Świat nowych technologii prze do przodu, ale postęp zdaje się omijać polskie szkoły. Opasłe, grube woluminy wypełniają po brzegi plecaki uczniów. A rozwiązanie tańsze, wygodniejsze i bardziej ergonomiczne wciąż jest jedynie projektem.
Trwający od lat trend wszechobecnej cyfryzacji usilnie zaadaptować chce w polskich szkołach Ministerstwo Edukacji. Wszyscy chóralnie niemalże narzekają na przeciążone plecaki i opasłe podręczniki. Tym bardziej sytuacja wydaje się kuriozalna, że czytnik jest tańszy, lżejszy, wygodniejszy, a działające na nim e-booki – proste w stworzeniu. Nie wspominając o ekologii, zdrowiu uczniów czy najzwyklejszej w świecie ergonomii czytnika e-książek.
Tanie e-czytniki
Na rynku pojawili się już "dobrzy samarytanie", producenci, którzy na elektronicznych czytnikach dostarczają wszystkie lektury obowiązujące w szkołach. Na przykład księgarnia Weltbild oferuje coś takiego wraz z 40 darmowymi lekturami za 230 złotych. Lektury w formie elektronicznej w Polsce są wprawdzie w większości darmowe (wygasłe prawa autorskie), więc nie jest to wielka okazja, ale wyraźnie uzmysławia ona, jak dużo możemy zaoszczędzić. Zarówno e-czytnik, jak i tablety czy notebooki nie są jednak wciąż mile widziane na szkolnych ławkach.
– Na razie e-booków w naszej szkole nie używamy. Nie udostępniamy uczniom takiej możliwości i nie widzimy, żeby uczniowie sami z tego korzystali – mówi nam dyrektor Gimnazjum nr 42 w Warszawie przy ulicy Twardej, Małgorzata Tarka. – Uczniowie przynoszą takie urządzenia na lekcje, ale bawią się nimi pod ławkami, więc na razie staramy się obecność elektroniki ograniczać – dodaje. Jak się dowiadujemy, w szkole rozwijana jest jednak sieć oraz wprowadzany elektroniczny dziennik. – Każdy z nauczycieli ma notebooka, w szkole działa już Wi-Fi – dodaje kierownik placówki.
Odległa przyszłość
Dyrektor tłumaczy też, że e-podręczniki to przyszłość, z którym szkoła musi się dopiero zmierzyć. – Nie jesteśmy w tej chwili ani za, ani przeciw, po prostu jeszcze o tym nie myśleliśmy. Jesteśmy świadomi, że ministerstwo rozwija program e-podręczników, że niedługo będziemy musieli się z tym zmierzyć, ale na dzień dzisiejszy jeszcze sami nie mamy sprecyzowanych planów w tej kwestii –tłumaczy dyrektor.
Brakiem funduszy tłumaczy się z kolei V Liceum Ogólnokształcące w Warszawie, znajdujące się przy ulicy Nowolipie. – Jesteśmy jak najbardziej otwarci zarówno na nowe technologie jak i na książki elektroniczne. To jest przyszłość i jesteśmy tego świadomi. Zdarza się, że niektórzy uczniowie przynoszą czytniki lub tablety i korzystają z nich na lekcji, ale to na razie rzadkość. My sami nie mamy natomiast odpowiedniej infrastruktury, i z przyczyn finansowych w najbliższym czasie nie będziemy jej mieć. Mamy komputery i staramy się jak najczęściej udostępniać je uczniom – mówi nam wicedyrektor placówki oraz nauczyciel informatyki, Magdalena Pochylska.
Oporni pedagodzy
Zdarza się jednak, że to sami nauczyciele oponują przed wprowadzaniem na lekcje nowych technologii. Sceptycznie nastawieni do nowinek, z nieufnością podchodzą do wszelkich zmian. – Rzeczywiście, takie sytuacje się zdarzają, ale na dzień dzisiejszy nauczyciel ma pełne prawo się temu sprzeciwiać. Kiedyś to ministerstwo decydowało o rodzaju materiałów dydaktycznych używanych na lekcjach. Dzisiaj zależy to w pełni od nauczyciela – mówi nam rzecznik Ministerstwa Edukacji, Paulina Klimek. – Nie widzę jednak powodu, by rezygnować z takich udogodnień, być sceptycznym lub się sprzeciwiać. To przecież uatrakcyjnia lekcje. Kreda, tablica powoli odchodzą do lamusa. Dzisiaj korzysta się z wielu nowoczesnych urozmaiceń, które sprawiają, że zajęcia są ciekawe – dodaje.
Ministerstwo od jakiegoś czasu prowadzi program e-nauczyciel, mający na celu przekonać pedagogów do świata nowych technologii. – Chcemy, aby wszyscy posiadali umiejętność posługiwania się nowymi technologiami – tłumaczy rzecznik.
– Od jakiegoś czasu prowadzimy pilotaż programu cyfrowa szkoła, który ma na celu wprowadzenie nowoczesnych rozwiązań do szkół. W tej chwili bierze w nim udział 400 szkół w Polsce. Równolegle trwa akcja promująca e-podręczniki finansowana przez Unię Europejską. Na razie e-booki traktowane są jednak jako uzupełnienie, nie chcemy zmieniać realiów szkolnych o 180 stopni – mówi nam Klimek.
Przedstawiciel ministerstwa tłumaczy, że zależy im na udostępnieniu multimedialnych zasobów, nie tylko typowych e-booków. – Nie chcemy przenieść po prostu książek na komputerowe ekrany, ale chcemy rozszerzyć ofertę tak, żeby uczniów bardziej zaciekawić – mówi. Oby stało się to zanim technologie zrobią kolejny krok do przodu.