Tego, że organizacja ślubu i wesela nie należy do najtańszych przyjemności, nie trzeba nikomu tłumaczyć. Jednak prawie nie ma takich, których w trakcie tego żmudnego procesu nic nie zaskoczyło. Ukryte wydatki, które wychodzą w trakcie, czasami potrafią naprawdę zaskoczyć.
- Standardem jest to, że chcą cię wydoić - tak zaczyna ze mną rozmowę Wojtek. Sam wziął ślub dwa lata temu, a na dodatek dorabia jako operator kamery na weselach, więc ma wiele okazji, żeby się "nasłuchać" o weselnych zwyczajach.
Teoretycznie przecież wszystko jest jasne. Każdy na myśl o kosztach ślubu myśli: no, trzeba zapłacić księdzu. Do tego sala, od talerzyka tyle i tyle, do tego zespół i fotograf. I gotowe. To oczywiście olbrzymie spłycenie tematu, ale każdy mniej więcej potrafi sobie wyobrazić, za co trzeba zapłacić, jeśli chce się wziąć ślub i zorganizować wesele.
Tymczasem wydatków, które zaskakują, po prostu jest od groma.
KOŚCIÓŁ
Wiadomo, jak kraj długi i szeroki, tak zwyczaje w tej kwestii są różne. Od słynnego "co łaska, minimum XXX zł" po bardziej kompleksowe oferty. W moim przypadku ksiądz poprosił o 900 zł, w czym zawarł kościelnego i organistę. Uznałem to za rzeczową i dobrą ofertę, ale... nie każdy ma w kościele tak łatwo.
- Koledze zdarzyło się, że kościelny domagał się dodatkowych 200 zł za nowy dywan (w kościele - red.) - opowiada Wojtek. A jaka była alternatywa? Ten dywan, który leży w kościele cały rok. - A jak nie, to brudny, stary. Zdarza się tez, że kościelny chce pieniędzy za posprzątanie po ślubie. Chodzi o rozsypany ryż czy confetti - dodaje Wojtek.
No i dodajmy, że opłaty za ślub to tylko część kwoty, którą trzeba zostawić w kościele. - Kurs przedmałżeński płatny. 50 złotych od osoby, ale jednak. Trzeba było zdobyć z naszych parafii dokumenty poświadczające brak przeciwskazań do zawarcia małżeństwa. I opłata co łaska. Potem jeszcze zapowiedzi - tutaj zapłaciliśmy z narzeczonym po 150 złotych. W sumie uzbierała się właściwie połowa tego, co daliśmy księdzu udzielającemu ślubu - wspomina Ewa, która szykuje się do tej uroczystości.
Naciąć się można jeszcze przy okazji... dekorowania kwiatami kościoła. Zwyczajowo pary, które biorą ślub w tym samym dniu, dzielą się kosztami. - W moim przypadku była w tym dniu jeszcze jedna para, ale zanim przyszło co do czego, to chyba się rozmyślili. I musieliśmy zapłacić za całość sami - mówi Ewa.
SALA WESELNA
Tutaj jest największe pole do popisów. Liczba kruczków w umowach i po prostu nieprzewidzianych sytuacji może przytłoczyć niejedną parę szykującą się do wesela.
- Koleżanka miała dopłatę od zajętego miejsca parkingowego przez samochody gości. Do tego doszła dopłata za parkiet do tańca. Za jego zużycie. Naprawdę - kontynuuje Ewa.
Skąd takie dziwne dopłaty? Żeby odbić sobie "stratę" na talerzyku. Młodzi, kiedy szukają sali, przeważnie pytają tylko o cenę talerzyka i na jej podstawie liczą koszt wesela w danej sali. Dodatkowe niuanse wychodzą już w gabinecie dyrektora hotelu czy w rozmowie z właścicielem sali weselnej. Nikt nie próbuje (raczej) takich opłat ukryć - są one (znowu raczej) wyraźnie zaznaczone w umowie. O ile oczywiście dana para taką umowę dokładnie przeczyta.
Jednak dzięki tym dopłatom wynajmujący obiekt odbija sobie ewentualną niższą cenę za talerzyk. Albo po prostu dalej wyciąga pieniądze, bo na tym etapie nie każdy już się wycofa. W końcu to wymarzona sala, już podpisujemy kontrakt, a gdzie indziej w międzyczasie zapewne zajęto terminy. Z kolei jeśli klient się wycofa, to pewnie znajdzie się nowy. Popyt jest bardzo duży.
Klasyk to też płynna cena za sam talerzyk. - Dyrektorka otwarcie nam powiedziała, że te 180 zł to cena na obecny rok (2017 - red.). Ale ile może wzrosnąć, to tylko przypuszczała. Stanęło na 20 zł więcej od osoby - wspomina Ewa. Że mało? Stu gości więcej to kolejne dwa tysiące złotych wydane.
To samo dotyczy innego weselnego "klasyku" - opłaty za pranie pokrowców na wesele już po imprezie. To jedna rzecz, która zaskoczyła Mateusza. - Myślałem, że pokrowce na fotele są w cenie. A tu trzeba było dopłacać - opowiada. Typowa cena to 15-20 zł. I znowu: przy stu osobach mamy kolejne 1500-2000 zł.
Tyle? A skąd - ukrytych wydatków jest jeszcze więcej. - Są sale, które wymagają pełnej płatności (za talerzyk - red.) za osoby z obsługi technicznej - przyznaje Wojtek. Pół biedy, jeśli po prostu masz didżeja i fotografa. Są jednak pary, które mają fotografa, dwie osoby operujące kamerami, a do tego dochodzi jeszcze zespół. Na przykład sześciosobowy. Nagle trzeba zapłacić za dziewięć dodatkowych talerzyków.
Są nawet sale, które wciąż nie odeszły od wyjątkowo żenującego zwyczaju, czyli od korkowego. To opłata za... otwarcie butelki. Właściciele sal tłumaczą, że to na pokrycie kosztów obsługi. - Ale widziałem oferty z korkowym droższym od butelki wódki. Np. 20 złotych korkowego od każdej flaszki, serio - twierdzi Konrad. Nagle butelka wódki kosztuje więc nie 20 zł, tylko 40 zł. A tych kupuje się kilkadziesiąt.
No i wreszcie absolutny megahit: opłata tortowa. - Są sale, gdzie szefostwo chce wymusić na młodych poczęstowanie gości ich własnym (z sali - red.) tortem. Jeśli go nie chcą, to muszą dopłacić za wniesienie i serwis tortu (z obcego źródła - red.). Spotkałem się z kwotą 200 zł - mówi Wojtek.
Ewa dodaje: - Niektóre sale mówią, że albo ich tort, albo żaden. Zasłaniają się hasłem "ciąg chłodniczy". Że jak tort z zewnątrz, to nie zostanie on zachowany. A ich tort oczywiście jest odpowiednio droższy.
TO WCALE NIE KILKA GROSZY
Te wszystkie nieprzewidziane przez wielu weselników kwoty tworzą dość smutny obraz: za wesele można zapłacić nawet kilkanaście procent więcej niż tyle, ile nam się wydawało.
- Z perspektywy trzech lat od ślubu uważam wiele z tych rzeczy za zbędne wydatki. Lepiej wydać na podróż i wakacje. Tam bym doradził swoim dzieciom - podsumowuje gorzko Mateusz. Tym bardziej, że szykujący się do małżeństwa często na różne niespodzianki przymykają oko. Bo muszą gdzieś to wesele zrobić.