Trenerka Wszystkich Polek zaczyna przeginać. Hejtowanie osób grubych i nie-fit jest słabe i może odbić się na Ewie Chodakowskiej rykoszetem. Bo jak mam poczuć się pewna siebie i pokochać swoje ciało, kiedy wiem, że trenerka mną gardzi, bo robienie Skalpela nie jest kluczem do mojego szczęścia? Czy to już jest fit-radykalizm?
Ewa Chodakowska jest spoko. Nie mówię, że nie. Szanuję ją za pasję i siłę, za to, że robi wszystko na 100 procent. Wiem, że jest wzorem i motywacją dla tysięcy kobiet i robi dużo dobra – w końcu dzięki niej, jak deklaruje Ewa na swoim profilu, masa Polek odmieniła swoje życie.
Za to oklaski. Bez ironii.
Jednak szacunek szacunkiem – zachowanie Chodakowskiej powoli wymyka się spod kontroli. Z "Fitness Experta" wyewoluowała w boginię, w Absolut, który dotarł do pełni poznania i istoty wszechrzeczy. Tylko Choda wie, jak żyć. Musimy słuchać Chody, bo będziemy nieszczęśliwi.
To taka sama retoryka jak ta, którą uprawia nasza religijna sąsiadka powtarzająca nam przy każdej możliwej okazji, że bez niedzielnej mszy świętej i wiary w Boga, nigdy nie zaznamy szczęścia.
Oczywiście, nasza sąsiadka mówi tak, bo w to wierzy. Tak mówi jej religia. I tak samo jest z Chodakowską – ona też wierzy, że nie będąc fit i nie mając wyrzeźbionego ciała, nie można być szczęśliwym. Kult religijny, kult fit, widzicie różnicę? No właśnie.
W żadnym z tych kultów nie ma oczywiście nic złego. No chyba, że zaczynają podchodzić pod radykalizm i ekstremizm.
A Ewa Chodakowska stała się już radykałką.
Sadełko i zupki chińskie
– Ostatnio byłam na stacji benzynowej, widzę: rodzina XXXL jak nic, wszyscy. Buzie ociekają sosami, hot-dogi w ręce. Ludzie, nie róbcie tego swoim dzieciom. Jak ostatnio w supermarkecie zobaczyłam pana, który wykładał przy kasie zupki chińskie, powiedziałam: "panie, truje się pan" – powiedziała w głośnym już nagraniu Trenerka Wszystkich Polek. I dodała: "przemyśl to, przecież dla ciebie to robię"
Oczywiście, ma rację. Hot-dogi i zupki chińskie to nie najlepsza dieta, a otyłość prowadzi do chorób. Jednak pytanie brzmi: kto pytał Chodę o zdanie? Ta rodzina XXXL, ten pan od zupek?
Chodakowska, jak na boginię fitness przystało, czuje, że może już doradzać każdemu. Jej fanki już jej nie wystarczają, przyszła pora na cały świat. Cały świat musi słuchać Chodakowskiej, bo ma sześciopak i jest wysportowana bardziej, niż większość z nas kiedykolwiek będzie.
I to jest ok. Bo każdy jest inny. Czego niestety Chodakowska nie rozumie. Nie rozumie też, że każdy człowiek ma własną historię, własne zdrowie, własne demony i trzeba uważać z tym, co się mówi i do kogo. Ktoś może mieć zaburzenia odżywienia, ktoś depresję, a komuś może być zwyczajne przykro.
Trenerka nie rozumie też jeszcze trzech rzeczy. Po pierwsze tego, że jeśli ktoś nie prosi nas o opinię, to się jej zwyczajnie nie wygłasza. Nawet bogowie czasem (a nawet często) milczą. Po drugie, że jej opinie mogą utwierdzić kogoś w przekonaniu, że może hejtować grubsze osoby, co doprowadza do medialnych nagonek, jak na Dominikę Gwit (która w swoim ciele czuje się świetnie i nie czeka na rady Ewy ani innych trenerek).
Wielka Siostra
Jest jeszcze inna strona medalu. Nie ćwiczę z Chodakowską. Dlaczego? Bo trochę się jej... boję.
Kiedyś włączyłam jej trening na YouTube i stresowało mnie, że cały czas mówi rzeczy w stylu "możesz to zrobić", "jesteś silna", "wierzę w ciebie!". Miałam wrażenie, że cały czas mnie obserwuje i ocenia, a jak nie dam rady, to przyjdzie i na mnie nakrzyczy, albo każe mi wykonywać jakieś ćwiczenie tak długo, aż wykonam je poprawnie i umrę z wycieńczenia.
Po jej ostatnich komentarzach dotyczących osób plus size nie mogę też pozbyć się myśli, że Chodakowska, jak na Absolut przystało, cały czas patrzy na ciała ludzi mijanych na ulicy i ocenia je krytycznym okiem. A jak coś jej się nie spodoba, to podejdzie i powie ci "jesteś gruba, ćwicz ze mną". Albo rzuci zdegustowanym spojrzeniem i potem opowie o twoim sadle na Instagramie i wszyscy cię wyśmieją.
To oczywiście celowe wyolbrzymienie – nie twierdzę, że Ewa Chodakowska tak właśnie robi (przynajmniej nie zawsze). Być może w rzeczywistości jest przemiła i ma serce na dłoni (zresztą wiele kobiet czuje się dodatkowo zmotywowanych, kiedy w filmikach Ewa zwraca się bezpośrednio "do nich").
Ale czy po jej ostatniej wypowiedzi o rodzinie XXXL, w której dodatkowo porównała jeszcze osobę otyłą do samobójcy, można mi się dziwić – i nie tylko mi, bo wiele znajomych mi kobiet odczuwa podobnie – że mam wrażenie, że Ewa patrzy na mnie krytycznie zza rogu i w myśli oblicza moją tkankę tłuszczową?
Raczej nie. Bo to już jest – jak zauważyła Kaya Szulczewska na profilu "Ciałopozytyw" – fatfobia i fatshaming. A w moim idealnym świecie nie ma to miejsca. Tak jak na homofobię, rasizm czy... krytykę serialu "Stranger Things".
Moje, nie twoje
I tu dochodzimy do sedna problemu.
Zrobienie z Polaków fit narodu to jej życiowa misja, a nakłanianie kobiet do zdrowego stylu życia – jej praca. I to doceniam, bo wiele osób chce być fit: chcą być zdrowsi, sprawniejsi, chudsi. Wtedy wchodzą na stronę Chodakowskiej, ćwiczą i są trenerce wdzięczne.
Właśnie: chce. To jest to słowo klucz. Mamy wolną wolę, mamy też różne życia i różne ciała – każdy z nas sam o sobie decyduje. Jeśli chcę ćwiczyć Skalpel z Chodą i pić koktajl z jarmużu, to to zrobię.
Ale jeśli nie chcę ćwiczyć z Chodakowską, nie życzę sobie jej rad i komentarzy oraz negatywnych opinii jej fanek, vel. wyznawczyń. Dlaczego? Bo o nie nie proszę. Nie chcę, żeby mówiła mi, co mam jeść i jak mam wyglądać. Nie chcę, żeby wypominała mi moją wagę.
Mam ciało. Moje ciało. Chodakowska może być sobą boginią fit, ale to ciało do niej nie należy. Nie podoba jej się? Niech nie patrzy. To, czy jestem gruba czy chuda, zdrowa czy chora, brzydka czy ładna, to moja sprawa. Nie jej. Nie chcę być obiektem jej fit-misji. Niech odwróci wzrok, jak jej się nie podobam. Albo ty. Albo rodzina XXXL i pan jedzący zupkę chińską. Niech zajmie się sobą i osobami, które chcą z nią ćwiczyć.
Ewo, mimo wszystko nie należymy wszyscy do Ciebie. A krytykowanie innych nie jest w porządku – nawet jeśli jest umotywowane troską i dobrymi chęciami. Są one jednak fałszywe – bo ranią, stygmatyzują i dzielą.
Plus nie muszę mieć "beach body", żeby być szczęśliwa. Chociaż właściwie chwila, przecież je mam. Mam ciało i idę na plażę. Najwyżej proszę odwrócić wzrok.