Cichy zabójca gołębi, miejski wymiatacz na prąd, bateryjka na kółkach – elektryczne skutery doczekały się wielu określeń, bo w końcu są coraz bardziej popularne. I nic dziwnego, skoro jeździ się nimi niemal za darmo, cicho i bez zatruwania powietrza spalinami. Przetestowaliśmy dwa modele chińskiej marki NIU i był to przyjemnie spędzony czas na dwóch kółkach.
Na stronie internetowej NIU można znaleźć informację, że firmę założył były CTO Baidu, czyli chińskiego odpowiednika Google, oraz były pracownik Microsoftu. Ich celem było stworzenie skuterów, które będą czymś więcej niż tylko środkiem transportu. I rzeczywiście, NIU to jest "coś więcej". Są nafaszerowane technologią jak wielkanocne ciasto rodzynkami. A co najważniejsze, są też wisienki.
Ale po kolei. Do testów dostaliśmy dwie maszyny. Jedna z nich to skuter, który w świetle obowiązującego w Polsce prawa formalnie jest motorowerem. Jeśli ukończyłeś 18 lat przed 19 stycznia 2013 roku, możesz takim pojazdem jeździć bez żadnego prawa jazdy. Młodsi kierowcy potrzebują dokument kategorii, A, AM lub B. Drugi skuter ma mocniejszy silnik i rejestrowany jest jak motocykl o pojemności silnika do 125 ccm. Tu posiadacze prawa jazdy kategorii B muszą wykazać, że posiadają uprawnienia od conajmniej 3 lat. Oczywiście rygor nie dotyczy tych, którzy mają "lejce" kategorii A lub AM.
W przypadku obu NIU te pojemności silnika są traktowane dość umownie, bo skutery nie mają silników spalinowych. To klasyczne pojazdy elektryczne ze wszystkimi tego dobrodziejstwami. Największym z nich jest to, że na stację benzynową wjedziemy co najwyżej wówczas, gdy mamy ochotę na hot-doga, albo akurat jest niehandlowa niedziela, a nam się skończyły w domu piwo i orzeszki.
Skutery energię niezbędną do poruszania się czerpią z akumulatorów, podobnie zresztą jak dzieje się to w przypadku samochodów elektrycznych. Ale jest spora różnica między tymi dwoma rodzajami pojazdów. O ile w przypadku auta trzeba jeździć po mieście i szukać wolnej końcówki z prądem, to w przypadku skutera NIU można wyjąć akumulator i zanieść do domu lub biura.
Tam podłączamy go do fabrycznej ładowarki zasilanej z normalnego gniazdka w ścianie. Wygląda to dokładnie tak samo jak ładowanie telefonu, z tą różnicą, że ładowarka jest większa, akumulator sporo cięższy (około 10 kg, ale ma wygodną rączkę do noszenia), a telefon zostaje na parkingu. No dobrze, może nie telefon – urządzenie monitorująco-sterujące.
NIU wyposażone są w technologię przyszłości. Stale łączą się z systemami GPS, więc póki jest bateria w środku, można dzięki aplikacji sprawdzić, gdzie akurat znajduje się nasz skuter. Przydatna funkcja, jeśli pojazd pożyczyliśmy koledze lub gdy ktoś "pożyczył go sobie" bez naszej wiedzy. W parze idzie to oczywiście z takimi dodatkami jak historia pokonywanych tras.
Wystarczy zainstalować specjalną aplikację na smartfonie, zalogować się na stronie i można sprawdzić też na przykład poziom naładowania baterii w skuterze. Dzięki temu żaden niespodziewany wypad nie zaskoczy brakiem energii, można tak zaplanować podróż, by prądu starczyło od gniazdka do gniazdka. Aplikacja podaje nie tylko stopień naładowania baterii, ale też dystans, jaki powinniśmy na niej przejechać. I – trzeba przyznać – dość dokładnie.
A ile w ogóle uda się przejechać takim NIU? W zależności od wersji i rozwijanej prędkości od około około 80 km w przypadku skutera NIU N-Series do około 100 km w przypadku N-GT. Skrót GT zwyczajowo rozwija się jako "Gran Turismo", N-GT ma dwa akumulatory zamiast jednego i rozwija większe prędkości.
Jakie? To zależy od trybu jazdy. W N-GT są trzy – ekonomiczny, dynamiczny i sportowy. Na ekonomicznym "nie da się jeździć", chyba że ktoś lubi przemieszczać się z prędkościami niewiele większymi niż rower czy elektryczna hulajnoga. Prędkość w trybie dynamicznym ograniczona jest do około 60 km/h, a w trybie sportowym do 80 km/h. Mało? Na miasto w zupełności wystarcza.
Co ciekawe, skuter z pewnością mógłby pojechać szybciej. Wyraźnie to czuć, jak się podjeżdża pod górkę, a potem jest wypłaszczenie i zjazd z górki. Gdy skuter mozolnie dźwiga się pod górkę prędkość z maksymalnej spada do około 70. Na wypłaszczeniu dochodzi do 80, a potem z górki... też wynosi 80. Elektronika blokuje pojazd, by nie jechał szybciej.
W tym szaleństwie jest metoda. Po pierwsze NIU to pojazd miejski i większe prędkości nie są kierowcy potrzebne w myśl kodeksu ruchu drogowego. Po drugie dzięki temu udaje się trochę zaoszczędzić energii. Trzecia sprawa to bezpieczeństwo. Skuter ma małe kółka i mało wyrafinowane zawieszenie, dziura czy studzienka kanalizacyjna przy większych prędkościach mogłaby oznaczać katastrofę w ruchu drogowym.
Ale gdy już jesteśmy przy bezpieczeństwie, to hamulce w NIU są sporo na wyrost. Jak się ściągnie mocno obie klamki do siebie, to skuter staje prawie w miejscu. No chyba, że jest ślisko, to przy okazji uaktywni się jeszcze układ ABS. To jest ten element NIU, którego za żadne skarby nie chciałbym zmieniać.
W przeciwieństwie do obicia kanapy. Jest wygodna, miękka i na tyle szeroka, iż nie ma się wrażenia, że siedzi się na belce i na tyle długa, że bez problemu usiądą dwie osoby. Jest aż tak miękka, że podczas hamowania miałem wrażenie, że kanapa przesuwa się razem ze mną. Dopiero potem odkryłem, że to gąbka się tak pod obiciem odkształca. Ale dla porządku wspomnę, że tę wadę odczują tylko osoby cięższe.
Skutery wydają się na pierwszy rzut oka plastikową zabawką. I choć obudowy rzeczywiście ma z tworzywa, to zabawką z pewnością nie są. To pełnoprawne pojazdy, które świetnie sprawdzają się w miejskiej dżungli. Szczególnie N-GT, który nie tylko radzi sobie w wąskich uliczkach, ale i na szerokiej alei nie będzie zawalidrogą.
A jak się tym jeździ? Na początku trochę dziwnie, ale szybko można się przyzwyczaić, a chwilę później pokochać. NIU "odpala się" identycznie jak normalny skuter z silnikiem spalinowym, czyli przekręcam kluczyk, czekam aż się na wyświetlaczu uaktywnią wszystkie funkcje. Po chwili naciskam starter i... nic się nie dzieje. No może prawie nic, bo na ekranie zapala się malutki napis "ready". Poza tym nic, jest cisza jak makiem zasiał.
Po odkręceniu manetki gazu (a może lepiej napisać "prądu"?) skuter zaczyna się toczyć do przodu. Jedyne dźwięki, jakie przy tym wydaje, to szum opon toczących się po drodze. Na wybojach dochodzi do tego dźwięk pracującego zawieszenia.
Taka cicha jazda jest bardzo fajna, ale trzeba uważać. Jeśli Ty nie słyszysz pojazdu, to tym bardziej nie słyszą go piesi czy gołębie, które przysiadły na jezdni. Żeby nie zostać cichym zabójcą skrzydlatych mieszkańców miasta, czasem trzeba będzie po prostu profilaktycznie przyhamować.
Pokonałem na NIU N-GT sporo kilometrów jeżdżąc po Warszawie i trzy razy musiałem ładować akumulatory. O tym, że trzeba będzie podpiąć skuter do gniazdka (lub wyjąć akumulatory i podłączyć je w domu), mamy informację na wyświetlaczu, ale nie tylko. Gdy zostało około 30 proc. energii, skuter zwalnia. Mniej dynamicznie przyśpiesza, a w przypadku N-GT prędkość maksymalna spada do 60 km/h.
Poniżej 20 proc. mocy skuter zwalnia jeszcze bardziej, a na wyświetlaczu zapalają się lampki ostrzegawcze. To znak, że nie ma co przesadzać z dalszą jazdą, chyba, że chcemy sprawdzić, jak się pcha nasz skuterek. Ładowanie akumulatorów od 16 proc. "do pełna" trwało około 3 godzin na jeden akumulator, czyli w przypadku N-GT po 6-7 godzinach mamy pojazd znów gotów do akcji. Przy czym uwaga – można podłączyć tylko jeden, skuter pojedzie bez problemu, tyle, że zasięg będzie mniejszy.
Producent chwali się, że stosuje baterie litowe o pojemności 35Ah firmy Panasonic i że ten typ akumulatorów stosowany jest też w samochodach Tesla. Lepsza rekomendacja chyba nie jest potrzebna. Z kolei przy tylnym kole można na elementach układu napędowego zobaczyć napis Bosch. Widać, że producent w magazynie z częściami sięgał po "klocki" raczej z wyższej półki.
To, czego mi brakowało w NIU N-GT, to bagażnik. Jeden akumulator schowany jest w podłodze pod nogami, drugi pod kanapą, wolnego miejsca jest tam tyle, żeby zmieścić portfel i ewentualnie małą butelkę z wodą. Portfel lub telefon można schować też w otwartym schowku pod kierownicą, a siatkę z ewentualnymi zakupami zawiesić na haczyku na kolumnie kierownicy.
Obok znajduje się jeszcze gniazdo USB, dzięki któremu można naładować na przykład telefon, ale uwaga – takie ładowanie zmniejszy dystans, jaki uda się przejechać skuterem. Nie ma miejsca na kurtkę czy kask, więc albo trzeba będzie nosić je wszędzie ze sobą, albo trzeba będzie pomyśleć o jakimś mocowaniu kufra do uchwytów dla pasażera.
Trochę lepiej wygląda sytuacja w NIU N-Series, w którym jest tylko jeden akumulator pod nogami, a pod kanapą jest normalny schowek. Nie jest duży, ale zmieści się w nim spokojnie ładowarka do skutera, kurtka i mały plecak albo kask otwarty typu Jet.
Przez wiele lat wydawało się, że motoryzacja do końca świata będzie wykorzystywać silniki spalinowe. Dziś samochody elektryczne są coraz bardziej popularne, a w branży jednośladów Harley Davidson prezentuje swój pierwszy motocykl elektryczny. Świat spalin powoli się kończy i dobrze. Gdzieś po środku tej mody na eko między rowerami i samochodami na prąd są skutery elektryczne.
NIU wydaje się świetną propozycją dla każdego, komu potrzebny jest pojazd do szybkiego i względnie wygodnego poruszania się po mieście. Omijanie samochodów stojących w korkach jest dziecinnie proste, a spory zasięg sprawia, że częściej będzie trzeba ładować swój telefon, niż elektryczny skuter NIU.