"Boże Ciało" Jana Komasy to film inspirowany niezwykłą historią fałszywego księdza. Reżyser nie poszedł w stronę taniej sensacji, ale nakręcił głęboki i poruszający obraz, który i tak ogląda się z zapartym tchem. Duża też w tym zasługa samego odtwórcy głównej roli, Bartosza Bieleni. W rolę charyzmatycznego Daniela wszedł tak mocno, że mógłby założyć własny kościół.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Pierwowzorem Daniela był Patryk, który nie był oszustem ogarniętym mamoną. Poczuł powołanie, kupił sutannę, po czym wkręcił się do wiejskiego kościoła, gdzie prawił nieszablonowe kazania, spowiadał i pięknie śpiewał. Chwytającą za serce historię fałszywego księdza opisałem w artykule pod tym linkiem. "Boże ciało", które wchodzi do kin 11 października, to jednak coś więcej niż adaptacja reportażu.
Nie tylko życie pisze dobre scenariusze
Daniel ma mroczną przeszłość, ale w czasie pobytu w poprawczaku przechodzi duchową przemianę. Trafia do położonej na Podkarpaciu wioski (plan usytuowano w Jaśliskach), której mieszkańcy próbują się pozbierać po wielkiej tragedii. Korzystając z okazji i intuicji, podszywa się pod księdza, a jego nietypowe podejście do nauk chrześcijańskich jest jak manna z nieba dla całej parafii. Realizując własne marzenia, może realnie pomóc żałobnikom.
Biografia fałszywego księdza jest filmowa sama w sobie. Jednak, jak widać powyżej, reżyser Jan Komasa i scenarzysta Mateusz Pacewicz nie poszli na łatwiznę. Do prawdziwej historii dodali wątki, które nadają jej jeszcze większej dramaturgii. Z filmu obyczajowego z elementami komedii "Boże ciało" staje się momentami thrillerem psychologicznym, a końcówka to już istna eksplozja napięcia.
Twórcy nie przesadzili jednak z udziwnianiem materiału wyjściowego. Nie ma tu kiczu znanego z poprzednich filmów reżysera, czyli "Sali samobójców" oraz "Miasta 44" (oba zresztą bardzo lubię), a przecież można było mocno popłynąć w takim temacie. Fabuła jest też prowadzona inteligentnie, bez zbędnych przerywników.
Za przykład niech posłuży scena, w której dowiadujemy się więcej o przeszłości Daniela. Można to było pokazać w czarno-białej retrospekcji. Zamiast tego użyto kreatywności i konfesjonału. I to nie Daniel się spowiada, ale nie będę zdradzał już więcej.
Bartosz Bielenia - zapamiętajcie to nazwisko
"Boże ciało" nie miałoby racji bytu bez odpowiedniego aktora w roli głównej. To wokół niego kreci się cała fabuła, a Komasa ma nosa do tych spraw (kto oglądał "Salę samobójców", wie o czym piszę). 27-letni Bartosz Bielenia ma spore doświadczenie na deskach teatru, ale na ekranie dostawał niewielkie role. I doskonale wykorzystał szansę, którą zesłał mu los aka Jan Komasa.
Recenzenci rozpisują się o anielskich oczach mojego imiennika, a także o jego androgenicznej urodzie. Bielenia przypomina trochę Cilliana Murphy'ego ("Peaky Blinders"), czy nawet Christophera Walkena ("Łowca jeleni"), a jego szkliste spojrzenie hipnotyzuje i rozczula. Jednak to przede wszystkim jego gra aktorska zachwyca. On na pewien czas stał się księdzem.
W wywiadach czytałem, że cały czas chodził w sutannie i zdejmował ją tylko do posiłków - żeby nie pobrudzić. Miejscowi naprawdę brali go za księdza. Zaczytywał się też w Piśmie Świętym i papieskich encyklikach, a filmowe kazania są po części improwizowane na podstawie jego przemyśleń. Gestykuluje przy nich jak raper i trochę się mota, ale przez to jest maksymalnie szczery i charyzmatyczny.
Bielenia króluje w statycznych kadrach. Przez jakieś ćwierć filmu przesłania wszystko i wszystkich. Trudno się przez jego zniewalającą kreację przebić pozostałym aktorom, co nie znaczy, że ich nie widać. Rozpacz malowana na twarzach Kościelnej (Aleksandra Konieczna) i Wdowy (Barbara Kurzaj) jest autentyczna, z kolei pozostali młodzi aktorzy też wypadli naturalnie. Nie sposób przy tym nie wspomnieć o dialogach, które są jakby żywcem wzięte z ulicy.
Dla katolików, ateistów, wszystkich
Wartości przekazywane w filmie nie są podawane łopatologicznie, a Komasa nie atakuje nikogo i nie ocenia. To nie "Kler", który był policzkiem dla polskich duchownych. "Boże ciało" prędzej może natchnąć wiernych, którzy niczym zombie klepią formułki, a biblijne nauki wypaczają i stosują adekwatnie do własnych potrzeb.
Mnie, jako widzowi, pozwolił lepiej zrozumieć to, dlaczego niektórzy potrzebują w coś wierzyć, a ksiądz jest dla nich swoistym psychologiem-przewodnikiem. I nie ma co się dziwić, że taka postać jak ksiądz Daniel mogła porwać mieszkańców wioski na krańcu Polski. Gdyby większość księży miała takie podejście i dobroć w sercu jak on, to do kościoła chodziłbym co niedzielę. Jednak życie to nie film, a system potrafi zepsuć nawet najlepszego kapłana.
"Boże ciało" porusza głównie tematy duchowe, niekoniecznie dotyczące samej religii. Jest tu zarówno mowa o istocie przebaczania, odkupieniu win, ale i ograniczeniach narzucanych na księży. Nie jest to jednak film tylko dla katolików, czy ludzi zbłąkanych w wierzy. Myślę, że w kinie odnajdą się też zagorzali przeciwnicy Kościoła, a przede wszystkim wielbiciele dobrych filmów.
Trudno ocenić jego szanse, bo nie jest to typowy film artystyczny, ale nie jest też czysto rozrywkowy. Osobiście przywodzi mi na myśl tegorocznego zdobywcę najważniejszego Oscara, czyli... "Green Book". Gdyby hipotetycznie startował w tej, a nie międzynarodowej kategorii, miałby spore szanse, bo Amerykańska Akademia lubi nagradzać takie filmy.
Według mnie i tak ten film wygrał wiele. "Boże Ciało" to jedna z najciekawszych produkcji ostatnich lat i jeden z najlepszym polskich filmów 2019 roku - a może i najlepszy. Umiejętnie balansuje pomiędzy intrygującą treścią i atrakcyjną formą. Ma świetnie napisany i zrealizowany scenariusz, utalentowanych aktorów i wielowarstwowe przesłanie dla każdego - czego można chcieć więcej od kina?