Anita Włodarczyk dziś jest na topie. Dwa razy biła rekord świata, z Londynu przywiozła srebro. A jeszcze trzy lata temu mieszkała w akademiku i trenowała w Poznaniu pod mostem. Na warszawskiej Skrze, gdzie teraz trenuje, porozmawiałem z nią o początkach, dopingu, o zawistnych działaczach. I o tragicznie zmarłej Kamili Skolimowskiej, której dedykuje każdy swój sukces.
Oczywiście. W internecie wiele razy analizowałam ten rzut. Na sto procent mogę powiedzieć, że wygrałabym konkurs. Byłoby złoto
Rekord świata też?
Chyba raczej nie. Na rekord jeszcze przyjdzie czas. Ale cieszę się bardzo z tego medalu. Udowodniłam, że mogę jeszcze w tym sezonie bardzo daleko rzucać. No i przestraszyłam wszystkie moje rywalki (śmiech)
Byłaby pani tu gdzie jest, gdyby nie Kamila Skolimowska?
Nie wiem. Pamiętam ten 2000 rok, kiedy oglądałam igrzyska w Sydney w telewizji. Ja wtedy nawet nie trenowałam lekkiej atletyki. W życiu by mi do głowy nie przyszło, że będę kiedyś rzucać młotem. Kibicowałam polskim sportowcom, bardzo się cieszyłam, kiedy Kamila zdobyła to złoto. Potem to szło stopniowo. Gdy zaczynałam rzucać młotem, ona była moją idolką. Minął jakiś czas i spotkałyśmy się na mistrzostwach Polski.
Chyba nie muszę pytać, kto wygrał.
Ona wtedy rzucała ponad 70 metrów, regularnie. Ja coś koło 54, to by mi teraz na igrzyska raczej nie wystarczyło (śmiech). W każdym razie wtedy na dobre zaczęła się nasza znajomość.
Fragment programu "Niepokonani", o Kamili Skolimowskiej:
Była pani na tym obozie w Portugalii w 2009 roku?
Nie, ja byłam na wtedy w Chorwacji, na innym obozie.
Jak pani się dowiedziała?
Telefonicznie, od przyjaciółki, która tam była i trenowała razem z Kamilą. Najpierw dostałam jeden telefon. "Słuchaj, jest duży problem, Kamila w szpitalu". A potem kolejny, wiadomo chyba jaki.
Ciężko się było pozbierać?
Przez pierwsze trzy dni w ogóle nie mogłam rzucać. Cały czas ona gdzieś tam siedziała w głowie. Nie mogłam dopuścić do siebie tej myśli, że Kamili już nie ma. To było niewyobrażalne.
Są jakieś słowa Kamili, które pamięta pani do dziś? Które jakoś szczególnie motywują?
W Pekinie, na poprzednich igrzyskach, Kamila nie awansowała do ścisłego finału. Mi się udało. Musiała wtedy opuścić rzutnię, podeszła do mnie, powiedziała: "Anita, musisz teraz walczyć, zostałaś sama". Życzyła wszystkiego dobrego. Do dziś pamiętam tę scenę.
"Musisz walczyć, zostałaś sama". Rok później to stało się faktem.
No tak. Niestety.
Co sobie teraz myśli Kamila, gdy widzi Pani wyniki?
Ja do dziś mam takie wrażenie, że Kama jest daleko na jakimś obozie, że jeszcze z niego wróci i się kiedyś spotkamy. Myślę, że igrzyska w Londynie oglądała z góry, na pewno mi pomagała. A może, kto wie, może gdzieś tam na górze rozgrywali też swoje igrzyska.
Dla jej rodziców stała się pani córką.
Od kiedy przeprowadziłam się do Warszawy, regularnie jestem ich gościem. Pani Teresa, mama Kamili, robi świetne schabowe. Bardzo mi pomogli, wspierają mnie jak tylko mogą.
Byłyście podobne do siebie?
Do dzisiejszego dnia często jest tak, że z kimś rozmawiam, a ten ktoś mówi do mnie "Kamila". Byłyśmy podobne z wyglądu, choć z charakteru już nie. Ona raczej wybuchowa, wulkan emocji, ja raczej taka spokojna, z chłodnym podejściem.
Nie wiem jak to było z Kamilą, ale Anity Włodarczyk związek chyba nie lubi.
Przez ostatnie dwa lata byłam najwidoczniej przeszkodą dla polskiego związku. Leczyłam ciężkie urazy i wyglądało to tak, jakby ktoś nie wierzył, że wrócę. Jakby ktoś mnie skreślił. Miałem nawet myśli w stylu "chyba skończę ze sportem, nic się nie układa, a jeszcze zdrowie nie dopisuje".
Gdy pani młot leciał w Londynie ponad 77. metr, nie wszyscy działacze byli zadowoleni?
Oj tak, pewnie nie wszyscy. Bo ja mam wielu przyjaciół, ale i wielu wrogów.
Rozmawiałem niedawno z Sylwią Gruchałą. Ona ma taką teorię, że sukces w polskim sporcie odnoszą ci, którzy mają motywację zewnętrzną. Którzy muszą innym coś udowodnić.
Dokładnie. Myślę, że teraz pan właśnie rozmawia z taką osobą (śmiech). Był taki moment, gdy rozstałam się z trenerem Cybulskim. Mówiono, że z trenerem Kaliszewskim się nie uda, bo on jest młody, bo niedoświadczony. No i widzą wszyscy, jak się nie udało. Doprowadził mnie na szczyt. To jest problem mój, problem Sylwii, ale z rozmów z innymi wiem, że wielu miało taki właśnie problem.
W Londynie zaimponowała pani odpornością psychiczną. Rzucała pani w pełni skoncentrowana, jakby nic ważnego się wokół nie działo.
To był najlepszy konkurs w mojej karierze. Cieszę się szczególnie, bo wcześniej z reguły najlepsze wyniki osiągałam w pierwszych trzech próbach. A tu była sytuacja awaryjna, bo nagle spadłam z podium i musiałam walczyć dalej. Zdarzało się, że mówiłam do siebie w takich sytuacjach "Anita, ty musisz to zrobić". Ale tam tak nie było. Byłam całkowicie spokojna. Po prostu czułam, że te zawody się dobrze dla mnie skończą.
Uważa już pani z cieszeniem się?
A nie było tego widać w Londynie? Cały czas ten Berlin siedzi mi w głowie, ta zwichnięta noga. Nawet w Helsinkach w tym roku, jak udało się daleko rzucić, od razu przyszła do głowy myśl: "Anita, tylko teraz nie skacz. Ciesz się jakoś inaczej".
Tu zobaczysz, jak Włodarczyk bije rekord świata, a potem... doznaje kontuzji:
Jak to było z tymi treningami pod mostem w Poznaniu?
Studiowałam wtedy na AWF-ie, mieszkałam w akademiku. Na tamtejszej rzutni nie było miejsca, a żeby trenować na Olimpii, musiałabym z jednego końca miasta jechać na drugi. Nie miałam jeszcze wtedy samochodu, musiałabym tłuc się tramwajem z tymi młotami. Dziwnie bym wyglądała (śmiech). Trener Cybulski pod tamtym mostem trenował już wcześniej ze swoimi zawodnikami, poza tym most był oświetlony i można było rzucać tam nocą. To było ważne, bo zajęcia kończyłam koło siedemnastej.
Jaką mieliście nawierzchnię?
Beton, wylany. Dało się trenować nawet w trudnych warunkach atmosferycznych.
Wierzyła pani wtedy, że może niedługo dwa razy pobić rekord świata?
Oj nie, to wydawało się nierealne. Choć ja generalnie nie myślę o konkretnych wynikach. Raczej koncentruję się na tym, by jak najlepiej się w tym kole zakręcić. Na technice, prawidłowym wykonaniu. Wynik jest konsekwencją.
Jest pani srebrną medalistką z Londynu, a wkrótce to podobno może się zmienić.
Jak to?
Maciej Petruczenko napisał w "Przeglądzie Sportowym", że powinniśmy poczekać na wyniki kontroli. Rosjanka Tatiana Łysenko, która z panią wygrała, już kiedyś wpadła na dopingu i musiała pauzować dwa lata.
Moim zdaniem osoby, które zostały już na dopingu złapane, nie powinny później uczestniczyć w igrzyskach. Tatiana rzuciła daleko, ale tak, zgadzam się, poczekajmy na tę kontrolę. Ona już raz wpadła i szczerze mówiąc duże jest prawdopodobieństwo, że zrobi to jeszcze raz. Choć nie sądzę, by zaryzykowała akurat w czasie igrzysk.
Rzut młotem nie ma zbyt chlubnej tradycji. Przed konkursem, który w Sydney wygrała Kamila, nagle wycofano faworytkę, Rumunkę Mihaelę Melinte.
To było lepiej. One już wychodziły na stadion, żeby rozegrać finałowy konkurs. Wychodzi też Melinte, nagle podchodzą do niej sędziowie i mówią "Sorry, nie wystartujesz, jesteś wycofana". To musiał być dla niej koszmar. Ja sobie nie wyobrażam takiej sytuacji. Generalnie jak rozmawiamy o dopingu w młocie, to tutaj dominuje ściana wschodnia. Jest taki Białorusin, Tichon. Wpadł już parę lat wcześniej, teraz miał znów startować, ale dzień przed konkursem nie stawił się na kontrolę antydopingową.
Traktuje pani Tatianę inaczej niż inne koleżanki?
Nie, ona jest sympatyczną osobą. Zawsze można porozmawiać, a nawet się powygłupiać.
Kiedyś oszukała.
Nie myślę wtedy o tym.
Tak Włodarczyk drugi raz biła rekord świata; tym razem w Bydgoszczy:
A jak jest z odżywianiem? Tomasz Majewski powiedział mi, że je co chce. Że nie ma żadnej diety.
U mnie tak samo. Po tych wszystkich latach wiem, co i kiedy mi wolno. Mam ochotę na hamburgera? Proszę bardzo, byle nie za dużo.
Wciąż pani je cztery jajka przed startem?
W Londynie były dwa jajka i fasolka po bretońsku (śmiech).
Przyznała pani, że lubi pić piwo.
Poza sezonem nie trzeba się tym zbytnio przejmować. Ale nawet jak są zawody co jakiś czas, to piwo w małych ilościach pozwala się zregenerować. Po starciu, na jakimś bankiecie, często spotykamy się w grupie i pijemy po piwie. Chociażby z Tomkiem Majewskim.
Rozmawiał: JAKUB RADOMSKI
Reklama.
Włodarczyk,
o Kamili Skolimowskiej:
Ja do dziś mam takie wrażenie, że Kama jest daleko na jakimś obozie, że jeszcze z niego wróci i się kiedyś spotkamy. Myślę, że igrzyska w Londynie oglądała z góry, na pewno mi pomagała. A może, kto wie, może gdzieś tam na górze rozgrywali też swoje igrzyska.
Włodarczyk,
o problemach ze związkiem:
Był taki moment, gdy rozstałam się z trenerem Cybulskim. Mówiono, że z trenerem Kaliszewskim się nie uda, bo on jest młody, bo niedoświadczony. No i widzą wszyscy, jak się nie udało. Doprowadził mnie na szczyt. To jest problem mój, problem Sylwii, ale z rozmów z innymi wiem, że wielu miało taki właśnie problem.
Włodarczyk,
o dopingu:
Moim zdaniem osoby, które zostały już na dopingu złapane, nie powinny później uczestniczyć w igrzyskach. Tatiana rzuciła daleko, ale tak, zgadzam się, poczekajmy na tę kontrolę. Ona już raz wpadła i szczerze mówiąc duże jest prawdopodobieństwo, że zrobi to jeszcze raz.