– Pewnego razu poprosił mnie o obcięcie włosów, zmienił sposób chodzenia, imię. Oświadczył mi, że tu nie ma Zosi, a jest Bartek. Powiedział nawet: "Zosia umarła" – mówi Dorota Świercz, matka transpłciowego Bartka, który został bohaterem filmu Rafała Betlejewskiego "Wojna z LGBT: Klepacka vs. Bartek. Kto zwycięży?". Teraz rodzina chłopca stała się obiektem ataków.
[ ]Dorota Świercz:[/ ] – Czuję się jak z filmu "O tym, jak rozpętałem trzecią wojnę światową".
Daria Różańska: – Fakt, zrobiło się głośno o Waszej rodzinie. Dlaczego chciała pani, żeby cała Polska poznała Bartka i jego historię?
Dorota Świercz: – Skłoniła mnie do tego śmierć Milo Mazurkiewicz. Stwierdziłam, że jeśli nikt nie pokaże twarzy, a my będziemy mówić o transpłciowości bardzo ogólnie, to nic się nie zmieni, niczego to nie wniesie. Pomyślałam sobie, że jeżeli taki los ma czekać moje dziecko, to trzeba ten temat nagłośnić.
Chodziło o to, by "odczarować" stereotypowy wizerunek osób transpłciowych?
Też. Chodziło mi również o to, żeby pomóc rodzicom dzieci transpłciowych, żeby dodać im odwagi.
Teraz otrzymuję wiadomości od osób transpłciowych, które czują się pokrzywdzone przez rodziców. Wprost pytają, dlaczego to nie ja jestem ich matką. Opowiadają o tym, że muszą zmagać się z depresją, piszą, jak rodzice im nie wierzyli, siłą przebierali. Takich wiadomości są setki. Od dwóch dni praktycznie nie śpię, tylko odpowiadam.
To pani zwróciła się do Rafała Betlejewskiego z prośbą, żeby zrobił o Was film?
Nie, to się zaczęło troszkę inaczej. W szufladzie miałam tekst pt. "Mama Motylka". Po śmierci Milo wysłałam go jako list czytelniczki do "Gazety Wyborczej". Został opublikowany.
Rafał Betlejewski zapoznał się z z tym tekstem. Odezwał się do mnie i zapytał, czy zdecyduję się pokazać twarz. Odpowiedziałam, że muszę się zastanowić. Dzień później już wiedziałam, że to zrobię. Stwierdziłam, że jeśli się na to nie zdecyduję, to mogę sobie kiedyś pluć w twarz. Nie ma sensu siedzieć w szafie.
W tym samym liście napisała pani także o problemach Bartka w przedszkolu?
Tak, poruszyłam w nim także kwestię przedszkola. Bo z tym mamy największy problem. Myślę, że pani dyrektor przeczytała ten tekst na łamach "Gazety Wyborczej" i mnie pozwała. Oceniła, że przebieram dziecko. Później pojawiła się u mnie opieka społeczna, kurator sądowy.
A to pani dyrektor nie chciała nazywać syna po imieniu. Nie reagowała też na prośby, by mówić do niego: słoneczko, króliczku. A zalecenia lekarzy były jasne: dziecko nie może być przez pół dnia dziewczynką, a przez drugą połowę chłopcem, skoro czuje się chłopcem.
W sieci już krytykują i panią, i syna. Wpadł mi w oko jeden komentarz internauty, który wprost pisze, że sprawą powinna zająć się policja, bo krzywdzi pani dziecko. Takie głosy też do pani docierają?
Tak, też docierają. Ale nie wyssałam sobie tej sprawy z palca. Wykonaliśmy każdą możliwą diagnostykę, jaką na tym etapie mogliśmy mieć. Mam wyraźne zalecenia, że dziecko winno być traktowane jak chłopiec. Zresztą bardzo poprawił się jego stan psychiczny, odkąd jest akceptowany.
W filmie Betlejewskiego Wasza historia zestawiona jest z wypowiedziami Zofii Klepackiej na temat osób LGBTQ i z komentarzami księży z filmu "Zmierzch". Czy Zofia Klepacka choć próbowała się z panią skontaktować?
Nie próbowała, natomiast przed publikacją filmu to ja bardzo zabiegałam o spotkanie z panią Zofią Klepacką. Chciałam z nią porozmawiać, pokazać mojego syna. Pokazać, że nie jest potworem, który ze mną śpi i za moment mnie zje. Chciałam jej pokazać, że jesteśmy katolicką rodziną, że bliskie nam są tradycyjne wartości, pomimo tego że mamy takie, a nie inne dziecko.
Zofia Klepacka nie znalazła dla Was czasu?
Niestety, pani Zofia Klepacka nie odpowiedziała na moje zapytanie. Z jej strony nie było żadnego kontaktu. Nie mam nic przeciwko pani Klepackiej, uważam, że ona jest wykorzystana przez media, bo brakuje jej wiedzy.
I refleksji...
Mam nadzieję, że kiedyś dojdzie do tego spotkania. Nie chcę zmieniać jej poglądów, natomiast chcę jej pokazać inny świat.
Podczas rozmowy dwukrotnie wspomniała pani, że jest praktykującą katoliczką. Ma pani poczucie, że w Kościele nie ma dla Was miejsca?
Nie, nie mam takiego poczucia. Mój katolicyzm jest inny niż duchownych, którzy wypowiadali się w filmie. Wczoraj napisał do mnie ksiądz, chciał pozostać anonimowy. Podkreślił, że nie odważy się napisać publicznie, bo boi się linczu.
Ten duchowny podkreślił, że głęboko mnie popiera. Starał się tłumaczyć Kościół. Wspomniał o czymś bardzo ważnym: że atakujemy, krytykujemy to, czego się boimy, czego nie znamy. I to jest straszne.
Odpowiedziałam mu, że nikt oprócz pana Boga, nie ma prawa wykluczyć mnie z Kościoła. I on się z tym zgodził. Podkreśliłam też, że nie uważam, jak niektórzy, że moje dziecko jest pomyłką pana Boga.
Kiedy pani zrozumiała, że nie ma w domu Zosi, tylko Bartka?
Na początku podejrzewałam u niego jakieś spektrum autyzmu, czy Zespół Aspergera. On był bardzo agresywny, przechodziliśmy koszmar. W pewnym momencie stwierdziłam, że sama sobie z tym nie poradzę. Myśmy nie wiedzieli, co się z nim dzieje.
Doktor Dulko, który go diagnozował, powiedział, że kiedy zostanie zaakceptowany, to będzie innym dzieckiem. I proszę mi wierzyć, on się nie pomylił.
Nie zdziwiło pani, że Bartek jest tak bardzo świadomy, że tak szybko się określił?
Zastawiałam się, czy tak mały człowiek może już się określić. Doktor Dulko mi wytłumaczył, że to jest możliwe, bo dzieci przynależność do płci dostrzegają między trzecim a piątym rokiem życia.
Identyfikują się albo z chłopcami, albo z dziewczynkami. Rzeczywiście transpłciowość objawia się najczęściej na dwa lata przed okresem dojrzewania. Natomiast dla doktora nie było zaskoczeniem, że u Bartka dzieje się to wcześniej.
Dużo czasu potrzebowała pani na to, żeby oswoić się z myślą, że ma syna, a nie córkę?
Prawdopodobnie średni czas rodzica na zaakceptowanie tego to dwa lata. Mi zajęło to może dwa miesiące. To dla mnie w pewnym momencie nie miało znaczenia.
Widziałam, że dziecko jest szczęśliwe, że inaczej się zachowuje, że wycofują się wszystkie objawy. Dla mnie nie było ważne, czy to Bartek, czy Zosia. To moje dziecko, które bardzo kocham i pragnę jego szczęścia.
Czy wcześniej Bartek mówił pani, że źle czuje się w swoim ciele?
Pewnego razu poprosił mnie o obcięcie włosów, zmienił sposób chodzenia, imię. On w pewnym momencie oświadczył mi, że tu nie ma Zosi, a jest Bartek. Powiedział nawet: "Zosia umarła". To bardzo świadomy, młody człowiek. Powiedział mi też, że nie chce chodzić do przedszkola, że czuje się tam jak w więzieniu.
W przedszkolu funkcjonował jako dziewczynka?
Tak, dziecko przez pół dnia było Zosią, przez drugą połowę Bartkiem. Nie wiem, czy tak to zostawię... Proszę sobie wyobrazić, że jak teraz go pytam, czy chciałby być w przedszkolu Bartkiem, a kiedyś bardzo chciał, to mówi, że nie, że chce być Zosią. Kiedy pytam, dlaczego, odpowiada, że się boi.
Wcześniej przedstawiał się jako Bartek, teraz najpierw wyczuwa ludzi: czy go akceptują, czy nie. I pytany o imię, mówi, że nie wie.
Kiedy czuje, że ktoś jest mu przychylny mówi, że jest Bartkiem. Ten mały człowieczek poprzez taką instytucję, która powinna pomagać dzieciom, musi się borykać z problemami. To dla mnie jest nie do pomyślenia. Mam bardzo duże poczucie żalu, jeśli chodzi o przedszkole.
Po rozmowie z Rafałem Betlejewskim pani dyrektor przedszkola zadzwoniła do niego z prośbą, żeby mnie szkalował. Twierdziła, że wszystko jest moją winą, kazała przyjrzeć się matce, zasięgnąć na jej temat opinii innych rodziców.
W sieci pojawiają się negatywne komentarze na Wasz temat. Na przykład osoba podająca się za Annę Jagodzińską napisała, że jest pani znana w kręgach rodziców z "manipulacji i wprowadzania każdego w błąd". Pojawia się wątek autyzmu, problemów z kręgosłupem.
Docierają do mnie takie głosy. Już tłumaczę. U Bartka rozpoznano autyzm atypowy i transseksualizm. Od kiedy jest traktowany jako chłopiec, to pierwsza z tych przypadłości bardzo ładnie się wycofuje. Wcześniej to był typowy autyzm. Jesteśmy prowadzeni przez firmę Sotis. Jesteśmy też pod opieką Centrum Zdrowia Dziecka, korzystamy z porad endokrynologa i seksuologa dziecięcego.
Napisano w sieci, że chodzę po butikach. Przez 9 lat mieszkaliśmy w budynku galerii Ursynów. I cudem było tam nie zachodzić, chociażby do sklepu spożywczego.
Zresztą, nie widzę powodu, dla którego miałabym nie wejść do sklepu i nawet nie pooglądać ciuchów. Nie jest dla mnie grzechem kupienie sobie czegokolwiek. Nie będę chodzić w worku pokutnym. Wiele rzeczy też dostaję od ludzi.
Kręgosłup – na początku ubiegłego roku przez trzy miesiące byłam unieruchomiona i mam na to papiery. Wtedy mogłam liczyć na ogromną pomoc ze strony rodziców dzieci z przedszkola Bartka.
Jestem osobą, która ma przepuklinę kręgosłupa. Mam skierowanie na operację kręgosłupa, na wstawienie implantu kręgu i zamontowanie na czterech śrubach. Mój udźwig to jest jeden kilogram na jedną rękę. Po leczeniu sterydowym udało się to załagodzić. Wcześniej, czy później ta operacja mnie czeka.
Mam wrażenie, że jak zaczęły pojawiać się pieniądze, to zaczął pojawiać się coraz to większy hejt. Jest to wprost proporcjonalne do wpłacanej sumy, która przerosła wszelkie oczekiwania. Porównuję to trochę do tego, jak chcieli zniszczyć Jurka Owsiaka i prezydenta Adamowicza, plując mu w twarz nawet po jego śmierci.
Hejterzy spowodowali, że padł rekord rekordów tych zbiórek. I tu się dzieje to samo. Hejterzy prowokują ludzi do wpłat.
Wrócę jeszcze do wątku przedszkola – uważa pani, że w przedszkolu skrzywdzono Bartka. Dlaczego nie zabrała go pani z tej placówki?
Niestety, skrzywdzono. Każdy zauważał i akceptował, że Bartek jest chłopcem. Mieliśmy opinie ze szpitala. Kiedy przyniosłam kolejną opinię, to pani dyrektor mi powiedziała, że jej nie przeczyta, bo nie ma okularów. Dla mnie to było zwyczajne zlekceważenie.
Psychiatrzy mówili, że pani dyrektor przedszkola nie jest lekarzem i nie ma prawa podważać ich opinii.
Dlaczego go pani nie przeniosła?
Niestety placówki państwowe nie są gotowe na przyjęcie takiego dziecka, chyba że sądownie zmienię mu imię, a nie chciałam tego na razie robić. Pomyślałam, że może to jeszcze za wcześnie.
Jesteśmy na liście w przedszkolu integracyjnym. Może się uda. W przedszkolach państwowych na Ursynowie nie ma miejsca. Natomiast nasza sytuacja finansowa nie pozwoliła nam na to, żeby Bartek poszedł do przedszkola prywatnego.
Pracuje pani, czy zajmuje się dziećmi?
W tej chwili jestem zatrudniona, ale obawiałam się, że stracę tę pracę. A to dlatego, że nie było mnie wiele razy. To był okres intensywnej diagnostyki Bartka, trzy pobyty w szpitalu. Poza tym, sama czułam, że nie spełniam oczekiwań pracodawcy. Nie miałam do tego głowy.
Przestawienie się, że nie mam córki a syna, było dla mnie trudne. Bartek bronił się przed wyjściem do przedszkola, jak tylko mógł. Ubierałam go, on się rozbierał, siłą wciągałam go do samochodu, zamykałam drzwi, żeby nie mógł uciec. Efekt był taki, że spóźnialiśmy się wszyscy.
Nie miała pani wsparcia ze strony ojca Bartka?
Myśmy nawiązali kontakt, bo zalecił nam to psycholog. Ojciec czasami spotyka się z Bartkiem, ale on bardzo tego nie chce. Boi się ojca. Ten nie chce płacić alimentów, nie zamierza i uważa, że chyba zwariowałam, że czegoś od niego oczekuję.
Kto wpadł na pomysł organizacji zbiórki?
To pomysł Rafała Betlejewskiego. Zresztą on sam ją założył, dla mnie ważne było, co robię i dlaczego to robię.
W filmie Betlejewskiego pani córka mówi wprost o tym, że nawet gdyby jej brat był żółwiem, to by go kochała i akceptowała. Kocha Bartka i Zosię. To efekt pracy z psychologiem?
To moja praca. Marysia nie korzysta z porad psychologa. Rozmawiam i z Bartkiem, i z Marysią. Zresztą moja postawa pokazuje im, że miłość jest najważniejsza.
Nie żałuje pani tego, że opowiedziała pani dużej części Polaków historię Bartka?
Nie. Jestem przekonana, że to może pomóc osobom w podobnej sytuacji. Nasza rodzina nie miała parcia na szkło. Nie może być tak, jak teraz jest. A jeżeli nikt z nas się nie odważy, to nic się nie zmieni w kwestii osób transpłciowych w Polsce. Jeżeli podejmiemy próbę, to jest jakaś szansa na zmianę.
Aby wesprzeć Bartka i jego rodzinę, wystarczy kliknąć tutaj.