"Nie potrzebujemy was, lubimy seks bez zobowiązań, nie lubimy waszego porno, nie chcemy się spełniać jako matki, nie chcemy opiekuna, chcemy partnera" – napisała na swoim blogu Malwina Pająk i wywołała gorącą dyskusję. W rozmowie z naTemat wyjaśnia, czego kobiety tak naprawdę nie potrzebują i co także one mają za uszami.
Nie do końca rozumieją, jak zmieniła się nasza mentalność. Nie tylko czasy, w których żyjemy i możliwości, które mamy, ale też to jak my do pewnych rzeczy podchodzimy i jak same siebie zaczynamy postrzegać.
Chodzi o bycie samowystarczalną kobietą? To określenie budzi różne emocje.
Przez wiele lat istniała pewna hierarchia, pewien układ - mężczyzna jako opiekun rodziny miał zapewnić byt, kobieta miała dbać o domowe ognisko. Zależność ekonomiczna kobiety od partnera wpływała na jej zależność od mężczyzny również w innych kwestiach.
To widać na przykładzie dziewczyn, które wciąż żyją w związkach typowo patriarchalnych. Nie pracują, bo zdecydowały, że będą wychowywać dzieci i zajmować się domem i nierzadko przez to cierpią. Nie mogą odejść z przemocowego związku, czy zostawić partnera, który nie traktuje ich jak powinien, bo nie mają zaplecza finansowego.
Role, które były latami pisane dla kobiet i mężczyzn przez historię, politykę, społeczeństwo i kulturę, przestają obowiązywać. Wszyscy jesteśmy w tym trochę pogubieni. Natomiast kobiety lepiej odnajdują się w płynnej rzeczywistości, bo mogą odzyskać utraconą autonomię.
To nie jest chyba tak, że nagle mamy takie potrzeby. Dziś po prostu nie boimy się mówić o tym głośno?
To jest proces, który trwa od lat. Zaczęło się od prawa wyborczego, dostępu do edukacji. Kobiety buntowały się i walczyły o to, co im się należało. Wciąż walczymy, bo wciąż nie mamy równych płac, wciąż z różnych względów jesteśmy dyskryminowane.
W ostatnich latach obserwujemy eskalację ruchów pro-kobiecych i feministycznych, a to dlatego, że do władzy na całym świecie znów dochodzi skrajna prawica. Za oceanem Trump i Bolsonaro, w Europie Orban, Salvini, Le Pen, Kaczyński i jego pionki. Oni walczą by utrzymać stary porządek, tyle że pod przykrywką.
Dają kobietom namiastkę wolności ekonomicznej, jednocześnie kontrolując nasze życie seksualne i rozrodcze. Odbierają nam tym samym godność. Mówię tu o władzy. Jeśli chodzi o społeczeństwo... Cóż. Obracam się w specyficznym środowisku, jest to taka warszawska bańka, na którą składają się osoby postępowe, liberalne światopoglądowo.
Jednak kiedy wychodzę poza tę bańkę, dostrzegam opory przed nowym, mocne przywiązanie do stereotypów. W ludziach wciąż funkcjonuje przekonanie, że feminizm jest zły. Gros Polek i Polaków w ogóle nie rozumie, czym feminizm jest. To jest trochę przerażające.
Ostatnio rozmawiałam ze znajomym, który stwierdził, że nie lubi feministek. Zapytałam go, czy nie lubi feministek, ponieważ uważa, że ludzie nie powinni mieć tych samych praw bez względu na kolor skóry, wiek, płeć, pochodzenie? Odpowiedział: "Nie, nie. W ogóle nie o tym mówię".
Wyjaśniłam mu, że feministki to nie jest banda wściekłych bab z nieogolonymi pachami, które chcą dokonać zemsty na mężczyznach, tylko grupa świadomych kobiet dążących do zniesienia sztucznych podziałów społecznych i klasowych. Feminizm trzeciej fali jest ruchem bardzo różnorodnym, uwzględniającym perspektywę rasową, religijną, ekonomiczną, kulturową, nie tylko płciową. Warto odrobić lekcję.
Niektórzy stawiają znak równości między feminizmem i wizją świata z "Seksmisji".
To też rzeczywiście był argument, który mój znajomy w rozmowie podniósł, że feministki chcą wykastrować mężczyzn, odebrać im ich prawa, a na końcu prawdopodobnie wyeliminować. Tu w ogóle nie o to chodzi. Chcemy być traktowane nie przez pryzmat płci, ale umiejętności, kwalifikacji, intelektu i kompetencji.
Z tym też wiąże się odpowiedzialność nas, feministek. Jeśli nazywasz się postępową, bierz odpowiedzialność za siebie. Nie oczekuj od partnera, że będzie twoim workiem treningowym, czy twoją skarbonką, którą możesz rozbić, gdy coś ci się w życiu nie uda. Musimy być konsekwentne.
Natomiast wiele kobiet mówi jedno, a robi drugie. Chcą być silne i niezależne, a z drugiej strony oczekują, że mężczyzna codziennie będzie woził je do pracy, tachał zakupy i płacił za nie w restauracji. Nie da się tego pogodzić. Jeżeli uniezależniamy się ekonomicznie, idą za tym konsekwencje. Skoro dążymy do partnerstwa, nie oczekujmy od faceta, że będzie rozsypywał przed nami płatki róż i przenosił nas przez kałuże.
Ale to wsparcie wciąż jest nam potrzebne. Chodzi jednak bardziej o wsparcie emocjonalne?
Wszyscy potrzebują wsparcia emocjonalnego, nie jesteśmy robotami. Jesteśmy ludźmi i mamy gorsze lub lepsze dni. Wiadomo, że kiedy tworzymy związek, najbliższą nam osobą jest, a przynajmniej powinien być, partner czy partnerka.
I tutaj wzajemna odpowiedzialność działa w dwie strony. Kiedy gorzej się czuję, mogę oczekiwać, że partner będzie przy mnie, że mnie wesprze, okaże zainteresowanie. W momencie, kiedy partner ma problemy, kiedy jemu coś się nie układa i ma gorsze dni, ja też powinnam być opoką dla niego. Stroną wspierającą, a nie tylko tą, która wymaga silnego super macho duszącego emocje w zarodku.
Mężczyźni wciąż boją się okazywać słabość. Nie lubią mówić o swoich problemach, zamykają się w sobie, bo często mają świadomość, że partnerka oczekuje od nich siły i przebojowości. To też nie jest dobre. Widziałam nie raz w relacjach moich znajomych, przyjaciół, że kiedy mężczyzna zaczynał się otwierać, zaczynał mówić o swoich problemach, czy przechodził jakieś załamanie, kobieta denerwowała się, że jest słaby, że "wymięka".
I tu mamy brak konsekwencji, o którym mówiłam przed chwilą. Powinniśmy być dla siebie bardziej wyrozumiali i przestać patrzeć na partnera przez pryzmat stereotypów płciowych, a przez pryzmat emocji, uczuć i intymności, którą udało nam się do tej pory w związku zbudować.
Niektóre hasła w twoim tekście są prowokacyjne. Na przykład skierowane do mężczyzn "nie potrzebujemy was".
Lubię bawić się słowem, tekst jest wtedy bardziej soczysty i - niech już będzie - bardziej kontrowersyjny. Ciekawiej się go czyta. Wiadomo, że nie jest tak, że kobiety w ogóle nie potrzebują mężczyzn. Przestałyśmy potrzebować ich ekonomicznie.
Jesteśmy coraz bardziej niezależne finansowo i nie potrzebujemy już widzieć w mężczyźnie "wybawcy" czy "opiekuna". Kapitalizm otworzył przed nami wiele dróg. Możemy się rozwijać, dokształcać, pracować na swoją siłę. Wystarczy pójść na kurs samoobrony i mieć w torebce gaz pieprzowy, by czuć się pewniej wracając samej w nocy do domu. Robisz remont? Niepotrzebny ci do tego partner, zamawiasz ekipę, która wniesie i zniesie sprzęt, zrobi hydraulikę itd.
Kolejnym dużym krokiem był internet. On nas ośmielił, dał możliwość aranżowania relacji szybszych i krótszych, stricte seksualnych. Dał nam porno. Kobiety zaczęły wychodzić z roli szarych myszek i kur domowych. Lata temu głównie mężczyźni byli konsumentami treści pornograficznych i usług seksualnych. Kobiety nawet za bardzo nie miały czasu myśleć o własnej seksualności, bo były urobione po łokcie. Pełniły rolę matki, ojca, sprzątaczki, praczki, kucharki.
Dziś wiele z nas nie chce wchodzić w stałe relacje, relacje romantyczne. Znając swoją wartość, nie godzimy się na to, aby być z kimś tylko po to, żeby nie być samą. Mamy swoje wymagania. Nie chcemy iść na kompromis. Wolimy być same niż być z kimkolwiek.
Fajnie jest być z kimś, ale nie na siłę.
Dokładnie. To też jest trochę pułapka i ja sama w nią wpadłam jakiś czas temu. Wchodziłam ze związku w związek, bo byłam przerażona faktem, że mogę być sama. Miałam dziwne poczucie, że jako singielka będę niepełnowartościową jednostką. Dopiero dzięki terapii, podczas której bardzo mocno nad sobą pracuję, pierwszy raz w życiu po rozstaniu, choć oczywiście był smutek i żal, nie odczułam bezradności.
Doceniłam ten moment w swoim życiu. Zrozumiałam, że to jest czas dla mnie, żebym wsłuchała się w siebie, żebym skupiła się na tym, czego potrzebuje, żebym nauczyła się o siebie dbać i siebie kochać. Jakkolwiek to nie brzmi, to najpierw trzeba właśnie pokochać siebie, odpuścić sobie, zaakceptować siebie. Myślę, że kiedy będę potrafiła robić to na co dzień, to wtedy przyjdzie moment, gdy - być może - wpuszczę kogoś do swojego życia.
Jeden z komentarzy pod tekstem na blogu brzmi: "Postępująca seksualizacja, traktowanie drugiego człowieka jako źródło seksu i stąd największy odsetek osób samotnych w historii". Zgadzasz się z tym zarzutem?
Każdy musi sam sobie odpowiedzieć, czego potrzebuje. Jedna kobieta chce stałej relacji i nie wyobraża sobie seksu z obcym człowiekiem i to jest okej - nic na siłę. Ale już inna kobieta nie będzie miała oporów, by spotkać się z mężczyzną na jedną noc. I to też jest w porządku.
Wszystko jest w porządku, jeżeli to, co robimy, robimy świadomie, nikogo przy tym nie krzywdząc.
Napisałaś też o czymś, co funkcjonuje od lat, czyli o przekonaniu, że mężczyzna, który ma wiele kobiet to macho, a podobna mu kobieta to, mówiąc najłagodniej, lafirynda.
To cały czas pokutuje. Dlatego napisałam o tym otwarcie. Jakim prawem dajemy innym przyzwolenie na takie traktowanie? Czy my nie jesteśmy istotami seksualnymi? Czy wszystkie kobiety zostały wysterylizowane? Czy jesteśmy stworzone wyłącznie po to, żeby dawać przyjemność mężczyźnie? Nie. Mamy swoje potrzeby. Tak samo jak mężczyźni.
Zupełnie nie widzę powodów, żeby się z tym ukrywać. Polecam wszystkim serial "Seks w wielkim mieście". Jest co prawda pełen szkodliwych stereotypów, ale chodzi mi o to, by przyjrzeć się bliżej jednej z bohaterek - Samancie Jones. Ona nigdy nie miała problemu z tym, żeby mówić, że kocha seks. Nie chciała być w stałym związku, bo ważniejsza była dla niej kariera, pasje, czas dla siebie. Żyła tak, jak uważała za dobre dla siebie, nie oglądając się na innych. Świetna postać.
Napisałaś także, że kobieta nie potrzebuje do szczęścia mężczyzny.
Tak, ale ta prawda funkcjonuje poza płcią. Prawdziwie spokojny i pogodzony ze sobą człowiek nie będzie potrzebował drugiego człowieka do szczęścia, sam je odnajdzie. Zresztą szczęście to chwilowy stan. Nie da się być szczęśliwym permanentnie, ale można odnaleźć względnie trwały spokój. Bo o to właśnie w dojrzałości chodzi: o spokój, zgodę na siebie, radość z małych rzeczy, życzliwość wobec innych ludzi. Każdy człowiek, który nad sobą pracuje, będzie potrafił taki stan osiągnąć. Dopiero, kiedy się ze sobą ułożysz, będziesz w stanie stworzyć wartościowy i trwały związek. Niestety, gros osób w ogóle nie chce nad sobą pracować.
Do kogo adresowałaś swój tekst?
Głównie do mężczyzn, ale być może kolejnym krokiem będzie tekst do kobiet, żeby też się obudziły. Postępowa księżniczka to oksymoron.