
Anita Włodarczyk dziś jest na topie. Dwa razy biła rekord świata, z Londynu przywiozła srebro. A jeszcze trzy lata temu mieszkała w akademiku i trenowała w Poznaniu pod mostem. Na warszawskiej Skrze, gdzie teraz trenuje, porozmawiałem z nią o początkach, dopingu, o zawistnych działaczach. I o tragicznie zmarłej Kamili Skolimowskiej, której dedykuje każdy swój sukces.
Była pani na tym obozie w Portugalii w 2009 roku?
No tak. Niestety.
Ja do dziś mam takie wrażenie, że Kama jest daleko na jakimś obozie, że jeszcze z niego wróci i się kiedyś spotkamy. Myślę, że igrzyska w Londynie oglądała z góry, na pewno mi pomagała. A może, kto wie, może gdzieś tam na górze rozgrywali też swoje igrzyska.
Dla jej rodziców stała się pani córką.
Był taki moment, gdy rozstałam się z trenerem Cybulskim. Mówiono, że z trenerem Kaliszewskim się nie uda, bo on jest młody, bo niedoświadczony. No i widzą wszyscy, jak się nie udało. Doprowadził mnie na szczyt. To jest problem mój, problem Sylwii, ale z rozmów z innymi wiem, że wielu miało taki właśnie problem.
W Londynie zaimponowała pani odpornością psychiczną. Rzucała pani w pełni skoncentrowana, jakby nic ważnego się wokół nie działo.
To był najlepszy konkurs w mojej karierze. Cieszę się szczególnie, bo wcześniej z reguły najlepsze wyniki osiągałam w pierwszych trzech próbach. A tu była sytuacja awaryjna, bo nagle spadłam z podium i musiałam walczyć dalej. Zdarzało się, że mówiłam do siebie w takich sytuacjach "Anita, ty musisz to zrobić". Ale tam tak nie było. Byłam całkowicie spokojna. Po prostu czułam, że te zawody się dobrze dla mnie skończą.
A nie było tego widać w Londynie? Cały czas ten Berlin siedzi mi w głowie, ta zwichnięta noga. Nawet w Helsinkach w tym roku, jak udało się daleko rzucić, od razu przyszła do głowy myśl: "Anita, tylko teraz nie skacz. Ciesz się jakoś inaczej".
Jak to było z tymi treningami pod mostem w Poznaniu?
Studiowałam wtedy na AWF-ie, mieszkałam w akademiku. Na tamtejszej rzutni nie było miejsca, a żeby trenować na Olimpii, musiałabym z jednego końca miasta jechać na drugi. Nie miałam jeszcze wtedy samochodu, musiałabym tłuc się tramwajem z tymi młotami. Dziwnie bym wyglądała (śmiech). Trener Cybulski pod tamtym mostem trenował już wcześniej ze swoimi zawodnikami, poza tym most był oświetlony i można było rzucać tam nocą. To było ważne, bo zajęcia kończyłam koło siedemnastej.
Beton, wylany. Dało się trenować nawet w trudnych warunkach atmosferycznych.
Wierzyła pani wtedy, że może niedługo dwa razy pobić rekord świata?
Oj nie, to wydawało się nierealne. Choć ja generalnie nie myślę o konkretnych wynikach. Raczej koncentruję się na tym, by jak najlepiej się w tym kole zakręcić. Na technice, prawidłowym wykonaniu. Wynik jest konsekwencją.
Moim zdaniem osoby, które zostały już na dopingu złapane, nie powinny później uczestniczyć w igrzyskach. Tatiana rzuciła daleko, ale tak, zgadzam się, poczekajmy na tę kontrolę. Ona już raz wpadła i szczerze mówiąc duże jest prawdopodobieństwo, że zrobi to jeszcze raz.
Moim zdaniem osoby, które zostały już na dopingu złapane, nie powinny później uczestniczyć w igrzyskach. Tatiana rzuciła daleko, ale tak, zgadzam się, poczekajmy na tę kontrolę. Ona już raz wpadła i szczerze mówiąc duże jest prawdopodobieństwo, że zrobi to jeszcze raz. Choć nie sądzę, by zaryzykowała akurat w czasie igrzysk.
Nie myślę wtedy o tym.
A jak jest z odżywianiem? Tomasz Majewski powiedział mi, że je co chce. Że nie ma żadnej diety.
Poza sezonem nie trzeba się tym zbytnio przejmować. Ale nawet jak są zawody co jakiś czas, to piwo w małych ilościach pozwala się zregenerować. Po starciu, na jakimś bankiecie, często spotykamy się w grupie i pijemy po piwie. Chociażby z Tomkiem Majewskim.
Rozmawiał: JAKUB RADOMSKI

