Choć na utworach takich, jak "A ja wolę moją mamę" i "Wszystkie dzieci nasze są" wychowały się całe pokolenia polskiej dziatwy, to poniższy tekst przeznaczony jest wyłącznie dla czytelników dorosłych. Porozmawiajmy z jedną z największych gwiazd piosenki familijnej o seksie, używkach, pedofilii (w Kościele oraz programie "Tęczowy Music Box") oraz tym, jak – przeszkolona przez Nergala – krzyczała "Slayer!" podczas tegorocznej edycji festiwalu Pol'and'Rock.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Co powie pani na "dorosłą" rozmowę? Taką, której nie powinno przeczytać żadne dziecko...
Świetnie, bardzo chętnie, przecież jestem już dorosła (śmiech). Wręcz trudno opisać, jak ciężko być dojrzałą, mającą swoje potrzeby kobietą, która od czterech dekad jest zamknięta w szufladce z napisem "muzyka familijna". Ludzie zawiesili nad moją głową aureolę, której nie chcę; przypięli metkę "świętej Majki, tej od dzieci".
Odcinamy ją? Chyba warto z panią pokonwersować o rzeczach kryjących się pod hasłem "sex and drugs and rock 'n' roll"...
Oczywiście, że warto. Zakładam, że naTemat nie czytują moi nieletni fani, więc jak najbardziej możemy porozmawiać jak dorosły z dorosłym, a – zaczynając od pierwszego z pojęć – seks to coś, co naprawdę lubię.
Nie doszukujmy się w tym sensacji, przecież takie właśnie podejście powinien mieć każdy. Jeżeli jest inaczej, to znaczy, że z taką osobą coś jest nie tak. Owszem, żyjemy w kraju, w którym wielu wiele osób udaje, że TYCH rzeczy nie ma, nie podoba im się jakiekolwiek wspominanie o sferze erotycznej.
Ale nie dajmy się zwariować – przecież to czynność tak samo niezbędna do życia, jak załatwianie czynności fizjologicznych, jedzenie czy picie; nie demonizujmy jej, nie traktujmy jak tematu tabu. Widzi pan, to naprawdę duży problem w tym kraju: wstydzimy mówić się otwarcie o rzeczach, które są absolutnie kluczowe dla naszego szczęścia.
Dotyczy to głównie kobiet?
Wręcz przeciwnie. My naprawdę kochamy seks i coraz częściej mamy odwagę przyznawać się do tego. Wydaje mi się, że to faceci mają większy problem z mówieniem o pewnych sprawach. Zwłaszcza, gdy pojawiają się jakiekolwiek problemy dotyczące sfery intymnej – są tak dumni, że wolą żyć w abstynencji, niż przyznać się do nich komukolwiek, nawet seksuologowi.
Choć jest pewien wyjątek od reguły: na temat seksu najgłośniej krzyczą panowie w sutannach, czyli ci, którzy – przynajmniej w teorii – nic o nim nie wiedzą. W ogóle jest tak, że rozmaite kwestie najchętniej podnoszą osoby, które nie są w temacie. Przecież to faceci krzyczą najgłośniej o aborcji, a na temat muzyki wymądrzają się osoby bez słuchu.
Wracając do tematu: śpiewanie repertuaru familijnego nigdy nie zobowiązywało mnie do życia jak zakonnica. To tylko moja praca. Gdy ją kończę, mogę realizować swoje potrzeby. Oczywiście nie biegam po ulicach nago, krzycząc "hej, hej, lubię seks", ale chyba nie można odmówić mi prawa do bycia szczęśliwą z powodu wykonywania takiego, a nie innego repertuaru.
Od paru lat jest we mnie pewien luz, nauczyłam się tego, że nie muszę uszczęśliwiać całego świata, tylko sama siebie. Tak więc zupełnie nie przejmuję się tym, co myślą i mówią o mnie inni. Choć oczywiście złośliwa krytyka nigdy nie jest przyjemna, a kobietę najbardziej boli to, gdy krytykuje ją inna kobieta. Nie jestem w stanie zrozumieć pewnych zachowań w internecie.
Chodzi na przykład o to, że od czasu do czasu wrzuca pani zbyt skąpe – zdaniem niektórych – zdjęcia na swoje konto instagramowe?
Gdy młode celebrytki publikują naprawdę roznegliżowane zdjęcia do sieci, wszystko jest OK, nikogo to nie dziwi. Lecz gdy pani po pięćdziesiątce – a tym bardziej taka, która przez większość życia pracuje z dziećmi – wrzuci zdjęcie z wakacji, na którym widać kawałek kostiumu kąpielowego, nagle podnosi się raban.
Ale nie przejmuję się, szukam w tym dobrych stron: przecież to tylko dowód na to, że w tym świecie, ceniącym młodość i piękno, emocje może wzbudzać również kobieta dojrzała. Dodajmy: dojrzała metrykalnie, bo duszę wciąż mam naprawdę świeżą, szaloną. Jestem "krejzi" (śmiech).
To dlatego woli pani towarzystwo osób młodszych, niż równolatków?
Choć część muzyków, z którymi występuję i nagrywam, jest młodsza od mojego 38-letniego syna, to mam z nimi rewelacyjny kontakt. Gdy po koncertach inne ekipy rozchodzą się do swoich pokojów hotelowych, my nierzadko imprezujemy i wygłupiamy się do rana.
To genialne połączenie: przecież młodsze osoby przekazują mi sporo energii, a ja w zamian oferuję im doświaczenie życiowe. Wszyscy zyskują.
A czy w relacjach prywatnych młodzi mężczyźni mają jakąś przewagę nad panami w średnim wieku?
Na pewno bardziej starają się, umieją lepiej dowartościować kobietę. To kwestia zmian pokoleniowych, innego sposobu wychowania.
Chociaż pokreślmy pewną bardzo istotną rzecz: aby kobieta była naprawdę szczęśliwa, musi zaakceptować i pokochać samą siebie. Co z tego, że ukochany będzie mówił mi co rano, że jestem najpiękniejsza, najseksowniejsza i najbardziej zjawiskowa, jeśli sama uważam inaczej?
Dobra jest każda metoda, która zwiększy naszą samoakceptację – jeżeli ktoś uważa na przykład, że ma odstające uszy, niech gna do chirurga plastycznego!
Oczywiście nie można zapominać o aktywnym trybie życia. Na szczęście dziś staje się to normą, choć kiedyś sytuacja wyglądała znacznie gorzej.
W latach 80. mieszkałam w Stanach Zjednoczonych, gdzie trzy razy w tygodniu chodziłam na siłownię. Gdy przyjechałam do rodzinnego Nowego Sącza – odchudzona i wyżyłowana – ludzie, włączając w to moją siostrę, patrzyli z niedowierzaniem i obrzydzeniem. No bo jak to? Przecież polska kobieta powinna być pulchna, a nie wysportowana, umięśniona!
No a gdy zakładałam dres i sneakersy, żeby pobiegać, mama błagała, abym tego nie robiła, bo "całe miasto będzie pokazywało mnie palcami". Dodajmy, że dziś czuję się lepiej, niż trzydzieści lat temu.
Ten wątek jest tak zdrowy, że wydaje się idealnym momentem do tego, aby przeskoczyć do kolejnego z pojęć: drugs.
Nigdy nie prowadziłam nigdy rock'n'rollowego stylu życia, nie jeździłam w rock'n'rollowe trasy, więc niewiele mam do powiedzenia na ten temat .Z chłopakami z mojego zespołu pracuję dopiero od pięciu lat.
Gdy o marihuanie mówiła świętej pamięci Kora – nota bene udzielając wywiadów na tle krzaków konopii indyjskiej – miało to jakiś sens, bo przecież była prawdziwą rockmenką, osobą w tym temacie wiarygodną. A kto chciałby czytać, co o takich sprawach sądzi Majka Jeżowska?
Ustalmy, że używek nie unikam całkowicie – lubię wieczorem zapalić papierosa i napić się winka w dobrym towarzystwie. Jednak wszystko w granicach rozsądku. Moimi nałogami są natomiast taniec i seriale.
"Strange Things", "Dark", "Opowieści podręcznej"... Gdy zacznę i się wciągnę, to nie mogę przestać; oglądam, aż oczy nie zamkną się same. Zdarza się, że muszę wstać wcześnie, a tu już czwarta nad ranem – rozsądek podpowiada, że powinnam już spać, ale nałóg kusi "przecież został tylko jeden odcinek" (śmiech).
Tak więc chyba pozostaje nam przejść do hasła "rock 'n' roll". Chyba niewiele osób pamięta, że była pani pierwszą Polką, która pojawiła się na antenie MTV...
Rzeczywiście. Było to w roku 1984, gdy śpiewałam w Heat N Serve, zespole mojego ówczesnego męża, Toma Logana. Piosenka "Rats on a Budget" to była naprawdę mocna rzecz, której towarzyszył naprawdę mocny teledysk.
Zdobył rozmaite nagrody, włączając w to festiwale w Cannes i Nowym Jorku, zapowiadał mnie sam Neil Rogers, nota bene łamiący sobie język na moim imieniu i nazwisku: "Medżka Dżezauska" (śmiech).
Pamiętam, że gdy przyleciałam z tym klipem do kraju, byłam strasznie dumna, lecz tutaj utwór... potraktowano jako atak na PRL-owską Polskę, zaczęło się oburzenie na zasadzie: "tutaj obowiązują kartki na mięso, a ona prowokuje, śpiewając o jedzeniu szczurów"!
A więc może czas na kolejny skandal, na przykład wspólny kawałek pani fanem, Nergalem?
Przyjaźnię się z nim od lat i bardzo szanuję to, czego dokonał – przecież Behemoth to ewidentnie najbardziej znany polski zespół na świecie – ale tego rodzaju twórczość to zbyt odległa bajka "muzyczna", żeby podobne przedsięwzięcie miało sens, dzieli nas straszna przepaść.
Zdradzę natomiast coś innego: poszłam ostatnio na rapowy koncert GrubSona. Okazało się, że on również wychowywał się na moich piosenkach; opowiadał o mnie ze sceny, a publiczność zgotowała mi parokrotnie owacje.
Strasznie spodobał mi się ten hip-hopowy klimat, kawał świetnej muzy z pozytywnym przekazem. No i planujemy nagrać coś wspólnie, uwierzy pan?
Chyba jestem w stanie uwierzyć we wszystko po tym, jak usłyszałem Majkę Jeżowską, krzyczącą ze sceny "Slayer"!
No właśnie, występ na festiwalu Pol'and'Rock... Najlepszy koncert w moim życiu, spektakularne walnięcie! Namawiano mnie na coś takiego od dwóch lat, no i wreszcie odważyłam się zgłosić w tej sprawie do Jurka Owsiaka.
Chociaż był na dalekich wakacjach, chociaż line'up imprezy był już zamknięty, to spodobał mu się ten wariacki pomysł, no i udało się. Ten występ był wręcz prześwietnym uczczeniem mojego jubileuszu, czterdziestolecia obecności na scenie.
Czymś takim nie był zainteresowany ani TVN, ani Polsat. Dostałam "łaskawie" osiem minut na festiwalu w Opolu, no ale jak podsumować cztery dekady w tak krótkim czasie? Cóż, przyzwyczaiłam się do tego, bo zawsze odczuwałam niedosyt uwagi ze strony tzw. mediów poważnych.
Tak czy owak wszystko skończyło się świetnie, bo nie mogłabym wyobrazić sobie niczego lepszego, niż występ u Jurka. A pomyśleć, że wszystko zaczęło się od tego, że zobaczyłam na Facebooku pewną inicjatywę: kolejne osoby deklarowały, że chcą mnie zobaczyć w Kostrzynie nad Odrą. To przeważyło szalę.
Nie pojawił się lęk, że większość z tych ludzi robi to dla tzw. beki?
Ależ oczywiście, że miałam świadomość czegoś takiego. Część internautów hejtowała ten pomysł, pisząc, że festiwal schodzi na psy, że niedługo zaproszą Krzysztofa Krawczyka itp. Inni śmiali na zasadzie: "To będzie niesamowite przeżycie – po trzydziestu latach być na koncercie Majki Jeżowskiej, tym razem naje*anym" (śmiech).
Wie pan, co było najfajniejsze? W pewnym momencie okazało się, że nawet ludzie, którzy przyszli na mój występ dla beki, zaczęli się świetnie bawić, zaczęli przyznawać, że są naprawdę mile zaskoczeni.
No ale do sprawy podeszłam naprawdę poważnie: przygotowaliśmy naprawdę mocne aranżacje piosenek, a wspominany już Nergal udzielił mi nawet lekcji metalowego growlingu.
Swoją drogą Adam namaścił mnie także wśród miłośników mocnych brzmień: wrzucił na swojego Instagrama live streaming, w którym po angielsku opowiadał o mnie swoim fanom. Efekt? Zaczęły mnie obserwować tłumy metalowców z całej kuli ziemskiej. Pewnie niedługo stracą zainteresowanie, bo na profil wrzucam głównie zdjęcia słodkich kotków (śmiech).
Tak przy okazji – chciałabym wykorzystać nasz wywiad do tego, aby raz jeszcze przeprosić za pewną rzecz, dotyczącą Pol'and'Rock Festivalu. Otóż obiecałam, że po występie pojawię się w tamtejszej Wiosce Dziecięcej, czego nie zrobiłam.
Nałożyło się mnóstwo rzeczy: od zapalenia oskrzeli, które miałam, aż po to, że skala przesięwzięcia po prostu mnie przerosła. Tak więc naprawdę przepraszam, choć wiem, że niewiele to zmieni – urażone dzieci oraz matki są naprawdę pamiętliwe. Zwłaszcza te drugie.
Stojąc na scenie, zastanawiała się pani, jaki odsetek dorosłej widowni to osoby, które słuchały Majki Jeżowskiej jako brzdące?
Oczywiście! Patrzyłam na tę wspaniałą publiczność, mówiłam sobie w duchu, że zapewne spora jej część to moi "wychowankowie"; że wyrośli na otwartych, tolerancyjnych i dobrych ludzi między innymi dlatego, że w dzieciństwie słuchali moich piosenek.
Bo wie pan – nigdy nie odstawiałam fuszerki, każdy utwór był wynikiem troski o młodego słuchacza. Zawsze chodziło o to, aby przemycać naprawdę ważne przesłania, a nie śpiewać o pierdołach. Taka misja, podejście pedagogiczne.
Niegdyś utwory familijne oferowały naprawdę wysoką jakość, dopiero później nadszedł czas "Smerfnych hitów", które były jedynie łatwym skokiem na kasę, zorganizowanym przez wielkie firmy fonograficzne. Ot, weźmy znane przeboje, dołóżmy do nich śmiesznie przetworzone wokale i już mamy świetnie sprzedający się towar. Lecz co z tego zostaje? Nic. Żadnej głębszej wartości.
Skoro cofamy się do owego "niegdyś" – skandal związany z programem "Tęczowy Music Box" może na dobre zabić niewinność wspomnień związanych z muzyką dla dzieci, tworzoną w latach 90. ubiegłego wieku...
Trudno wypowiadać mi się w tej sprawie, bo nie jestem w temacie. Mogę powiedzieć tylko tyle, że jeżeli istnieją przesłanki do uważnego przyjrzenia się sprawie, należy to zrobić. Owszem, z jednej strony ludzie bywają przewrażliwieni na punkcie pedofilii, lecz znacznie większym dramatem jest zamiatanie pewnych rzeczy pod dywan, co robi się konsekwentnie chociażby w kościele katolickim.
Słyszałam już głosy, mówiące o tym, że afera jest sztucznie rozdmuchana, że podobnie jak w przypadku zarzutów pod adresem Michaela Jacksona chodzi wyłącznie o wyciągnięcie pieniądzy, bo gdyby było inaczej, ofiary nie milczałyby tak długo.
Wie pan, niedawno rozmawiałam ze znajomym; czterdziestoparolatkiem, który w dzieciństwie był molestowany przez księdza. Opowiada mi, jak duchowny po religii zaprosił go – ubranego wyłącznie w majteczki – do siebie, a ja pytam, czy przyznał się do tego mamie.
Okazało się, że nie. Wyparł wszystko ze świadomości i przypomniał sobie o tym dopiero niedawno, po całych dekadach, pod wpływem rozmowy z pewną dziewczyną, która była ofiarą gwałtu. Być może tak samo jest z osobami, które dziś zaczynają mówić o tym, co działo się w "Tęczowym Music Boksie"?
Może na koniec dokonamy skoku w przyszłość?
Mam naprawdę gigantyczny apetyt na życie, który – naprawdę w to wierzę – nie zmniejszy się w kolejnych dekadach. Zamierzam być aktywną, wiecznie uśmiechniętą staruszką.
Wie pan, były momenty, w których mówiłam, że poddaję się, że mam dosyć, bo media w ogóle nie są mną zainteresowane. Oczywiście podobne problemy dotyczą nie tylko mnie, proszę zwrócić uwagę na to, że w dziś radio i telewizja nie chcą grać wykonawców pod 40. roku życia.
Jednak z czasem doszłam do punktu, w którym uznałam, że nigdy nie jest za późno, bo zawsze jest jakieś światełko w tunelu. Kobieta nigdy nie może mówić sobie, że coś się skończyło, że już się nie da.
Tak więc gram koncerty i działam w Akademii Edukacji i Rozwoju Majki Jeżowskiej, wspierającej rodziców, dziadków i nauczycieli w odpowiednim wychowaniu oraz nauczaniu dzieci.
Zacisnęłam zęby i robię swoje, nie przejmując się tym, że nie jestem artystką mainstreamową. Przecież zawsze byłam niszowa, alternatywna.