Niektórzy mieli przed sobą jeszcze kilka lat wspaniałej kariery. Inny byli dopiero na jej początku. Wobec wszystkich liczni eksperci nie mieli wątpliwości, że nie są anonimowymi postaciami w swoich dyscyplinach. Byli albo mieli predyspozycje do zostania wielkimi sportowcami. Wszyscy w pewnym momencie usłyszeli jednak, że są chorzy. I jak na prawdziwych sportowców przystało, nie poddali się, ale rozpoczęli walkę z chorobą.
Trenowali inne dyscypliny, ale połączyła ich walka z najtrudniejszym przeciwnikiem. Z samym sobą. O własne życie. Nie wszyscy wygrali, ale każdy z nich dał z siebie wszystko, stając się przykładem dla normalnych ludzi. Przykładem, że walcząc o najważniejsze cele, nie można się poddać.
"Rak" to choroba jak każda inna
Nowotwór dla większości ludzi jest jak wyrok. Niby można go wyleczyć, ale przeważnie podjęta walka jest tylko odsunięciem w czasie pewnej egzekucji. – Rak u wszystkich ludzi budzi określoną konotację, że to już jest początek końca – powiedział mi wczoraj Tomasz Jaroński, komentator kolarstwa w Eurosport. Miał rację, bo właśnie tak jest odbierany w naszym społeczeństwie.
Jest wielu ludzi, którzy podejmują rękawice i stają w szranki z nowotworem. Wielu wygrywa. Część z nich mówi potem, że wzorem i oparciem dla nich w trakcie leczenia byli znani sportowcy, którzy przeszli tę samą drogę. Swoim życiem wyznaczyli im cel i nie pozwolili zejść z wojennej ścieżki.
Najczęściej jako wzór do naśladowania wymieniany jest oczywiście Lance Armstrong. Kolarz, który nie przejął się diagnozą, którą usłyszał w 1996 roku. Rak jąder? "Ok, jak go pokonać? – zapytał lekarzy. Amerykanie, którzy mają genetycznie zakodowaną ideę "niemożliwe nie istnieje" patrzyli z wielkim podziwem na swojego rodaka. Bo on nie tylko pokonał chorobę. On wrócił do zawodowego sportu i przez lata był bezkonkurencyjny w swojej dyscyplinie.
Choroba to tylko kolejna przeszkoda do pokonania
Przykładów walki z nowotworem nie musimy jednak szukać za oceanem. Mamy przecież swoich własnych bohaterów. Jedna z nich to Aneta Konieczna, kajakarka, która w maju bieżącego roku dowiedziała się, że jest chora, a już w sierpniu wystartowała w igrzyskach olimpijskich. I była o krok od medalu, zajmując czwarte miejsce w kajakowej czwórce na dystansie 500 metrów.
– W takich przypadkach wszystko zależy od jednostki. Ale akurat Aneta jest piekielnie silną osobowością. Nie ukrywam, że ja ją bardzo podziwiam. Wrócić tak szybko i w takim stylu to niebywała sztuka – mówił w rozmowie z naTemat Mariusz Słowiński, trener kajakowych sprinterów i Piotra Siemionowskiego.
Trochę mniej znany szerszej publiczności jest wielki powrót do życia i sportu pływaka Marka Petrusewicza. U znakomitego żabkarza zdiagnozowano chorobę Bürgera. To nieuleczalna dziś choroba, na którą zapadają przeważnie młodzi mężczyźni. U Petrusewicza spowodowała konieczność amputacji prawej nogi.
"W szpitalu podtrzymywała go na duchu oszczepniczka, medalistka olimpijska z Berlina, Maria Kwaśniewska-Maleszewska. Potem przyjaciele zabrali go do Berlina, gdzie Petrusewicz zobaczył, że ludzie po amputacji normalnie funkcjonują w społeczeństwie. A nawet pływają. Wrócił do sportu, trenując ludzi po amputacjach, pomagając im poprzez sport odzyskać sprawność i pewność siebie. Sam został mistrzem Polski sportowców niepełnosprawnych." – czytamy w artykule Jacka Puciato w internetowym portalu "Polskiego Radia".
Niektórzy wygrywają walkę, ale przegrywają wojnę
Niestety, nie wszystkim sportowcom udało się przezwyciężyć chorobę. W 2006 roku w organizmie niemieckiego hokeisty, Roberta Müllera, wykryto nowotwór. Diagnoza brzmiała jak wyrok. Rak mózgu. Podobno Niemcy zawsze walczą do końca, do ostatniego gwizdka. Tak samo było z zawodnikiem Kölner Haie.
Müller przeszedł operację i wrócił do sportu. Niestety chwilę po niej dowiedział się, że nowotwór powrócił. Lekarze dawali mu nie więcej niż sześć, siedem miesięcy życia. Nie dał za wygraną. Do ostatnich dni swojego życia zakładał łyżwy i grał w hokeja. Pojechał nawet na mistrzostwa świata do Kanady z reprezentacją Niemiec.
– Jestem skupiony na hokeju. Moim celem jest to, aby zagrać w mistrzostwach i w ten sposób podziękować kolegom za wsparcie i pomoc, jakiej mi udzielili. Chcę być jednak postrzegany, jako normalny członek zespołu. Nie chcę miejsca w zespole przez litość, tylko ze wzgląd na moje umiejętności – cytował słowa Niemca portal "Weszło!".
Do końca aktywnym sportowcem był też Paul Hunter. Jeden z najbardziej perspektywicznych zawodników snookera w 2005 roku dowiedział się, że jego organizm trawi rak układu pokarmowego. Nie poddał się, nie zaprzestał treningów. Jego postawa wywarła wielkie wrażenie na innych graczach oraz na światowej federacji snookera, która w geście wsparcia dla Australijczyka postanowiła "zamrozić" jego pozycję w światowym rankingu. Wszystko po to, aby ułatwić mu walkę z chorobą.
Hunter wygrał, powracając do stołu po kilku miesiącach. Odmieniony fizycznie do końca robił to, co kochał, czyli grał w snookera. Niestety, liczne chemioterapie nie przyniosły rezultatów. Australijczyk zmarł w październiku 2006 roku, pozostawiając w pamięci wszystkich kibiców obraz niezwyciężonego sportowca. Dla uhonorowania jego walki organizowane od 2004 roku Grand Prix Fürth, którego Hunter był pierwszym, historycznym triumfatorem, od 2007 roku nosi nazwę Paul Hunter Classic. W tej chwili rozgrywana jest jego kolejna, piąta już edycja.
Materiał BBC ku pamięci Paula Huntera
Nie będzie grał tak, jak dawniej, ale chce wrócić na boisko
Ostatnio głośny jest przypadek francuskiego piłkarza, występującego w FC Barcelonie. U 33-letniego dziś Erica Abidala w marcu zeszłego roku wykryto nowotwór wątroby. Dla ratowania życia konieczna była operacja. Zawodnik przeszedł ją bez komplikacji, a po niespełna dwóch miesiącach wystąpił w barwach hiszpańskiego zespołu w finale Ligi Mistrzów.
Niestety po roku choroba wróciła. Jedynym ratunkiem dla piłkarza był przeszczep wątroby. Nikt nie dawał mu już szans na powrót do zawodowego sportu. Wszyscy spodziewali się, że kłopoty ze zdrowiem zmuszą trzydziestotrzyletniego gracza do zakończenia kariery. Ale on nie dał za wygraną.
Niedawno, niespełna cztery miesiące po przeszczepie, Abidal wrócił do treningów. Na razie ćwiczy tylko na siłowni, ale kwestią czasu jest jego powrót na boisko. Zapewne nie do podstawowego składu, najpewniej nie do formy sprzed choroby, ale wróci. Wejdzie na boisko pod koniec któregoś spotkania, dostając owacje na stojąco od prawie stu tysięcy ludzi zgromadzonych na Camp Nou. Ale klaskać będą mu miliony. A jego postawa stanie się inspiracją do walki z nowotworem dla setek tysięcy ludzi na całym świecie.
Jestem skupiony na hokeju. Moim celem jest to, aby zagrać w mistrzostwach i w ten sposób podziękować kolegom za wsparcie i pomoc, jakiej mi udzielili. Chcę być jednak postrzegany, jako normalny członek zespołu. Nie chcę miejsca w zespole przez litość, tylko ze wzgląd na moje umiejętności.