przywieźć rodzicom każdą nową płytę. Przesłuchują album naprawdę uważnie, po czym rzucają fachowymi uwagami w stylu "to jest dobra piosenka, chociaż za dużo w niej słowa kur*a".
Dla mamy numerem jeden wciąż pozostaje "Wyścig szczurów", wydany 18 lat temu na moim solowym debiucie. Natomiast ojciec bardzo lubi rzecz nieco młodszą, "American Paj Party" z roku 2012.
W największym stopniu to "zasługa" Peji, dla którego zawsze byłem łatwym celem: przecież jeżeli nie urodziłem się w slamsie, to z automatu jestem "bananowcem".
Jak najbardziej. Mam np. bardzo dobre relacje z praktycznie wszystkimi dziewczynami, z którymi cokolwiek łączyło mnie w ostatniej dekadzie.
Pod tym względem też dojrzałem i podobne sprawy wolę zachowywać dla siebie. Wiesz, trzeba po prostu wyciągać wnioski ze wszystkiego, co działo się w naszym życiu. Cała ta sprawa z Weroniką była cenną lekcją.
Jedną połowę kawałków na ten album napisałem na Mauritiusie, drugą na Dominikanie. Te okoliczności, w których nabrałem dystansu do Warszawy – dosłownie i w przenośni – sprawiły, że włączyło się jakieś sentymentalne podsumowywanie życia; rozliczanie i siebie, i osób, które kiedyś były ważne.
Zaliczyłem okres, w którym rzeczywiście pojawiły się oznaki takiego kryzysu. Było to w roku 2016, gdy zbliżałem się do czterdziestki. Było podręcznikowo: kupiłem kabriolet. Planowałem nawet zamówić do niego rejestrację "W0 40lat" (śmiech).
Ziom, w pewnym momencie dochodzisz do momentu, w którym nie pytasz ludzi, o to, ile mają lat. Oceniasz ich wyłącznie na podstawie tego, co sobą reprezentują, jacy są, jak się z nimi rozmawia.
Wiesz, o czym często myślę i co mnie strasznie wkurwia? Że nie zobaczę momentu, w którym po mojej śmierci hejterzy zaczną gadać "Tede to był wspaniały gość". Wiesz, palenie świeczek na Facebooku, podjarka moją twórczością.
… chyba raczej robi laskę czarnemu grabarzowi. Ale zasadniczo to piękna opcja (śmiech)! Dołożyłbym tu jeszcze wszystkie dziewczyny, z którymi spotykałem się, zgromadzone na moim pogrzebie.
Jestem ateistą. Chociaż doskonale rozumiem, po co ludzkość wymyśliła religie: przecież wizja tego, że po naszej śmierci jest totalnie przerażająca!
Ziom, uwielbiam tego słuchać! No i jestem kolekcjonerem "świętych gadżetów", które stoją w mieszkaniu na honorowym miejscu.
