Brakuje personelu, nie można uruchomić wszystkich sal operacyjnych, ale są możliwości, aby zatrudnić pięciu kapelanów – to jedna z ostatnich spraw, którą zajmuje się Bartosz Fiałek, lekarz, który stworzył specgrupę przy Związku Zawodowym Lekarzy. To do niego zwracają się inni lekarze, gdy w ich szpitalach dzieje się coś złego.
Bartosz Fiałek, przewodniczący Regionu Kujawsko-Pomorskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy: Bo mi ufają. Wiedzą, że przeszedłem przez to samo, co oni i umiem sobie z tym poradzić. W styczniu, jako szef Organizacji Terenowej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy w moim szpitalu, oficjalnie zaprotestowałem przeciwko zmuszaniu lekarzy do dyżurów w dwóch miejscach jednocześnie, co jest nielegalne.
Dyrektor zagroził mi zwolnieniem i utrudnianiem kariery, ale obawiając się o swoją przyszłość, więc go nagrałem, a groźby i inwektywy usłyszała cała Polska. W konsekwencji dyrektor ds. lecznictwa, stracił stanowisko, ale mnie zwolniono z jednej z prac – szpitalnego oddziału ratunkowego – pozbawiając połowy dochodów. Kiedy stawałem się persona non grata, a kolejne osoby się ode mnie odsuwały, otrzymałem ogromną pomoc od Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
To było jedyne realne wsparcie, zarówno merytoryczne, jak i formalne. Związek pomógł mi też finansowo, kiedy odsunięto mnie od dyżurów w SOR. Stwierdziłem, że w ramach długu wdzięczności moja działalność związkowa skupi się również na pomocy innym ludziom. Tym bardziej, że już wówczas wiele osób dzwoniło i pisało, że ma podobnie.
Tak powstała specgrupa przy Ogólnopolskim Związku Zawodowym Lekarzy?
Chciałem utworzyć grupę, która będzie zajmować się nieakceptowalnymi praktykami, z którymi mamy do czynienia w systemie opieki zdrowotnej. Dotyczy to najczęściej relacji lekarz-lekarz, ewentualnie lekarz-przełożony, lub lekarz-dyrektor.
Pisze do mnie wiele osób. Czasami chodzi o mobbing, ale to raczej sytuacje jednostkowe, bo mobbing musi spełniać kryteria czasowe. Częściej ktoś kogoś wyzwie czy mu ubliży.
Ostatnio zajmowaliśmy się też tzw. zejściami pod dyżurach. Minister Zdrowia zapewnił, że na mocy umowy między resortem i pracodawcami, którzy szkolą rezydentów, nie można potrącać wynagrodzenia za należny odpoczynek po pełnionym dyżurze medycznym. Lekarz rezydent po 24 godzinach w pracy musi z dyżuru zejść.
Niestety część pracodawców, w ramach oszczędności, tego nie praktykuje. Zebrałem informacje od lekarzy i wysłałem listy i do ministerstwa, i do pracodawców. Teraz czekamy na rozwój sytuacji. Dwa szpitale już wypłaciły to zaległe wynagrodzenie - Pomorskie Centrum Reumatologiczne w Sopocie i Szpital MSWiA w Olsztynie.
Dużym echem odbiła się historia kapelanów zamiast lekarzy w szpitalu.
Na razie nie możemy mówić, który to szpital. Personel tej placówki poprosił mnie w mailu o nagłośnienie sprawy, więc zrobiłem to jako działania pomocowe, nie żeby szukać sensacji. Nie przypuszczałem, że sprawa zostanie tak nagłośniona. Pewien szpital będzie się przeprowadzał do nowej siedziby, w której są 22 sale operacyjne. Niestety, z powodu braków kadrowych, wynikających ze złej organizacji całego systemu, uruchomionych zostanie tylko 12.
To przede wszystkim problem dla pacjentów. W tym samym czasie szpital wygospodarował 5 etatów dla kapelanów. Istnieje także prawdopodobieństwo wynajęcia im mieszkań służbowych na koszt szpitala.
Nie chcę obrażać niczyich uczuć religijnych, bo kompletnie nie o to chodzi. Nie mam nic przeciwko kapelanom, bo oni są potrzebni w szpitalach. Dla pacjentów jest to ważne. Wychodzę jednak z założenia, że jeżeli mamy medyczne problemy kadrowe, a zatrudniamy księży, to coś jest nie tak.
Pytanie brzmi: Skoro nie stać nas na zatrudnienie lekarzy i pielęgniarek, to dlaczego ma być nas stać na kapelanów? W pierwszej kolejności powinniśmy dbać o personel biały, a dopiero później ewentualnie o personel szary, czyli administrację, czy księży.
Bądź co bądź, każdy wolałby chyba w pierwszej kolejności otrzymać pomoc lekarza niż z powodu braku personelu od razu spodziewać się ostatniego namaszczenia.
W ochronie zdrowia musimy inwestować w kadry, w sprzęt. Nie w ludzi, którzy są ważni, ale nie fundamentalni dla działań medycznych. Jeżeli byłby taki dobrobyt, że byłoby nas stać na uruchomienie 22 sal, to zatrudnijmy nawet cały kościół. Jeżeli są pieniądze, to nie ma problemu.
Tymczasem w Polsce inwestuje się pieniądze nie w te obszary, co trzeba. Ryba psuje się od głowy. Ministerstwo Zdrowia popełnia ogromne błędy organizacyjne i dlatego ten system tak źle wygląda i na dole dochodzi do takich sytuacji, że nie zatrudnia się trzeciej pielęgniarki na bloku operacyjnym czy lekarza, który będzie operował, tylko 5 księży. Organizujmy ochronę zdrowia tak, żeby nasi pacjenci byli bezpieczni.
Jest jakaś reakcja na ten wpis?
Jedna z osób, która informowała mnie o wszystkim w imieniu personelu, po dwóch dniach od publikacji powiedziała, że jest w szoku, bo nie liczyła na taką pomoc. W szpitalu jest ogromny popłoch i w tej chwili nie wiadomo już, jak dalej potoczy się ta sytuacja. Specgrupa jest również po to, żeby pokazywać błędy systemowe.
Poza tym, jeżeli mówimy, że reforma jest potrzebna to musimy uczciwie patrzeć na własne środowisko i informować o wewnętrznych patologiach. Byłoby nieuczciwe, gdybym powiedział: zróbmy reformę, dajcie pieniądze, a w środku pozostałby jeden wielki bałagan. Nie można dosypywać pieniędzy do chorego systemu.
Mówił pan o złym zarządzaniu placówkami. Nie jest to jednak wina systemowych rozwiązań?
W większości przypadków dyrektorzy nie mają możliwości dobrze organizować pracy w szpitalach, ale są i takie miejsca, że to dyrektor jest winny temu, że szpital jest źle zarządzany. Nie można wszystkiego zrzucać na ministerstwo.
Często są to osoby, które nie mają umiejętności, kompetencji do zarządzania zasobami ludzkimi. Najczęściej pełnią tę funkcję z nadania, są politycznie ustawieni.
Braki kadrowe są wynikiem 30-letnich zaniedbań w systemie opieki zdrowotnej, ale wynikają również ze złego zarządzania. Pielęgniarki słyszą: "Jak się pani nie podoba, to na pani miejsce jest 40 innych". To nieprawda, bo brakuje ponad 50 tys. pielęgniarek, a niektórzy mówią, że nawet ponad 100 tys. Ale skoro tak się im sugeruje, to nie przedłużają umów i idą gdzieś indziej.
Cały czas mamy do czynienia z czerwonym modelem zarządzania. Dyrektorami są często ludzie, którzy wywodzą się z czasów PRL-u. Nie kierują placówkami tak, żeby były współpraca, zaufanie oraz lojalność. Wolą straszyć i wywierać presję. Tak niestety jest w naszym systemie.
Spośród wiadomości, które pan otrzymuje, któraś była wyjątkowo szokująca?
Myślę niestety, że żadna mnie aż tak nie zamurowała. Wynika to z tego, że sam byłem w bardzo trudnej sytuacji. Wiele osób się ode mnie wtedy odwróciło. Pół szpitala podpisało pismo przeciwko mnie, bo zakwestionowałem zarządzenie dyrektora.
Oczywiście są historie smutne. Jeden z lekarzy usłyszał od starszego chirurga przy pacjencie "wyp***aj", po czym został wyrzucony za drzwi. Sytuację udało się jednak rozwiązać polubownie. Chirurg przeprosił tego młodego lekarza przy dyrektorze, więc obyło się bez interwencji Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej czy interwencji sądowej.
Była też sprawa dziewczyny, która zachorowała, więc była mniej dyspozycyjna niż wcześniej, czyli mogła pełnić mniej dyżurów. Problem polegał na tym, że kierowniczka jej specjalizacji mówiła, że albo będzie brała tyle dyżurów, co przedtem, albo ona zrobi wszystko, żeby nikt nie był jej kierownikiem specjalizacji. Był to ewidentny szantaż.
Wciąż pracuje nad sprawą innej lekarki. Jeździła po 100 km do pracy w jedną i drugą stronę i w końcu po dyżurze uległa wypadkowi. Czas rekonwalescencji jest długi. Ona teraz boi się jeździć.
Chciała pracować w poradni w szpitalu w swojej miejscowości, na co pierwotnie dostała zgodę. Ale teraz tę zgodę wycofano i powiedziano, że musi dojeżdżać te 100 km, a jeżeli jest chora, to albo niech weźmie urlop chorobowy, albo zrezygnuje z rezydentury. Tak powiedział jej pracodawca. Nie może zrezygnować, bo to jedyne miejsce szkoleniowe w województwie.
Zgodziła się dojeżdżać raz w tygodniu, bo ktoś ją zawiezie. Ale pracodawca chce udowodnić jej, że on jest jej panem, królem. Brakuje ludzkiego odruchu. Dziewczyna jest teraz na zwolnieniu lekarskim.
Czy ludzie piszą też z takimi problemami, które wynikają ze złych rozwiązań systemowych?
Ponieważ prawnicy podszkolili mnie w sprawach najprostszych i nabyłem umiejętność czytania Kodeksu pracy, jestem w stanie sam odpowiadać na część pytań. Głównie w kwestii utrudniania realizacji staży kierunkowych czy kursów specjalizacyjnych, niezgadzania się na urlop wypoczynkowy. Takich wiadomości dostaję nawet 10 dziennie. To właśnie wynika bezpośrednio z wad systemowych.
Rezydenci nie mogą realizować szkolenia specjalizacyjnego z powodu braków kadrowych. Chcą jechać na kurs, który jest integralną częścią szkolenia, więc muszą go odbyć, bo inaczej nie będą mieli zaliczonego szkolenia, a pracodawca mówi "sorry, nie ma ludzi nie możesz iść". Najczęściej dzieje się tak w szpitalach powiatowych. Bywa, że lekarze są też zmuszani do pracy poza obszarem ich kompetencji.
Co to oznacza?
Ktoś jest lekarzem danej specjalizacji i pracuje np. w oddziale chorób wewnętrznych, a na rehabilitacji nie ma żadnego lekarza i on musi poza swoim oddziałem obstawiać też rehabilitację. Jedna z dziewczyn napisała, że będąc rezydentką chorób wewnętrznych i pracując w pododdziale gastroenterologii, musiała robić obchód na onkologii klinicznej.
Doskonale rozumiem, że pacjenci onkologiczni również cierpią na choroby wewnętrzne, ale onkologia kliniczna czy chemioterapia leży poza kompetencjami tych lekarzy.
Oczywiście jeśli pacjent onkologiczny będzie w nagłym stanie zagrożenia życia, to pomóc mu musi nawet patomorfolog, bo tu specjalizacja nie znaczenia. Mówimy o tym, że idziemy na obchód i trzeba zrobić zlecenia.
Nie ukrywam, że jeśli ja miałbym iść na onkologię kliniczną, to bym nie wiedział, jak trzeba zrobić zlecenia, bo to trzeba umieć. Jeżeli idę i wykonuję pracę, o której nie mam pojęcia, tworzę zlecenia, które są dla mnie abstrakcyjne, bo ich nie rozumiem, to tak naprawdę jest to ogromny problem. Będę odpowiadał i cywilnie, jeżeli ktoś wniesie pozew, i karnie, jeżeli ktoś to zgłosi, bo wykonywałem czynność niezgodnie ze swoimi kompetencjami.
Czyli chory system najpierw uderza w lekarzy, ale później i tak w pacjentów.
Tak, to jest najgorsze. Niektórzy twierdzą, że łatwo mi się mówi, bo nie jestem dyrektorem. Tylko że jakbym nim był i nie potrafił zarządzać, to po prostu bym się zwolnił. Pytanie tylko, czy ważniejszy jest stołek, czy własne sumienie. A w Polsce powszechnie łata się dziury lekarzem niekompetentnym w danej dziedzinie.
Rezydenci z pewnego szpitala w Polsce napisali, że ich prezes wymyśliła, że z powodu braku pielęgniarek to oni w ramach swoich obowiązków mają w weekend, bo wtedy najbardziej brakuje pielęgniarek, pełnić 12-godzinne dyżury pielęgniarskie .
To jest abstrakcja, bo to jest inny zawód. Kompletnie inne rzeczy się wykonuje. Przygotowanie leków, realizacja zleceń. Nawet najbardziej wyszkolony lekarz nie wie jak to się robi, tu rozpuścić, tam rozpuścić...
Bardzo doceniam pracę pielęgniarek, bo są one integralną częścią zespołu diagnostyczno-terapeutycznego. Nie wyobrażam sobie, żeby lekarz zastąpił pielęgniarkę. To jest po prostu niemożliwe.
Jaki jest największy problem ochrony zdrowia?
Największym problem ochrony zdrowia jest to, że jej konstrukcja pozwala, by pacjenci umierali. Umierają pacjenci, którzy nie musieliby umrzeć. W rankingu OECD mamy wskaźnik – zgony możliwe do uniknięcia. Ten wskaźnik mówi o tym, że gdyby system opieki zdrowotnej był terminowy i skuteczny, to ci ludzie by nie umarli, bo to nie są ludzie w chorobie terminalnej. To są ludzie, których dałoby się uratować, gdyby system opieki był wydolny.
W Polsce rocznie odnotowuje się ok. 38 tysięcy zgonów więcej w porównaniu z systemem szwajcarskim. Zgodnie z ostatnim rankingiem OECD i Komisji Europejskiej z 2018 roku, mamy 169 zgonów pacjentów na 100 tys. mieszkańców. To oznacza, że w naszym kraju na 100 tys. mieszkańców umiera 169 pacjentów, którzy nie musieliby umrzeć. W Szwajcarii ten wskaźnik wynosi 75 na 100 tys. Średnia europejska to 127.
Rocznie znika średniej wielkości miasto, takie jak np. Iława. Znika tylko dlatego, że system jest niewydolny. Na to składa się oczywiście wiele czynników, bo i brak refundacji leków, i brak dostępności do specjalistów, brak odpowiedniej diagnostyki.
To oczywiście nie jest tylko wina tych rządów. Ochrona zdrowia jest pomijana od 1989 roku. Przez 30 lat nie było żadnego odważnego polityka albo żadnej grupy odważnych polityków, którzy byliby w stanie i chętnie zrobiliby reformę systemu opieki zdrowotnej.
Pracowałem w SOR-ze, który nie miał tego triażu i w SOR-ze, który go miał. Sam nie potrzebuję tych kolorów, bo i tak badam każdego pacjenta, nawet jeżeli jest niebieski, czyli może czekać do 8 godzin.
Dzięki mediom możemy zmusić rządzących do reakcji. Jeżeli państwo nie będziecie pisać o tych patologiach, to ochrona zdrowia naprawdę umrze. My będziemy niewidzialni, a politycy będą poprzez swoją tubę propagandową mówić, że jest coraz lepiej. Decydenci nie chcą wprowadzać rozwiązań, które przyniosą długofalowe korzyści, lecz wolą skupiać się na manipulacjach.