Szef NIK Mariana Banaś dorobił się majątku, w którego genezę trudno było uwierzyć. Zapewniał, że dostał od wdzięcznego żołnierza AK wartościową kamienicę i domek na wsi. Okazuje się, że hojny emeryt to nie żadna ściema. "Rzeczpospolita" publikuje zaskakujące ustalenia.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
– 30 lat temu poznałem żołnierza AK, z którym się zaprzyjaźniłem jeszcze w latach 80. W 2007 roku w umowie dożywocia przekazał mi swoją starą kamienicę rodzinną, którą ja wyremontowałem. Stąd się wziął mój majątek – powiedział Banaś w TVP.
"Rzeczpospolita" ustaliła, że Banaś zawarł w 2001 r. umowę dożywocia z Henrykiem Stachowskim, byłym żołnierzem AK. Wynika z tego, że wartość nieruchomości, którą podarował kombatant, była aż pięciokrotnie wyższa od pomocy, która miał ponieść Banaś.
"Oprócz kamienicy w Krakowie Stachowski przekazał Banasiowi także 4,7 ara gruntu z domkiem na wsi – obie nieruchomości wyceniono, według umowy dożywocia, na 150 tys. zł. W zamian Banaś miał na utrzymanie starszego pana – m.in. wyżywienie, opłaty, leki – wydawać średnio zaledwie 500 zł miesięcznie przez pięć lat. 'Skapitalizowaną wartość dożywocia' wyceniono bowiem na 30 tys. zł – czytamy w "Rzeczpospolitej".
Jedna z nieruchomości, przez którą wybuchła cała afera, to kamienica w Krakowie. Okazało się, że prowadzony był w niej hotel na godziny, a nieoficjalnie: dom schadzek. Marian Banaś twierdzi, że o niczym nie wiedział, a budynek sprzedał.