To jedno z najbardziej zaskakujących aut ostatnich czasów. Wszystko przez jeden szczegół
Michał Mańkowski
16 września 2019, 16:15·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 16 września 2019, 16:15
Czarne, sportowe, eleganckie, luksusowe, komfortowe i mimo wszystko nawet oszczędne. Takie jest nowe Audi S7 – mój ulubiony model tego producenta w najnowszej, usportowionej odsłonie. Jest tylko jeden szkopuł, w który aż ciężko było mi uwierzyć w aucie tej klasy.
Reklama.
Audi A7 w jakiejkolwiek konfiguracji to jeden z moich ulubionych samochodów w ogóle. Duża, komfortowa i elegancka limuzyna ze sportową linią. Cieszy oko i w najnowszej odsłonie, i w poprzedniej. Poza standardową wersją są także dostępne te nieco usportowione. Mamy skrajnie brutalne RS7 i coś pomiędzy, czyli S7.
Choć po prawdzie trzeba powiedzieć, że to "pomiędzy" jest pod względem osiągów i wrażeń z jazdy zdecydowanie bliżej zwykłego A7 niż pokazanego niedawno potężnego RS7. Ale po kolei.
Audi A7 Sportback to miks dwóch składników, które są przepisem na sukces. Przynajmniej w moim odczuciu. To połączenie dwóch pozornie odległych światów, które w parze dają fenomenalny efekt. Trochę jak kuchnia fusion, która łączy nieoczywiste pary. Chodzi mi oczywiście o sport i elegancję, która tutaj prezentuje się w najlepszym wydaniu.
Sylwetką przypomina atrakcyjne coupe. Ostre linie, sporo detali i ta kolorystyka. Jest... gangstersko. Trzeba naprawdę być malkontentem by nie docenić i nie podziwiać tego, jak wygląda ten samochód. Jeśli szukacie czegoś do podkreślenia swojego statusu, tu jest mocny kandydat.
S7 to nie tylko zmiany wizualne, ale także technologiczne względem zwykłej A7-tki. Samochód dostał sportowy układ kierowniczy i zawieszenie, a także wydajniejsze hamulce. Dodatkowo obniżono je o 10mm.
Jak wiadomo, liczy się jednak nie sam wygląd, ale i wnętrze. W środku jest jak... w każdym nowym Audi. Poważnie, nie rozróżnilibyście poszczególnych modeli. Wszędzie główne skrzypce grają duże i dotykowe ekrany, gdzie sterujemy niemal wszystkim. Stworzono je w technologii haptycznej, czyli choć są dotykowe, dają odczuć, jakbyśmy coś naprawdę klikali.
A wszędzie dookoła są surowe i eleganckie elementy wykończenia zdecydowanie w klimacie premium. Powiedziałbym nawet, że jest nieco... skandynawsko. Surowa, czarno-stalowa elegancja
Do tego, że kierowcę w każdym momencie wspiera cała rzesza kamer, radarów i czujników ultradźwiękowych, już się przyzwyczaiłem. Poza tym tego na bieżąco nie czujesz. Na bieżąco czujesz za to, jak działają reflektory, a te za każdym razem robią na mnie piorunujące wrażenie.
Światła w technologii Matrix LED to istne arcydzieło technologii, które pokazuje, jak motoryzacja posunęła się do przodu. W połączeniu z "noktowizorem" (rozpoznaje ludzi i zwierzęta), który wyświetla się na wirtualnym kokpicie sprawiają, że jazda w nocy przestaje być problemem. A dodatkowo dzięki animacjom świetlnym wyglądają atrakcyjnie. Tutaj przeczytasz więcej o Matrix LED-ach.
W przypadku Audi S7 nie chodzi jednak tylko o wygląd, ale przede wszystkim o to, co schowano pod maską. W końcu ma być bardziej sportowej. W tym przypadku wyszło bardziej... kontrowersyjnie.
Producent postanowił wrzucić do S7 silnik diesla V6 o pojemności 3 litrów i mocy 349 koni mechanicznych. Nie jest to oszałamiający zestaw, zwłaszcza że poprzednik był benzyniakiem z 450 KM.
Jeszcze ciekawiej robi się, gdy spojrzy się na to, jakie silniki dostaną klienci ze Stanów, Azji czy Bliskiego Wschodu. Tam czeka na nich benzyniak o mocy 450KM, który u nas trafił do Audi RS5 Coupe.
No cóż, znak czasów. Najnowsze Audi S7 brzmi jednak zaskakująco dobrze. To co prawda sztucznie podbijany dźwięk, który udaje coś czym nie jest, ale brzmi przyjemnie. Nie jest to żaden rasowy bulgot, ale przyjemny dla ucha dźwięk.
Jedzie dynamicznie, nie słychać w ogóle dieslowego klekotu, w żadnym momencie nie brakuje mu mocy i wręcz zachęca do nawijania kolejnych kilometrów asfaltu. Wszystko jest super, ale brak tu dreszczyku emocji, którego słusznie można oczekiwać od – jakby nie patrzeć – sportowego samochodu. W końcu to S7!
Plusem takiego rozwiązania jest ekonomiczność takiego zestawu. Spalanie na poziomie 8l/100km to bardzo dobry wynik.
Poza agresywniejszym wyglądem, jeśli chodzi o jazdę, to S7 (349KM, 5,1s do 100 km/h) jest zbliżone i osiągami, i wrażeniami do najmocniejszego diesla zwykłego A7 (286KM, 5,7s do 100km/h). A przecież mamy jeszcze 340-konnego benzyniaka!
Przejdźmy jednak do tego, co było największym szokiem. Widzicie te piękne cztery armaty z tyłu auta? Nie w kij dmuchał. Wyglądają potężnie. Szkopuł w tym, że to tylko wrażenie. Te dwa podwójne wydechy to tylko atrapa i do tego zrobiona w rozczarowującym stylu. Pewnie, ze względu na prawo, producenci stosują różne zabiegi i nie wszystko jest tym, na co wygląda.
W przypadku tak mocnej marki premium można mieć jednak nieco wyższe oczekiwania, a tutaj ewidentnie coś poszło nie tak. To plastikowa atrapa, z którą może nawet nie miałbym problemu, gdyby zrobiono ją lepiej. Tymczasem wsadzając palec w każdą z nich pukamy w... plastikową zaślepkę. Nie ma tam nic, a nic. Auć. Gdy pierwszy raz to zobaczyłem, nie mogłem przestać zwracać na to uwagi.
Ceny Audi S7 zaczynają się od 411 300 zł, a model ze zdjęć to wydatek rzędu 572 tys. złotych. W tej cenie po prostu można oczekiwać czegoś mniej rzucającego się w oczy, nawet jeśli to jest atrapa.
To wszystko nie zmienia jednak faktu, że Audi A7 to fantastyczny samochód, który pasuje do naprawdę różnych grup ludzi. Nadal pozostaje jednym z moich ulubieńców, choć gdybym kiedyś stanął przed wyborem, poszedłbym w mocniejszą A7-kę niż S7. Przynajmniej zostanie trochę pieniędzy w kieszeni.