Startowała pierwszego dnia igrzysk. Odpadła w pierwszej walce. W Pekinie zrobiła wielką aferę, teraz milczała, choć w związku szermierczym jest jeszcze gorzej. – Po co mam krzyczeć? Przecież to walka z wiatrakami – mówi mi Sylwia Gruchała. Radzi też polskim kibicom, by wzięli przykład z Irlandczyków, mówi o swoim dzieciństwie, przyszłości i ... Quentinie Tarantino.
Ludzie mówią o tobie i Otylii Jędrzejczak, że do Londynu wybrałyście się na wycieczkę.
Tak? A mało kto wie, że Otylia nie otrzymała od państwa żadnego wsparcia i musiała organizować się sama. Ona, najlepsza polska pływaczka w historii, medalistka olimpijska, rekordzistka świata. To nie jest OK. Nie tylko ona ten start zawaliła. W Polsce generalnie trzeba zmienić mentalność, bo od sportowców oczekuje się medali za wszelką cenę. Zobacz, ktoś jedzie, przegrywa, nie staje na podium. I potem już mówią, że jedzie na wycieczkę. Że nie chciał wygrać, że nie jest ambitny. A to nie jest prawdą. Myślę, że do dopingowania powinno się podchodzić tak, jak pokazali Irlandczycy na Euro. Ich drużyna przegrywa 0:4 z Hiszpanią, jest bezradna, a oni pięknie śpiewają. Polacy powinni się od nich uczyć.
Ze sportowcem powinno się być na dobre i na złe?
Weźmy takiego Adama Małysza. Gdy był najlepszy, w Polsce panowała małyszomania, ludzie się utożsamiali, wygrywał cały kraj. Ale jak już szło mu gorzej, jechali po nim. Nie zostawiając suchej nitki. Myślę, że to nie jest w porządku. Takie wielbienie, a chwilę potem mieszanie z błotem.
"Jeżeli jesteś w dobrej formie, to medal ci się należy" - powiedziałaś w jednym z wywiadów. W Londynie się należał?
Jeszcze kilka miesięcy przed igrzyskami wygrałam Puchar Świata. Myślałam, że jestem w stanie zdobyć medal, wierzyłam w to. Na pewno byłam do igrzysk dobrze przygotowana. Cały sezon mogę uznać za udany, tylko w Londynie nie wyszło.
Inna twoja wypowiedź: "Moim największym wrogiem jestem ja sama". To właśnie się działo w starciu z Japonką?
Szermierka to specyficzny sport. Z jednej strony wychodzisz na planszę, by walczyć z kimś. Z drugiej, by zwyciężyć, musisz przezwyciężyć własne słabości. Konkurujesz sama ze sobą. Bez tego nic nie osiągniesz. Dlatego właśnie uważam, że my jesteśmy dla siebie największymi wrogami.
Gruchała przegrała z Gruchałą?
Pierwsza walka zawsze jest najtrudniejsza. Ja się przed nią nie najlepiej czułam, nie byłam właściwie skoncentrowana. Zresztą ja zawsze tak miałam, że im dalej w turnieju, tym lepiej. To były moje czwarta igrzyska. Najprawdopodobniej ostatnie. Chciałam postawić kropkę nad i. Nie rozegrałam tej walki dobrze taktycznie, tu mam do siebie żal. Najpierw było w porządku, prowadziłam. A potem musiałam atakować, żeby gonić wynik. Nie zdążyłam. Nie miałam też szczęścia do sędziego.
Mylił się?
Trafiłam na arbitra, który po prostu nie potrafi sędziować. Sędzia musi czuć tempo walki, by zauważyć, kto pierwszy wyszedł z inicjatywą wykonania natarcia. Ten nie czuł. Ale to szczegół. Nawet przy takim sędziowaniu powinnam była sobie poradzić z Japonką.
Tak Sylwia zdobywała brąz w Atenach w 2004 roku:
Wielu polskich sportowców, nawet tych z medalami, narzekało w Londynie na związek. Ty cztery lata temu zapoczątkowałaś aferę. Teraz byłaś cicho. To oznacza, że w Polskim Związku Szermierczym jest lepiej?
A skąd. Teraz jest inny prezes, są inne władze. Ale jest jeszcze gorzej. Wiesz, kiedy otrzymałyśmy odżywki? W kwietniu, po zakończeniu kwalifikacji do igrzysk. Przecież to jakaś abstrakcja. Dalej - w związku nie ma żadnego menedżera, który by pozyskiwał sponsorów. I takich sponsorów nie ma. Uważam też, że trener kadry nie powinien być tą najważniejszą postacią, kosztem trenera z klubu. To jest taka prosta zależność. Jest sponsor, są pieniądze, są lepiej opłacani trenerzy, lepiej przygotowują zawodnika, zawodnik osiąga lepsze wyniki, polski sport więcej znaczy na świecie. Proste. Tak powinno być, ale tak nie jest.
Czemu o tym głośno nie mówisz?
Bo to walka z wiatrakami. W sporcie siedzą urzędnicy, którzy się na nim nie znają. Którzy go nie kochają. Którzy nic nie zmienią.
Twoje koleżanki-florecistki z Włoch nie mają tego problemu?
One nic nie muszą robić. Ludzie im pomagają i dziewczyny koncentrują się tylko na samym treningu. Tam jest inny świat, kompletnie inny system. A moja energia trochę jest rozproszona.
W Pekinie mówiłaś o alkoholu w środowisku trenerskim.
Wtedy było przyzwolenie na picie. Teraz, po zmianach, na szczęście go nie ma. Ale ja przede wszystkim wtedy zarzuciłam trenerowi brak profesjonalizmu. To, że nas nie potrafił przygotować do igrzysk. Że właściwie nie wykonywał swego zawodu. I pod tym dzisiaj się podpisuję. Nie cofam tych słów.
Mówiłaś, że dziennikarze dzwonili non stop w trakcie tamtej afery. A gdy zdobywałaś medale na mistrzostwach, wygrywałaś turnieje, było dużo ciszej. Jak jest teraz?
Teraz jest spokój, bo nie ma ani afery, ani sukcesu. To jest właśnie żałosne. Tak naprawdę ja się stałam najbardziej popularna po "Tańcu z gwiazdami", z którego szybko odpadłam. A miałam już wtedy dwa medale olimpijskie, dwa mistrzostwa świata, pięć razy byłam mistrzynią Europy. To jakaś abstrakcja dla mnie.
"Taniec z gwiazdami", sesja w "CKM-ie", teledysk Feela, epizod w serialu "Wszyscy kochają Romana". Sporo tego. Gdybyś mogła cofnąć czas, też zdecydowałabyś się na flirt z showbiznesem?
Nic bym nie zmieniła. Trenuję dyscyplinę mało popularną, ale zarazem elitarną i piękną jednocześnie. Nie pokazuje jej się w mediach, pewnie dlatego, że jest nieczytelna. Dzięki tym wszystkim występom zarobiłam, zdobyłam sponsorów. Gdyby nie oni, pewnie nie byłoby moich sukcesów. Kto wie, być może musiałabym pójść do jakiejś normalnej pracy. Wiesz, ile ja zarobiłam na sesji w "CKM-ie'? Mniej więcej tyle, ile dostałam za brązowy medal olimpijski.
To było naturalne. Byłabym głupia, gdybym nie skorzystała z tamtych okazji. I tak musiałam robić selekcję, bo zapraszano mnie też do innych programów, proponowano taniec na lodzie. Nie jestem pazerna. Chcę tylko mieć tyle pieniędzy, by zapewnić sobie godziwe życie. By robić to, co kocham.
Materiał video z sesji Sylwii w "CKM-ie":
Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że sport to życie a showbiznes to żart. Rozwiniesz tę myśl?
W sporcie są zasady, a w showbiznesie nie ma tych zasad. Nie ma też wartości, które by mi odpowiadały. Tam najważniejsze są pieniądze, władza, sukces. W sporcie oczywiście też chodzi o sukces, ale to jest takie prawdziwe zwycięstwo na zasadach fair-play.
Jesteś osobą rozpoznawalną?
Ludzie kojarzą mnie z szermierką, choć nie do końca wiedzą, jaką bronią władam. Są też tacy, którzy kojarzą ogólnie ze sportem. Kiedyś wchodzę do sklepu i jakiś pan do mnie mówi, że świetnie gram w koszykówkę.
Rozgrywającą mogłabyś być.
Ale wiesz, przy wzroście 172 biegałabym pod nogami (śmiech). Dziś też na lotnisku ktoś mnie rozpoznał. To są raczej sytuacje przyjemne. Gdy kręciliśmy coś w Parku Oliwskim i byłam w stroju szermierczym, kojarzyli mnie prawie wszyscy. Stwierdzili, że to chyba musi być Sylwia. To miłe generalnie, spotkać obcych ludzi, którzy śledzą twoją karierę i dobrze ci życzą.
Co dalej z tobą? Będziesz jeszcze fechtować?
Nie powiem ci teraz, że nie. Chcę sobie zostawić otwartą furtkę. Na razie muszę odpocząć, przenoszę się do Trójmiasta, tam mam rodzinę, przyjaciół. Po dwóch, trzech miesiącach podejmę decyzję. Na pewno nie postanowię nic dla pieniędzy.
Kiedyś mówiłaś, że może zostaniesz psychologiem. Nawet studiowałaś ten kierunek przez rok.
W Polsce marginalizuje się znaczenie psychologów sportu. To wielki błąd. Tacy Amerykanie regularnie współpracują z psychologami i zobacz, ile zdobyli medali. Studia psychologiczne mi się podobały, ale teraz jak dojrzałam, gdy zobaczyłam jak się gra w tę grę zwaną życiem, nie wiem, czy bym się odnalazła w psychologii sportu.
Twój tata zmarł, gdy miałaś 15 lat. Matka wiele lat wcześniej wyjechała z Polski. Szermierka była chyba taką odskocznią. Nie boisz się, że, gdyby jej teraz nagle zabrakło, poczujesz samotność? Taką pustkę w życiu?
W dzieciństwie walka na planszy rzeczywiście była takim wyładowaniem się. Ale to była jednocześnie najbardziej racjonalna droga, którą mogłam obrać. Z czasem dojrzałam, byłam dzieckiem, potem dziewczyną, kobietą. Kiedyś walczyłam z przymusu, potem walczyłam dla siebie, dla przyjemności. Jak poczuję pustkę, o której mówisz, to zawsze mogę jakoś pozostać przy sporcie. Ale myślę, że to jest w większej mierze problem mężczyzn niż kobiet. Oni kończą kariery i nagle nie ma tych emocji, tej adrenaliny. Brakuje im tych wrażeń.
Kobiety mają inne potrzeby, z wiekiem łagodnieją, myślą o macierzyństwie. Mi wręcz brakuje takiego normalnego życia, bez wiecznego podróżowania, bez ciągłego pakowania walizek. W sporcie masz coś za coś. Jesteś non stop w podróży i ta podróż jest piękna, ale też męcząca. Nie ma czasu dla przyjaciół, dla rodziny.
Tu zobaczysz, jak Sylwia mieszka:
Nie jest z tobą trochę tak, że im było ci trudniej w życiu, tym lepiej szło w sporcie?
Rzeczywiście, ostatnio zastanawiałam się nad tym. Wydaje mi się, że w Polsce ci najwięksi sportowcy im mają trudniej, tym prezentują się lepiej. Sytuacja ich zmusza do tego, by udowodnić wszystkim dookoła, że jest się mocnym. Że ten, kto rzuca ci kłody pod nogi, wcale nie ma racji. Przecież ten Adrian Zieliński, on zaryzykował, wyłożył 50 tysięcy złotych, by wbrew związkowi pojechać na zgrupowanie. Totalnie zaryzykował, był wielki znak zapytania, czy mu się to zwróci, czy nie. Zwróciło się, wygrał. Ale to jest chore, że ci ludzie muszą dokonywać takich wyborów.
Ja teraz nie mam tej potrzeby udowadniania. Moja motywacja jest wewnętrzna, a nie zewnętrzna.
Interesujesz się kinem, prawda?
Jasne.
Wydaje mi się, że gdyby jakiś film miał zobrazować twoje życie, twoją karierę, to byłby to jednak dramat bez happy endu. Nie jesteś sportowcem spełnionym.
Gdy wracam do korzeni, gdy myślę o tym, jakie miałam dzieciństwo i co zrobiłam ze swoim życiem, dochodzę do wniosku, że jednak osiągnęłam sukces. Dla siebie samej jestem zwycięzcą. To nie byłby dramat. Absolutnie nie. To byłby dramat, który się stał … może nie komedią, choć jest dobrze. Może nie wiem, takie "Życie jest piękne" Roberto Benigniego. Było ciężko, nawet bardzo ciężko, ale wyszło bardzo dobrze.
Podobał ci się też "Czarny łabędź". Szermierka ma coś z baletu?
Coś ma, ale tam była przede wszystkim wielka walka, chęć przełamywania swoich słabości, było wielkie pragnienie zaistnienia. Gdy oglądałam ten film, gdy patrzyłam na Natalie Portman, widziałam siebie. Ale raczej siebie sprzed lat. Bo ja się już trochę tym wszystkim najadłam.
W "Przeglądzie Sportowym" powiedziałaś, że uwielbiasz Quentina Tarantino.
Ja tam nawet dodałam, że chciałabym zjeść z nim kolację.
Bez śniadania.
Tak, tak. Bez śniadania (śmiech). On musi być bardzo ciekawym człowiekiem, bez ograniczeń, bez hamulców, z poczuciem tworzenia. Ma niesamowitą wyobraźnię. Kocham jego filmy.
Jest jeszcze ktoś, z kim chciałabyś się spotkać?
Gdyby żył, to Jan Paweł II. Z nim bym nawet wolała się spotkać.
A skąd. Teraz jest inny prezes, są inne władze. Ale jest jeszcze gorzej. Wiesz, kiedy otrzymałyśmy odżywki? W kwietniu, po zakończeniu kwalifikacji do igrzysk. Przecież to jakaś abstrakcja. Dalej - w związku nie ma żadnego menedżera, który by pozyskiwał sponsorów. I takich sponsorów nie ma. Uważam też, że trener kadry nie powinien być tą najważniejszą postacią, kosztem trenera z klubu. To jest taka prosta zależność. Jest sponsor, są pieniądze, są lepiej opłacani trenerzy, lepiej przygotowują zawodnika, zawodnik osiąga lepsze wyniki, polski sport więcej znaczy na świecie. Proste.
Gruchała
o tym, jaki film przypomina jej życie:
Gdy wracam do korzeni, gdy myślę o tym, jakie miałam dzieciństwo i co zrobiłam ze swoim życiem, dochodzę do wniosku, że jednak osiągnęłam sukces. Dla siebie samej jestem zwycięzcą. To nie byłby dramat. Absolutnie nie. To byłby dramat, który się stał … może nie komedią, choć jest dobrze. Może nie wiem, takie "Życie jest piękne" Roberto Benigniego.