– Nie wiedziałem co mnie spotka, nie byłem pewien, czy mnie nie poszarpią – przyznaje w rozmowie z naTemat Paweł Kostowski. To on wywołał zamieszanie podczas rekolekcji organizowanych przez Towarzystwo Chrystusowe. Mówił o pedofilu Romanie B., księdzu, który do Chrystusowców należał. Nie udało mu się jednak skończyć swojego wystąpienia. Bardzo szybko na jego słowa zareagowali zakonnicy, którzy odebrali mu mikrofon. Ci, którzy przyjechali na rekolekcje, postanowili go zagłuszyć głośną modlitwą.
To jednak nie Paweł Kostowski opublikował nagranie w sieci. Mężczyzna podejrzewa, że zrobiły to osoby związane z zakonnikami, myśląc, że być może mu tym zaszkodzą.
– Bardzo bym prosił, że jeżeli na sali są dzieci lub osoby szczególnie wrażliwe, to sugeruję, żeby opuściły aulę na chwilę. Chciałem podzielić się tym, jak pan Bóg w ostatnim czasie zmienia moje patrzenie na ludzi. Piszę ostatnio z taką dziewczyną, która jest trochę młodsza ode mnie. Jest bardzo sympatyczną i wrażliwa osobą, tylko że robi coś bardzo irytującego, czyli dużo błędów interpunkcyjnych. (...) Widzę jednak, że moja ocena jest płytka, bo w czasie kiedy inne dzieci czytały "Pana Tadeusza", ona była więziona przez księdza pedofila Romana B. Chrystusowca, który bywał na tych rekolekcjach – mówił podczas rekolekcji Ruchu Czystych Serc, którego jest działaczem, Paweł Kostowski.
Ksiądz Roman B. należący do zakonu Chrystusowców, w 2010 roku został skazany na osiem lat więzienia, z czego odsiedział cztery, za wykorzystywanie seksualne 13-letniej dziewczynki. Zmusił ją też do aborcji. Z kapłaństwa wydalono go dopiero po tym, jak o sprawie zrobiło się głośno, czyli w 2018 roku.
Sąd przyznał ofierze milion złotych odszkodowania i dożywotnią rentę. Za wszystko zapłacić ma Towarzystwo Chrystusowe. Zakonnicy złożyli jednak kasację od prawomocnego wyroku do Sądu Najwyższego.
"W swoim przerwanym wystąpieniu chciałem powiedzieć, że wielu ludzi złożyło się na jej krzywdę swoją bezczynnością lub brakiem rozsądku. Wielu księży widziało, że Roman B. jeździ z nastolatką, zatrzymuje się z nią na noc na plebaniach, w domach rekolekcyjnych. Do dziś na ciele Kasi znajdują się blizny pozostawione przez jej oprawcę" – napisał na Facebooku po tym, jak nagranie pojawiło się w Internecie.
Dlaczego postanowił pan podczas rekolekcji powiedzieć o tej sprawie?
Chciałem przerwać niezrozumiałe w tej sprawie milczenie zakonu. Uważam, że nam wszystkim – osobom, które wpłacały pieniądze na konto Chrystusowców – należą się wyjaśnienia, dlaczego te pieniądze zostały wydane na to, żeby pedofil wyszedł wcześniej z więzienia.
To zaangażowanie w tę sprawę jest wynikiem rozczarowania, złości?
To jest pochodną tego, że po prostu Chrystusowcy nie odpowiadali na żadne pytania. Wcześniej próbowałem nawiązać kontakt z kilkunastoma zakonnikami, pytałem o tę sprawę i wszyscy w zasadzie milczeli, albo mówili, że nie chcą mówić. Jeden napisał wprost, że mają zakaz mówienia o tym.
Wszyscy mnie odsyłali do rzecznika. Zapis rozmowy z rzecznikiem też opublikowałem. W zasadzie nie odpowiedział na żadne pytanie. Teraz ktoś inny pełni tę funkcję i podobno jest to osoba bardziej skora do rozmowy, co doceniam, ale jeszcze go nie znam.
Poza tym zakon ignorował też dziennikarza KAI-u. To jest żenujące, kiedy czytamy w wywiadzie z 2017 roku, że rzecznik mówi, że nic nie wie i nic nie pamięta, a wiedział, jaki będzie temat rozmowy, więc mógł się przygotować.
Chciałem też wspomnieć, że przecież mamy list abp. Stanisława Gądeckiego metropolity poznańskiego z 2017 roku, który jest może łagodnym, ale jednak upomnieniem zakonu w tej sprawie. Jeśli ignoruje się takich ludzi, jak arcybiskup, to w sumie trudno żeby mnie nie ignorowali.
Sprawa księdza Romana B. jest głośną sprawą, wszyscy wiedzą, co się wydarzyło, po co więc chciał pan zabrać głos podczas rekolekcji?
Nie zgodzę się z panią, że wszyscy wiedzą. Może tak jest u pani w redakcji. Większość osób, które były na tych rekolekcjach, nie słyszały o tej sprawie. Na Facebooku, na grupie animatorów, wysyłałem linki do artykułu Justyny Kopińskiej, linki do PAP-u, czy KAI-u, z pytaniem, czy ktoś słyszał o tej sprawie i czy się o tym rozmawia lokalnie.
Generalnie zostało to pozostawione bez odpowiedzi. Kilka osób, które znam z Warszawy, napisało w wiadomościach prywatnych, że nigdy nie słyszało o tej sprawie, ale że jest to interesujące i dziwne, że się o tym nie mówi. Jedyny publiczny komentarz, jaki pamiętam, to że "Gazeta Wyborcza" nie jest dobrym źródłem.
Czym jest Ruch Czystych Serc?
To jest wspólnota młodzieżowa założona przez Chrystusowców w latach 80. Powiedziałbym, że jest to taka bardziej luźna wspólnota. To jest związane z czasopismem "Miłujcie się", które wydają Chrystusowcy.
Aby być jej członkiem, trzeba złożyć przyrzeczenie, że się będzie czekać z seksem do ślubu. To zresztą są rzeczy, które zobowiązują każdego katolika, ale w Ruchu Czystych Serc jakoś szczególnie na to jest położony nacisk. W większych miastach są wspólnoty lokalne i spotkania co tydzień. Raz w roku organizowane są ogólnopolskie rekolekcje w Gródku.
Jest pan osobą wierzącą. Czy to zachowanie, postawa zakonników, było dla czymś bardzo rozczarowującym?
Tak, jest to smutne i niezrozumiałe, a im więcej na ten temat wiem, tym mniej rozumiem postępowanie Chrystusowców. Cały czas jestem zaskakiwany tym, jak zakonnicy podchodzą do niektórych spraw, jak niewiele wiedzą, a ci, którzy coś wiedzą, jak przekręcają fakty. Jestem nieustannie w szoku.
Takie zachowanie jest jakby zaprzeczeniem jakichkolwiek zasad tej wiary.
Taką osobą, która jest doskonałym przykładem w tym kontekście, jest ks. Jarosław Staszewski, który był proboszczem parafii w Stargardzie, w której pracował Roman B. Nie poznałem go nigdy, ale wynika to z jego wypowiedzi, z tego, co mówił dziennikarzom i ludziom, do których dotarłem.
Zawsze podkreślał to, że ksiądz gwałciciel "jest naszym bratem". Natomiast nigdy żaden z zakonników nie widział w ofierze swojej siostry. Zawsze było tak, że "ona ma jakieś ukryte intencje", "nie wiadomo, o co jej chodzi", itp.
Jedną z pierwszych informacji, która mnie zaskoczyła w rozmowach z Kasią, było to, że oni nigdy z nią nie rozmawiali. Nie było żadnej pomocy ze strony zakonu. Sądziłem, że chociaż symboliczną kasę jej zaoferowali po tym, jak aresztowali Romana B., czy po tym, jak go skazali.
Pierwszy kontakt nawiązali z nią jak założono sprawę cywilną. Wtedy dopiero wystąpili z ugodą. Rzecznik kłamie, że to była dobrowolna pomoc. To była próba uniknięcia wypłaty wysokiego zadośćuczynienia, co zresztą – dzięki odwadze i determinacji Kasi – się nie udało.
Pan rozmawia z ofiarą Romana B.?
Piszemy przez internet. Nie chcę się o niej wypowiadać, bo to brzmi jakbym przemawiał w jej imieniu. Lubię ją. Jest bardzo dobrym i wrażliwym człowiekiem. Więcej można przeczytać w autoryzowanych przez nią materiałach Justyny Kopińskiej, Katarzyny Surmiak-Domańskiej i usłyszeć w wywiadzie u Moniki Olejnik.
Mogę natomiast wrócić do Chrystusowców. Rzecznik mówił w wywiadzie dla KAI, że Roman B. był wspaniałym duszpasterzem i wcześniej nie pojawiły się żadne niepokojące sygnały. Niestety obraz przedstawiany przez jego uczniów jest zupełnie inny. Dotarłem do absolwentów gimnazjum, w którym Roman B. był prefektem. Wielu z nich pamięta niepokojące sytuacje.
Przede wszystkim, jak go aresztowano, to nikt nie próbował rozmawiać z uczniami, ani prokurator, ani nikt z zakonu. Nikt nie zapytał, czy działo się coś niepokojącego.
Po pierwsze, jak go aresztowano, to nikt nie próbował rozmawiać z uczniami, ani prokurator, ani nikt z zakonu. Nikt nie zapytał, czy działo się coś niepokojącego.
Bardzo dużo mówił o seksualności, koncentrował się na tym niezdrowo. Podczas spowiedzi dopytywał jedną z dziewczyn o szczegóły dotyczące masturbacji. Kiedy wróciła do domu i powiedziała o tym starszej siostrze, to ta siostra radziła jej, żeby trzymała się z daleka od tego księdza.
Klepał dziewczyny po tyłkach dziennikiem, pisał do nich na GG dziwne rzeczy, np. "Jesteś moim słoneczkiem". Jedna z dziewcząt mówiła, że kiedy miała jakieś dokumenty związane z bierzmowaniem zanieść do niego do pokoju na plebanii, inni księża jej to odradzali. Musieli wiedzieć, że coś jest nie tak.
Wszyscy mówią o sympatycznej powierzchowności, ale pod nią skrywały się straszne rzeczy. Chłopcy pamiętają, że był wybuchowy i agresywny. Dziewczyny sugerują, że miał w sobie coś z sadysty. Pamiętają, że lubił, jak się go bały.
Jedna z dziewczyn, która chodziła do tej szkoły i była z księdzem Romanem sam na sam w pokoju mówiła, że zachowywał się wobec niej nieprzyzwoicie. Bała się, że ją skrzywdzi i uciekła z pokoju. Namawiam ją, żeby zdecydowała się złożyć zeznania w tej sprawie.
Mam nadzieję, że inne ofiary też się ujawnią. Będą miały łatwiej niż Kasia. Wiem, że w przypadku Kasi były dowody w postaci SMS-ów, natomiast ścieżka jest już przetarta. On jest już uznany za pedofila. W tych moich działaniach chodzi też o to, aby ten człowiek trafił tam, gdzie jest jego miejsce. Dla jego dobra, i dla dobra dzieci, czyli do więzienia.
Jest pan też inicjatorem petycji, która ma nakłonić Chrystusowców do wycofania kasacji z Sądu Najwyższego.
Uważam, że oszczędziłoby to niepotrzebnego stresu ofierze i byłoby też najlepszym rozwiązaniem dla Chrystusowców. Jeśli jednak SN wyda wyrok korzystny dla Kasi, będzie można się na niego powoływać w innych sprawach. Wtedy też duchowni zaczną poważnie podchodzić do prewencji, bo będą czuli odpowiedzialność finansową, która jest związana z brakiem reakcji.
To nie pan opublikował film z rekolekcji. Napisał pan na FB, że nie zależało panu rozgłosie.
Chrystusowcy to nagrywali, a ja myślałem, że powiem to wszystko na zamkniętym spotkaniu. Mówiłem to po to, aby przerwać milczenie w tej sprawie i z bezradności. Absurdem jest to, że oni wypuścili to nagranie. Prawdopodobnie uważają, że to miałoby kompromitować bardziej mnie niż ich.
Co pan poczuł, kiedy nie mógł pan dokończyć przemówienia, bo ludzie postanowili zagłuszyć pana modlitwą, różańcem?
Byłem bardzo zdziwiony. Nie spodziewałem się tego. Nie wiedziałem co mnie spotka, nie byłem pewien, czy mnie nie poszarpią, ale bardzo się cieszę, że do tego nie doszło. Miałem naiwną nadzieję, że zdążę powiedzieć coś więcej, że ten szok, po tym, jak zacznę mówić, potrwa dłużej.
Dla nich byłoby to zresztą lepsze, gdyby pozwolili mi skończyć i po wszystkim się do tego odnieśli. Natomiast jeśli zaczynają mnie otaczać i odbierać mikrofon, to od razu widać, że coś w tej sprawie jest do ukrycia.
Jak na to działania zareagowały inne osoby, które należą do Ruchu Czystych Serc?
W Ruchu Czystych Serc, wbrew pozorom jest wielu sprzymierzeńców Kasi. Sam otrzymuję więcej głosów wsparcia dla moich działań od członków wspólnoty. Niestety na razie piszą o tym tylko prywatnie. Mam nadzieję, że wkrótce zdecydują się mówić publicznie.
Jest też wielu księży, którzy są moimi stronnikami. Większości nazwisk nie mogę wymienić, ale jedną z nich jest ks. Lemański. Zawsze w tej sprawie wypowiadał się jednoznacznie i krytycznie wobec zakonu. W dodatku dużo wcześniej niż sam zająłem się tą sprawę.
Niektórzy nie mogą mnie poprzeć nie dlatego, że brakuje im odwagi. Są zaangażowani w bardzo ważne działania związane z ochroną dzieci w Kościele i obawiają się, że zabierając głos publicznie, nie mogliby już więcej prowadzić szkoleń z prewencji.
Mam też swojego kierownika duchowego, stałego spowiednika. Mam jego zgodę na to wszystko. To nie jest tak, że zrobiłem tę awanturę bez jego zgody. Staram się modlić, staram się działać z Panem Bogiem. Mam jednak świadomość, że nie wszystko robię idealnie, że popełniam błędy. Bardzo mi przykro, gdy w wyniku tych błędów cierpi Kasia.
Pojawił się w którymś momencie kryzys wiary?
Nie. Myślę, że moja wiara jeszcze się umocniła po tym, jak zacząłem się w to angażować.