Tak, to jest nudne, rodzinne kombi w dieslu, które chciałbym mieć. I tylko jeden powód ostudza zapał
Michał Mańkowski
30 listopada 2018, 22:34·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 30 listopada 2018, 22:34
Kombi to ten typ samochodu, który na chwilę obecną w teorii jest całkowicie poza moimi potrzebami i chęcią posiadania. Dlatego tym bardziej sam jestem zdziwiony, że po kilku dniach testu z nowym Audi A6 Avant mogę śmiało powiedzieć: tak, to jest rodzinny kombiak w dieslu, którego chciałbym mieć. Czy zgrzeszę, jeśli powiem, ze wersja „z paką” podoba mi się bardziej niż limuzynowaty sedan? Oto kilka powodów, dla których warto się nim zainteresować i jeden, by tego nie robić.
Reklama.
Parę miesięcy temu swoją premierę miał jeden z flagowców niemieckiego producenta z czterema pierścieniami w logo. A6 to jeden z najpopularniejszych modeli Audi. Elegancka limuzyna to model, który na pewno kojarzycie z polskich dróg.
W swojej najnowszej odsłonie, którą zaprojektował Polak (!), jest skrajnie nowoczesną i zaawansowaną technologicznie limuzyną. Jest rozwinięta do tego stopnia, że jeśli ktoś nie potrzebuje napinać się na pokazywanie światu swojego statusu i podkreślanie prestiżu, w zupełności może zastąpić największe A8. To de facto te same auta, ale o różnej wielkości. Kilkadziesiąt lub kilkaset tysięcy zostanie w kieszeni, choć nie znaczy, że jest tanio. Wręcz przeciwnie.
A skoro był sedan, to czas na kombi. I oto kilka miesięcy później nadjechało Audi A6 w wersji nadwozia Avant. Za tą nazwą kryje się nic innego jak stare dobre kombi, które brzmi już bardziej swojsko i zrozumiale.
Premiera A6 Avant to także preludium do zbliżającej się coraz większymi krokami premiery Audi RS6. Legendarnego, absurdalnie sportowego rodzinnego samochodu w wersji kombi, który stał się już klasykiem samym w sobie.
Ku mojemu zaskoczeniu, A6 Avant podoba mi się bardziej niż… zwykłe A6. Jest równie eleganckie, przez swój „tył” nie traci ani trochę z klasy. Ba, dzięki temu jest nawet „jakieś”, a dodatkowy wymiar praktyczny w codziennym użytkowaniu też jest nie bez znaczenia. „Zwykła” szóstka momentami bywała właśnie nieco zbyt poprawna i nieco nudna. Avant dodaje jej nieco charakteru, choć obiektywnie to auto można nazwać nudnym. Dla jednego będzie to wadą, dla innego może być... tym, czego potrzebuje.
„Paka" nie jest ociężała, ani nie wygląda jak obły kawał blachy. Nadwozie ma wywożone proporcje, ostre cięcia i nisko poprowadzoną linię tylnych szyb. Wygląda zwinnie, może nawet nieco atletycznie.
Gdybym miał wybrać jedno słowo określające ten samochód, postawiłbym na „wszechstronny”. Podobne odczucia miałem w przypadku Volvo V90 (czy to zwykłe, czy w wersji Cross Country), które podobnie jak A6 Avant nadaje się „i do tańca, i do różańca”.
To auto za kierownicą, którego równie dobrze mogę pojechać na spotkanie biznesowe i nie wstydzić się parkując pod budynkiem. Z drugiej strony w ten sam samochód zapakuję rodzinę z psem i pojadę w góry lub nad morze, w międzyczasie skręcając w mniej utwardzone drogi (napęd quattro). A wcześniej jeszcze wrzucę sobie dodatkowy bagażnik na dach albo i przyczepię rowery z tyłu.
Poważnie, to auto jestem w stanie wyobrazić sobie w każdym scenariuszu i w każdym wygląda nieźle. To samo uczucie miałem przy okazji testu wspomnianego Volvo V90 – nie sądziłem, że to powiem, ale to dwa kombiaki, które naprawdę chciałbym mieć.
W środku A6-tki Avant jest… jak w każdym nowym Audi. To kolejny z modeli już w nowej aranżacji wizualno-technologicznej. Siedząc w środku, nie połapiecie się, w którym z numerów właśnie jesteście. Równie dobrze może to być A6, A7, A8, Q8. Jest elegancko, przestronnie, czuć ten premium feel zarówno podczas patrzenia, jak i dotykania.
Główną rolę grają dwa gigantyczne ekran haptyczne (są dotykowe, ale czuć, jakbyśmy faktycznie je „klikali”). To tam obsługujemy cały komputer, bo auto jest tak przeładowane technologią, że momentami staje się po prostu komputerem na czterech kółkach. Za obsługę tego wszystkiego odpowiada system, który ma moc obliczeniową podobną do tej spotykanej w odrzutowcach (!).
Jego obsługa wbrew pozorom i temu co deklaruje producent, nie jest aż taka intuicyjna. Dobrą chwilę zajmuje opanowanie wszystkiego, ale gdy już to zrobimy, jest nieźle. Będąc właścicielem, na spokojnie warto przysiąść i spersonalizować sobie wyświetlacze tak, żeby mieć tam dokładnie to, czego potrzebujemy.
Niezmiennie jestem fanem virtual cockpitu, który w przejrzysty sposób pozwala wyświetlać za kierownicą wszystkie dane i informacje. Można robić to dwojako, w wersji „małej” i „dużej”, które charakteryzują się wielkością pokazywanych danych. Intuicyjnie za to obsługuje się samą kierownicę i wszystkie przyciski.
Inżynierowie Audi rozwiązali też nawigacyjny koszmar kierowców. Mianowicie adres w nawigacji nie tylko możemy wpisać dotykowo pisząc palcem po ekranie, ale nie musimy robić tego litera po literze. Możemy napisać albo całe słowo, albo litera na literze dosłownie bazgrząc, a system i tak to rozczyta. Mega wygodne, nie traci się czasu i robi wrażenie na osobach, które wcześniej tego nie widziały, a nagle dziwnie patrzą na to, jak bazgrze kierowca.
Absolutnym majstersztykiem są jednak reflektory w technologii Matrix LED, które generalnie mogłyby zasługiwać na oddzielny artykuł. Nie żartuję, skok technologiczny, jaki dokonał się w kwestii reflektorów na przełomie kilkunastu lat jest gigantyczny. Nawet jeśli kolejne generacje modeli wyglądają względne podobnie, to wystarczy rzut oka na światła samochodu i już wiadomo, który jest starszy.
Kupując Audi, możemy wybierać z kilku wariantów reflektorów. Ten najwyższy, a co za tym idzie i najdroższy, to tzw. Matrix LED-y. W konfiguracji możecie dodać je za 9520 zł i nie wahajcie się ani chwili. To będzie jedne z najlepiej wydanych dziesięciu tysięcy złotych.
Nie chodzi tylko o to, jak te światła wyglądają (a wizualnie z zewnątrz są dla mnie jednymi z obecnie ładniejszych), ale o to, jak świecą. Ja osobiście nie lubię jeździć w nocy. Tymczasem po 200-kilometrowej trasie w piątek po ciemku, dwa dni później celowo zdecydowałem się także wracać po zmroku. A prawie nigdy tego nie robię!
Jest fantastycznie, odległość, jaką doświetlają światła jest fenomenalna. Gdy włączysz „długie”, ciemny las pośrodku niczego staje przed tobą otworem. Snop jasnego światła sięga na kilkaset metrów i momentami masz wrażenie, jakby noc zmieniała się w dzień.
Reflektory dzielą strumień świateł na masę pojedynczych diod, które doświetlają tylko ten element drogi, którego właśnie potrzebujesz. Auto nadjeżdża z naprzeciwka? Żaden problem, snop światła nie będzie oślepiał kierowcy, a ty będziesz miał doświetlone wszystko dookoła.
Poszczególne diody mogą być włączone, wyłączone lub przyciemnianie automatycznie zależnie od sytuacji na drodze. Precyzyjnie kierują światło tam, gdzie tego potrzebujemy, dzięki specjalnej kamerze. Przykładowo: podczas włączonych „długich” świateł nie oślepiamy auta jadącego przed nami, ani tego, które się do nas zbliża, ale doświetlamy sobie wszystko dookoła.
Moje zachwyty wynikają także pewnie z innego faktu. A6 Avant było dodatkowo wyposażone w asystenta jazy nocnej, czyli najzwyklejszy noktowizor. Na wyświetlaczu pomiędzy zegarami widzieliśmy podgląd z kamery, na której komputer wykrywał ruch pieszych lub zwierząt na poboczu i zawczasu o tym ostrzegał, a w razie potrzeby interweniował.
Nie miałem okazji przekonać się, czy i jak wykrywa zwierzęta, ale ludzi „ściągał” wzorowo, czasami sygnalizując ich jeszcze zanim zobaczyłem ich na żywo. To w połączeniu z reflektorami, dawało naprawdę dużą pewność, poczucie bezpieczeństwa i przyjemność z jazdy po zmroku.
Oznaczenie 50 TDI na klapie bagażnika wcale nie znaczy, że to 5-litrowy diesel. To nowa nomenklatura Audi, za którą kryje się… 3-litrowy diesel o mocy 286 koni mechanicznych. To jednostka w zupełności wystarczająca do wszystkiego. Żwawa, nawet ekonomiczna (deklarowane średnie spalanie 6,5l/100km to bujda, ale po dość dynamicznej trasie udało się osiągnąć przyzwoite 8l/100km).
Naprawdę nie potrzeba nic więcej. Narzekania? Zdecydowanie jedno: chwilowe, ale wyraźnie odczuwalne opóźnienie po nagłym wciśnięciu gazu do dechy. Dociskasz pedał, a silnik myśli, myśli i dopiero po chwili łapie, że "aha, okej, mocno przyspieszamy". Przy miarodajnym zwiększaniu prędkości tego nie czuć, ale gdy pukniecie w gaz nagle, szybko poczujecie tę chwilę zawahania, a następnie lekkie szarpnięcie i zryw do przodu.
No dobrze, ale skoro wszystko jest tak pięknie, to gdzie jest haczyk? Jak zapewne się domyślacie, w cenie. Nowe Audi A6, czy to w sedanie, czy to w kombi, to horrendalny wydatek. Testowy model w wersji bazowej kosztuje 317 900 zł, natomiast wersja ze zdjęć ze wszystkimi dodatkami to... 534 950 złotych. Ponad 200 tysięcy na same dodatki (!) to przecież suma, za którą można kupić zupełnie nowe, równie niezłe auto. Najtańsza A6 Avant w 2-litrowym dieslem o mocy 204KM zaczyna się natomiast od 222 900 zł.
Werdykt? A6 to cudowne kombi w dieselku, które zadowoli nawet największych malkontentów. Wręcz poraża wszechstronnością, pasując właściwie do każdego scenariusza. Nie wzbudzi w tobie emocji, ale od tego typu auta nie tego oczekuję. Jest przeładowane technologia, którą czuć na każdym kroku. Tylko ta cena jakaś z kosmosu...