Audi zmienia nazwy w nowych modelach. Nowe A7 jest jak facet w idealnie skrojonym garniturze
Michał Mańkowski
06 sierpnia 2018, 08:59·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 06 sierpnia 2018, 08:59
Czy jest coś lepszego od Audi A5 – jednego z moich ulubionych samochodów? Tak. To nowiutkie Audi A7, które jest jak A5 tylko że "bardziej". Pod każdym względem. Jest większe, bardziej eleganckie, bardziej luksusowe, bardziej robi wrażenie. Więc jak tu się w nim nie zakochać, skoro jest "takie same tylko że lepsze"? Niestety "bardziej" dotyczy wszystkiego – także ceny. Wypasione A7 to auto w cenie mieszkania.
Reklama.
Jeśli twórcy popularnego filmu "Transporter" zdecydowaliby się na kolejną część, jestem pewien, że Jason Statham jeździłby w nim najnowszym Audi A7. To samochód, który wygląda jak świetnie zbudowany mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze z najwyższej półki. To aura bije wokół każdego elementu tego samochodu: zarówno na zewnątrz, jak i w środku. I właśnie taki jest główny bohater wspomnianego "Transportera".
Albo inaczej. Wyobraź sobie, że siedzisz ze znajomymi w pubie przy piwku. Obok siedzi piękna kobieta, o której rozmawiacie, ale jakoś tak brak odwagi zagadać. I wtedy wchodzi on. Gość, od którego bije taka elegancja i taka pewność siebie, że bez problemu poznaje ową piękność. Mniej więcej takie jest A7, niezależnie od tego, z której strony patrzymy.
Audi A7 to kolejna z serii wielu premier tego niemieckiego producenta. To w ogóle ważny moment, bo Audi wskakuje na poziom wyżej "odpalając" modele swoich samochodów w nowej wersji. To nie tylko kolejne generacje, ale seria całych zmian stylistycznych i technologicznych np. jednolity pas świetlny z tyłu czy zupełnie nowy kokpit w środku.
Pierwszy pojawił się flagowiec A8. Niedługo potem przyszła kolej na popularne Audi A6, a teraz wjechała A7-ka. Jakiś czas temu pokazano także nowe Audi A5, które jest świetnym samochodem, jednym z moich ulubieńców, ale tam na zewnątrz i w środku jest jeszcze "po staremu".
A7-ka to także jeden z pierwszych modeli, które ma nową nomenklaturę gamy silnikowej. Chodzi o te popularne cyferki mówiące o tym, jaki silnik ma samochód, a które widzicie na klapie bagażnika. Tutaj Audi dokonało pewnej rewolucji, do której nie do końca się przyzwyczaiłem.
Mianowicie teraz jest np. 50 TDI (jak testowany model). Albo inny przykład: 55TFSI. Nie, to nie znaczy, że pod maską jest silnik o takiej mocy. Bo za 50 TDI kryje się np. 3-litrowy diesel o mocy 286 koni mechanicznych. Swoją drogą bardzo fajna jednostka, ale o tym więcej za chwilę.
Z tym nazewnictwem to w ogóle było zabawnie, bo w pewnym momencie na światłach grupka chłopaków była ewidentnie zafascynowana A7-ką. Palcami pokazywali sobie na auto, wyraźnie będąc pod wrażeniem, wskazywali także właśnie znaczek "50", myśląc, że to 5-litrowy potwór. Tymczasem to "zwykły dieselek".
Audi A7 jest trochę jak mężczyzna, który nie musi krzyczeć ani podnosić głosu, by pokazać swoją siłę i klasę. Spokojny, dystyngowany, elegancki. Nie prowokuje do "pierdzenia" z wydechu i robienie niepotrzebnego hałasu. Wystarczy, że się pojawi.
Styliści mieli nie lada wyzwanie z nową A7-ką, ponieważ poprzednia generacja to prawdziwy kocur. Jest tak dobra, że nawet pojawienie się nowej wersji nie odbiera jej uroku. Projektanci zrobili tutaj to, co w samochodach lubię najbardziej. Pobawili się w genetyków i połączyli sportowe DNA z tym eleganckim. W teorii mezalians, w praktyce zabójczo udany mix.
Jest ostro, atletycznie, dynamicznie. Z przodu mamy długaśną maskę, potęgującą wrażenie, z tyłu za to jest płynnie opadająca linia dachu. Tutaj dzieje się magia, która sprawia, że A7 wygląda tak kusząco. A jeśli to dla Was za mało, wisienką na torcie jest wysuwany spoiler. Na tyle mały, by nie było kiczu, ale wystarczająco duży, by przyciągnąć wzrok. Zwróćcie też uwagę na pas świetlny, który jest jednym z najbardziej charakterystycznych elementów nowej gamy Audi.
Prawdziwa rewolucja wydarzyła się jednak w środku oraz tam, gdzie nie widać, czyli w poukrywanych komputerach. Gdyby ktoś wsadził Was do jednego z nowych modeli Audi np. A8, A7, A6, patrząc na kokpit nie bylibyście w stanie zorientować się, w którym z nich siedzicie. Jest identycznie.
Wnętrze Audi jest nowoczesne, ale jednocześnie surowe. Jak ten facet w klasycznym garniturze i białej koszuli z czarnym krawatem. Klasyka, która zawsze sprawdza się dobrze.
W środku królują dwa ekrany skierowane w stronę kierowcy, na których dotykowo obsługuje wszystko, co mu się zamarzy i jeszcze trochę więcej. Działają w technologii haptycznej tzn. że czujecie jakbyście wciskali przyciski, ale w rzeczywistości tylko dotykacie ekranu.
Bardzo praktycznym rozwiązaniem i robiącym wrażenie nie tylko na mnie jest np. sposób wpisywania komend do nawigacji. Nie ma konieczności klepania już po jednej literce. Możecie nabazgrać jedną na drugiej, a system i tak to bardzo dobrze odczyta. Chwilę zajmuje za to nauczenie się jego obsługi, zanim zaczniecie poruszać się płynnie.
Jeśli zechce Wam się pogadać z autem, też jest taka możliwość. Samochód rozpoznaje komendy głosowe dotyczące np. destynacji czy temperatury. Nie jestem jednak fanem tego rozwiązania, bo po prawdzie zanim klikniecie, powiecie (kilka razy powtórzycie, bo nie zawsze komputer was zrozumie), dawno zdążycie zrobić to sami.
Natomiast jeśli rozmawiać nie chcecie, ale wolicie słuchać, też będziecie zadowoleni. Opcjonalny system dźwiękowy Bang&Olufsen nie tylko brzmi bardzo dobrze, ale też... wygląda. Po włączeniu auta z deski rozdzielczej wyjeżdżają dwa "grzybki". To specjalne głośniki.
Auto jest wręcz przeładowane technologią. Komputer, który znany jest już m.in. z A8-ki ma moc obliczeniową zbliżoną do odrzutowca bojowego typu Falcon. A7 odrzutowcem nie jest, ale jakiś zyliard czujników i systemów wspierających kierowcę na każdym kroku dba o to, żebyście w nikogo nie walnęli. Ani w trasie, ani na parkingu. Tu naprawdę czuć "przewagę dzięki technice".
Auto dostępne jest w dwóch wersjach silnikowych: 50TDI (diesel 286KM) i 55TFSI (benzyna 340KM). Oba idą w parze z automatyczną skrzynią biegów, napędem quattro i są tzw. "miękką hybrydą". To 48-woltowa instalacja elektryczna, której zdaniem jest odzyskiwanie energii podczas hamowania, ograniczanie emisji spalania i zużycia paliwa.
Tyle w teorii, w praktyce znaczy to, że jeśli jedziecie w trybie ekonomicznycm z prędkością do 160km/h i nagle zdejmiecie nogę z gazu silnik... się wyłączy i utrzyma daną prędkość. Działa to nieco sprawniej niż zwykły system start/stop, bo po ponownym wciśnięciu gazu auto reaguje błyskawicznie. Przy prędkościach powyżej 100km/h raczej nie chcielibyśmy tracić niepotrzebnych sekund.
286-konny diesel to naprawdę wszystko, czego potrzebujecie w tym aucie. Pewnie, nowe S7 czy RS7 to będzie zupełnie inna bajka i kategoria, ale w takiej cywilnej limuzynie komfortowe połykanie kolejnych kilometrów w tym zestawie jest wystarczające. Nie zapewni Wam dreszczyku emocji, ale zagwarantuje wystarczającą dynamikę i niczym niezmąconą drogę nawet przy większych prędkościach.
Na trasie Warszawa-Wrocław-Warszawa spalił 8l/100km, ale przy lżejszej nodze śmiało można zejść tutaj niżej.
Nowe Audi A7 zaczyna się od 323 900 złotych. To już dużo, a gdy zaczniecie bawić się konfiguratorem, cena (nawet nie wiadomo kiedy) podskoczy o kolejne "dziesiąt", a nawet "set" tysięcy. Mało które marki potrafią tak zwiększyć cenę dodatkami jak Audi. Poklikałem chwilę po konfiguratorze dodając wizualne i technologiczne dodatki. Cena bez większego problemu dobiła do blisko 500 tys. złotych.
A dodałem np. reflektory w technologii HD Matrix LED ze światłami laserowymi (14 800), 21-calowe felgi (17 040), dynamiczny układ kierowniczy wszystkich kół z tylną osią skrętną (10 610) czy zawieszenie adaptve air suspension (11 120).
Sami widzicie, że bawić można się w nieskończoność. Ograniczenia to jedynie budżet. Na szczęści auta dzisiaj można użytkować, a nie trzeba posiadać. Wtedy ograniczamy się jedynie do raty miesięcznej przez określony czas. Bo kto normalny wyda pół miliona w gotówce na auto?
Audi A7 to cudowna limuzyna, która dla wielu potencjalnych właścicieli A8, może okazać się bardzo atrakcyjną alternatywą. Oferuje właściwie to samo, za nieco mniej pieniędzy, a w lepszej wersji wizualnej. Tylko brać.