Nagie zdjęcia księcia Harry'ego w końcu ujrzały światło dzienne w brytyjskiej prasie. Jedyną gazetą, która zdecydowała się na opublikowanie pośladków trzeciego w kolejce do tronu, jest tabloid "The Sun".
Książe Walli i następca tronu Wielkiej Brytanii Karol zagroził, że ktokolwiek na Wyspach opublikuje słynne już zdjęcia jego syna księcia Harry'ego – będzie się musiał spotkać w sądzie z adwokatami rodziny królewskiej. Niemalże wszystkie media zrezygnowały więc z drażnienia następcy tronu. Niemalże, bo największy brytyjski tabloid – "The Sun" – ze względu na "interes publiczny" zdecydował się pokazać swoim czytelnikom arystokratyczne pośladki.
Dziennik tłumaczy, że robi to by "walczyć o wolność prasy", a nie, by w jakikolwiek sposób moralnie oceniać księcia. "Choć często zdarza mu się wchodzić na zbyt grząski grunt jak na członka rodziny królewskiej – ma 27 lat, jest samotny i jest żołnierzem. Lubimy go." – wyjaśnia tabloid. David Dinsmore z gazety podkreśla, że długo zastanawiali się nad publikowanie tych zdjęć i decyzja nie przyszła łatwo.
"The Sun" pisze, że poddanie się przez media groźbom prawników następcy tronu było przede wszystkim bezsensowne. Dlaczego? Bo przecież każdy Brytyjczyk z dostępem do internetu mógł je zobaczyć na zagranicznych serwisach.
Dziennik podkreśla, że rozpoczęło to narodową debatę nad zachowaniem trzeciej osoby w kolejce do tronu, która wykonuje przecież oficjalne obowiązki – m.in. ostatnio był przedstawicielem swojej rodziny podczas ceremonii zamknięcia Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Tymczasem osoby nie posiadające dostępu do internetu i te wolące korzystać z prasy, zostały z tej debaty wykluczone.
Choć możemy się domyślać, że tabloid opublikował zdjęcia księcia głównie z prozaicznych przyczyn – dla sprzedaży – to jednak nie sposób całkowicie odmówić racji ich argumentowaniu. Poważni publicyści wychodząc od zdjęć Harry'ego domagają się nawet pozbawienia go oficjalnych funkcji, tak jak "Fergie", (czyli Sarah Ferguson, była żona Andrzeja, księcia Yorku) która straciła po rozwodzie tytuł Jej Królewskiej Wysokości i związane z tym przywileje. Wolna od zobowiązań, może żyć tak jak chce, nie kompromitując rodziny.
Skąd takie standardy etyczne w brytyjskich mediach?
Komentatorzy zauważają, że reakcja prawie wszystkich mediów brytyjskich niekoniecznie wynikała ze strachu przed sądem, ani szacunku dla rodziny królewskiej. W Wielkiej Brytanii przetoczył się bowiem niedawno potężny skandal medialny, który wpłynął na wizerunek prasy i telewizji. To mogło sprawić, że tytuły są bardziej ostrożne w publikowaniu skandalizujących treści.
O co chodziło? W koncernie News International, firmie Ruperta Murdocha, redakcje (głównie zamknięty w związku z "hackgate" tabloid "News of the World") korzystały z podsłuchów w telefonach, by niepostrzeżenie wyciągać informacje od polityków i celebrytów. Na Wyspach doszło po tym do publicznego dochodzenia (odpowiednik naszej komisji śledczej w systemie common law) podczas którego na przesłuchaniach obywatele dowiadywali się o żałośnie niskich standardach etycznych mediów.
Prowadzący dochodzenie postawił ważną kwestię, nad którą powinni się zastanowić nie tylko Brytyjczycy. O mediach mówimy jako o czwartej władzy, która kontroluje trzy pozostałe, stąd sędzia Brain Levenson skoncentrował całe dochodzenie w jednym pytaniu znanym jeszcze ze starożytnego Rzymu: kto nadzoruje nadzorujących? (Quis custodiet ipsos custodes?)