"Gra o tron", "House of Cards", "Breaking Bad", "Stranger Things" – są takie seriale, które znają praktycznie wszyscy. Nawet jeśli ich nie oglądałeś, to najprawdopodobniej o nich słyszałeś. Ale nie tylko tymi dużymi tytułami żyje widz.
Są i takie seriale, które w Stanach Zjednoczonych lub Wielkiej Brytanii są prawdziwymi perełkami, ale w Polsce – mimo że są dostępne na polskich platformach streamingowych – nie są jeszcze powszechnie znane. A szkoda! Oto lista siedmiu serialów, które naprawdę warto znać.
Fleabag (Amazon Prime)
"Fleabag" to serialowy geniusz. Po prostu. Szczególnie drugi, finałowy sezon tego dramatyczno-komediowego serialu jest objawieniem i majstersztykiem, ale pierwsza część przygód młodej mieszkanki Londynu też jest doskonała. I przekomiczna.
Tytułowa Fleabag (po angielsku oznacza to... wszarza), w którą wciela się twórczyni serialu – a także "Obsesji Eve" oraz współscenarzystka 25. Bonda – Phoebe Waller-Bridge, jest wiecznie wkurzona, do bólu cyniczna i życiowo zagubiona.
Eksperymentuje seksualnie i spotyka kolejnych, coraz bardziej dziwacznych mężczyzn, nie może dogadać się z rodziną i nie radzi sobie finansowo. Nie traci jednak rezonu – jest szczera do bólu i sypie ironią oraz złośliwościami jak z rękawa.
To właśnie humor i dystans – a także bezkompromisowe i prawdziwe pokazanie codzienności współczesnej singielki w wielkim mieście – sprawia, że ten brytyjski serial zrobił na Wyspach prawdziwą furorę. Po drugim sezonie, w którym obok laureatki Oscara Olivii Colman zagrał Andrew Scott z "Sherlocka", można nawet mówić o fleabagmanii.
Show Waller-Bridge wyróżnia się jeszcze czymś innym. Podobnie jak chociażby w"Deadpoolu" bohaterka burzy tzw. czwartą ścianę – co chwila zwraca się bezpośrednio do widzów i często patrzy prosto w kamerę. Dzięki temu jest jeszcze zabawniej i bardziej autentycznie.
Gentleman Jack (HBO GO)
Coś dla fanów filmów kostiumowych, ale nie tych tradycyjnych, w których Elizabeth Bennet zakochuje się w panu Darcym, a Natasza Rostowa rozpacza po śmierci Andrzeja Bołkońskiego. "Gentleman Jack" to historia zupełnie inna – główną bohaterką jest bowiem osoba LGBT.
Grana przez Suranne Jones Anne Lister to postać historyczna – posiadaczka ziemska z Yorkshire w Anglii, prywatnie lesbijka, opisała swoje seksualne przygody z kobietami oraz obyczajowe realia pierwszej połowy XIX wieku w swoich pamiętnikach.
Angielka zapisała strony każdej z 26 ksiąg specjalnym szyfrem, tak aby nikt nie mógł ich przeczytać. Pamiętniki odszyfrowali po jej śmierci w 1840 roku jej dziedzic John Lister oraz jego przyjaciel Arthur Burrell i – mimo chęci tego drugiego – na szczęście nie spalili skandalicznej jak na tamte czasy treści.
Dzięki ich decyzji powstał serial, który pokazuje coś bardzo w kulturze rzadkiego – życie XIX-wiecznej lesbijki w konserwatywnej Anglii. Serialowa Lister jest silna i lekko socjopatyczna, a jej zmagania – zarówno miłosne, jak i finansowe – ogląda się świetnie i z rosnącą ciekawością.
Czy uda jej się rozkochać w sobie arystokratkę Ann Walker? Czy utrzyma swoją rodzinną posiadłość Shibden Hall? Czy nikt nie dowie się o jej orientacji seksualnej? Tyle pytań, jeden naprawdę świetny serial.
Wspaniała pani Maisel (Amazon Prime)
"Wspaniała pani Maisel" jest serialem tak dobrym, że aż... chce się płakać i krzyczeć z radości jednocześnie. To kolejny tytuł ze świetną kobiecą bohaterką w tym zestawieniu (tym razem to przypadek!), ale zupełnie od nich inny.
"Wspaniała pani Maisel" ("The Marvelous Mrs. Maisel") to bowiem osadzona w latach 50. w Nowym Jorku historia kobiety, która postanawia zostać komiczką.
Nie brzmi najciekawiej? Wystarczy uświadomić sobie, jak bardzo seksistowskie były lata 50. w USA, a od razu wszystko nabierze pikanterii. Podział ról płciowych był dokładnie ustalony: kobieta miała być piękna, dbać o dom i rodzinę, a mężczyzna – utrzymywać ten dom.
Jednak ta amerykańska sielanka w życiu Miriam "Midge" Maisel kończy się, gdy zostawia ją mąż i ojciec dwójki jej dzieci. Wtedy kobieta zupełnie przez przypadek odkrywa, że ma wielki talent komediowy, a jej powołaniem jest stand-up.
"Wspaniała pani Maisel" idealnie odwzorowuje płciowe absurdy tamtych czasów, ale serial się na tym nie zatrzymuje. Jego siłą jest bowiem niewiarygodny humor – cięty, oryginalny i bezpretensjonalny, a także bohaterki – silne, złożone i żyjące na przekór konwenansom.
Obie – elegancka i piękna Midge oraz jej agentka Susie Myerson, którą wszyscy biorą za mężczyznę – klną, lubią sobie wypić i nie stronią od ostrych, wulgarnych i seksualnych żartów.
Ta mieszanka komizmu i realizmu jest iście wybuchowa. Jest niezwykle zabawnie, ale i wzruszająco, a aktorzy w głównych rolach (Rachel Brosnahan, Alex Borstein czy Tony Shalhoub) są wyśmienici i zasługują na wszelkie nagrody (które zresztą dostają).
The OA (Netflix)
Pierwszy sezon "The OA" był w 2016 roku wizjonerskim objawieniem. Tajemniczy, dziwaczny i w klimacie new age zaintrygował fanów, którzy łamali sobie głowę: o co tutaj w ogóle chodzi?
W marcu tego roku na Netflixie pojawiła się druga część – jeszcze dziwniejsza, odważniejsza, tajemnicza i łamiąca wszelkie serialowe zasady.
Trudno powiedzieć, o czym jest "The OA", nie zdradzając fabuły. W telegraficznym skrócie to historia młodej kobiety Prairie Johnson (współtwórczyni serialu Brit Marling), która przez siedem lat była zaginiona i wraca do domu. Jej powrót otaczają same tajemnice – była niewidoma, a teraz widzi, maniakalnie poszukuje pewnego mężczyzny i o niczym nie chce mówić ani rodzicom, ani FBI.
Prairie zbiera grupę złożoną z kilku nastoletnich chłopców i ich nauczycielki i opowiada im historię swojego życia. Z ich pomocą kobieta – która twierdzi, że jest Aniołem, tytułowym OA – chce przenieść się do... innego wymiaru.
Brzmi dziwnie. Jeszcze jak! To bez wątpienia najbardziej oryginalna i nietypowa produkcja Netlixa. Jednak ten serial niewiarygodnie wciąga – nie tylko intryguje, ale również porusza fabularnie i zachwyca wizualnie (naprawdę, to jeden z najbardziej estetycznych seriali, jakie kiedykolwiek powstały).
Oba sezony diametralnie się od siebie różnią, ale ci, którzy pokochali część pierwszą, nie zawiodą się na drugiej. Najwyżej... bardzo się zdziwią.
One Day at a Time (Netflix)
Ten sitcom Netflixa wydaje się być rodem wyjęty z lat 90. (słynny śmiech z taśmy), ale tylko pod względem formy.
Fabularnie to bowiem jeden z najbardziej obyczajowo postępowych seriali, jakie powstały w ostatnich latach. Ale nic tutaj nie jest wymuszone – jest lekko i zabawnie, a na sercu robi się cieplej z każdym odcinkiem.
Oparty na oryginale z lat 70-80. "One Day at a Time" (po trzech sezonach Netflix skasował serial i przejęła go – ku histerycznej wręcz radości fanów – stacja telewizyjna Pop TV) to historia kubańsko-amerykańskiej rodziny żyjącej na przedmieściach Los Angeles.
Rozwódka Penelopa Alvarez jest weteranką wojenną, która właśnie wróciła do domu i nie dość, że sama – z pomocą swojej matki – wychowuje dwójkę dorastających dzieci, to jeszcze zmaga się z zespołem stresu pourazowego PTSD.
Show porusza szereg ważnych i trudnych tematów: feminizm, chorobę psychiczną, imigrację, rasizm, seksizm i homofobię.
Rodzina Alvarezów musi stawić czoła różnym trudnościom – uprzedzeniom rasowym wobec Kubańczyków w USA czy coming outowi starszej córki Penelopy, Eleny. Bohaterowie do wszystkie podchodzą jednak z humorem i optymizmem, a tym, co ich spaja, jest łącząca ich miłość.
Barry (HBO GO)
Kolejna komediowa propozycja w tym zestawieniu, ale znowu jest to komedia dość nietypowa. "Barry", którego do tej pory powstały dwa sezony, to bowiem smakowicie absurdalna historia płatnego mordercy z PTSD, który postanawia... zostać aktorem teatralnym.
Barry'ego gra znany z "Saturday Night Live" Bill Hader (który jest jednocześnie współscenarzystą serialu) – każdy kto więc zna twórczość i styl tego komika, może więc zgadnąć, jaki styl ma "Barry". Mianowicie humor jest iście czarny i absurdalny, a komizm łączy się tu z tragedią i egzystencjalnym smutkiem.
Do tego samo połączenie amatorskiej sceny teatralnej – która gromadzi życiowych nieudaczników z Los Angeles marzących o karierze – z zespołem stresu pourazowego i morderstwami, już samo w sobie jest wystarczająco intrygujące. Seriale, które łamią schematy. Jestem na tak, poproszę o więcej!
Brooklyn 9-9 (Netflix)
Mimo że "Brooklyn 9-9" zadebiutował w telewizji w 2013 roku i liczy już sobie sześć sezonów (cztery pierwsze są dostępne na Netflixie), to cały czas mam wrażenie, że nad Wisłą nie jest on jeszcze tak doceniany, jak powinien być.
A przecież to godny następca takich komediowych dzieł sztuki, jak "The Office" czy "Parks and Recreation". Czyli, mówiąc inaczej, to jeden z najlepszych współczesnych sitcomów powstałych za oceanem.
"Brooklyn 9-9" opowiada o grupie detektywów – totalnie różnych, dziwacznych i, mówiąc krótko, niereformowalnych – pracujących na posterunku policji na Brooklynie w Nowym Jorku.
Kiedy tę szaloną mieszankę policjantów bierze pod swoją pieczę ambitny i mało emocjonalny służbista, kapitan Raymond Holt, wszystko się zmienia. Detektywi, z wiecznym dzieckiem Jackiem Peraltą (Andy Samberg) na czele, muszą w końcu zacząć zachowywać się poważnie. Holt chce bowiem, by 9-9 stał się najlepszym posterunkiem w Wielkim Jabłku.
To sitcom, więc wiemy, czego się spodziewać: nieustannych żartów, przerysowanych osobowości bohaterów i ciepłej, luźnej atmosfery. "Brooklyn 9-9" dostarcza te wszystkie elementy z nawiązką.
Serial jest niewiarygodnie zabawny i spokojnie można spędzić na oglądaniu go (i histerycznym śmiechu) kilka wieczorów z rzędu. A oprócz tego "Brooklyn 9-9" jest serialem mądrym. Czego uczy? Że pozory mylą, każdy człowiek, nawet najdziwniejszy, ma swoją wartość, a inność jest w cenie.