Anglicy nazywają takie działania "sport-washingiem" – wybielaniem wizerunku państwa za pomocą sportu, np. w ramach organizacji dużych imprez sportowych. Za fasadą tych wydarzeń kryje się jednak często cierpienie zwykłych ludzi. Tak jak w Katarze.
Chyba większości z nas Katar kojarzy się z ubranymi w białe tuniki szejkami, z kieszeniami wypchanymi rolkami petrodolarów. Nic dziwnego, od lat 70. to arabskie państewko przeszło gospodarczą rewolucję, która nie do poznania zmieniła życie dotychczasowych poławiaczy pereł. Oczywiście miało to związek z odkryciem złóż ropy naftowej i gazu ziemnego.
Katarczycy wznieśli swoje pustynne imperium rękami imigrantów. Posłużył do tego system kafala. Program polegający na tzw. sponsorowanej migracji ma jednak więcej wspólnego ze współczesnym niewolnictwem niż organizowaniem właściwych warunków pracy dla 2 mln imigrantów zarobkowych, którzy mieszkają w Katarze.
Amnesty International niejednokrotnie wzywało Dohę do porzucenia kafali. Katarski system wiąże pracowników z pracodawcą na kilka lat i zabrania niektórym z nich na opuszczenie kraju bez pozwolenia katarskiego zwierzchnika. Mimo hucznych zapowiedzi dotyczących reform w prawie pracowniczym, na fali mundialu 2022 r., sytuacja kilkuset ludzi wcale się nie poprawiła.
Sportowa dyplomacja
Na zewnątrz Katar buduje obraz przyjaznego państwa, które realizuje swoją politykę wizerunkową m.in. przez sport. Telewizja Al-Jazeera czy jej sportowa odnoga BeIN kryją w przekazie zło, które paliłoby w oczy mieszkańców zachodniego świata. Sport-washing.
Przykrywanie łamania praw pracowniczych organizacją imprez sportowych to jedna sprawa. Druga to sposób, w jaki Katarowi przyznano prawo do mundialu w 2022 r. czy lekkoatletycznych Mistrzostw Świata, które obecnie toczą się w Dosze. Dziś wiemy, że odbyło się to na drodze łapówkarstwa – "przyjaznych spotkań" z drogimi prezentami w tle.
W sprawie mundialu z podejrzeniem o korupcję zatrzymano w czerwcu Michela Platiniego, który był prezesem UEFA w 2010 r., kiedy przyznawano Katarowi prawo do organizacji mundialu. Jeśli chodzi o lekkoatletykę, to również toczy się śledztwo w sprawie MŚ w Dosze.
"W czasie, gdy 27 członków zarządu zbiera się, aby głosować, każdy z nich otrzymuje dwustronicowy list z informacją, że Katar zobowiązuje się zapłacić około 37 milionów dolarów (32 miliony euro) na sponsoring i prawa telewizyjne z jego kanału sportowego BeIN. Doha obiecuje również budowę dziesięciu torów lekkoatletycznych w krajach rozwijających się" – pisał w 2015 r. francuski dziennik "Le Monde"
Doha zgarnęła lekkoatletyczne mistrzostwa 28 listopada 2014 r. pokonując Barcelonę i Eugene w Stanach Zjednoczonych. W tej sprawie toczy się jeszcze śledztwo wobec syna byłego już szefa Międzynarodowego Stowarzyszenia Organizacji Lekkoatletycznych (IAAF). Papa Massata Diack miał otrzymać 3,5 mln dolarów za prawo do organizacji zawodów krótko przed wyborem kandydatów.
Bajkowa pustynia
Katarczycy do perfekcji opanowali sztukę wydawania pieniędzy. Dzięki nim można kupić głosy. Za nie buduje się również fantastyczną infrastrukturę, dzięki której zawody sportowe mogą odbywać się na samym środku pustyni. Bogactwo fascynuje i przeraża, lecz Katar pozostaje po prostu sportową wydmuszką. Dlaczego?
Od piątku w Katarze trwają lekkoatletyczne Mistrzostwa Świata. Najlepsi sportowcy globu rywalizują na wartym 81 mln euro stadionie Khalifa w Dosze. Nie ma wśród nich zbyt wielu rodowitych Katarczyków. Jedyny do tej pory medal dla gospodarzy zdobył Abderrahaman Samba – brąz w biegu na 400 m przez płotki. To Saudyjczyk, który do 2015 r. biegał w barwach Mauretanii.
Katarczycy nie mają zbyt wielu rodowitych sportowców. Co prawda petrodolary pozwoliły zbudować supernowoczesne centrum sportowe Aspire Academy, jednak w zasadzie wychowuje się tam imigrantów, może poza sprinterem Owaabą Barrowem.
W katarskim sporcie dominują natomiast naturalizowani Afrykanie, który również w pełni Katarczykami nie są. Katarczykiem trzeba się urodzić. Zawodnicy mogą po prostu liczyć na lepszą "sytuację paszportową" niż pozostali imigranci zarobkowi. To czysty biznes – budowanie alternatywy na czasy, w których złoża roponośne zostaną wyeksploatowane.
Miliony dolarów i puste trybuny
Kiedy ogląda się transmisję Mistrzostw Świata w Dosze, w oczy uderzają opustoszałe trybuny klimatyzowanego stadionu Khalifa. Tym razem Katarczykom nie udało się kupić fanów, którzy zapełniliby puste miejsca. Tak, jak to było w 2015 r. w czasie MŚ w piłce ręcznej, kiedy gospodarzy reprezentowała na trybunach grupa 60 kibiców z Hiszpanii.
Teraz trzeba byłoby zakontraktować ich znacznie więcej – stadion w Dosze może pomieścić 40 tys. osób. Gdyby doszło do takiej sytuacji, cały świat mógłby zobaczyć jak na dłoni, na czym polega fasadowość katarskiego sportu. Bo chyba nadal widzi to za słabo. Sport-washing oparty na milionowych wydatkach musi zatem działać.