Tygodnik "Newsweek" opisał farmę trolli opłacaną m.in. z publicznych pieniędzy. Ślady tej działalności prowadzą do spółki Cat@Net. Agencja w odpowiedzi na publikację tygodnika wystosowała oświadczenie, w którym zapowiada podjęcie kroków prawnych.
"Fałszywe konta na Twitterze i Facebooku czyszczą wizerunek prezesa TVP, prowadzą kampanie wyborcze politykom, lobbują na rzecz firm zbrojeniowych. Docierają do milionów odbiorców. Współfinansuje ten biznes państwowy fundusz. Tropy z farmy trolli prowadzą do podejrzanego o korupcję Bartłomieja Misiewicza. (...) Odkryliśmy, jak i dla kogo działa największa w Polsce zidentyfikowana farma fałszywych kont w internecie. I po co dezinformuje użytkowników Facebooka i Twittera" – informują autorzy tekstu "Operacja Kulawa Rebelia", który ukazał się w najnowszym numerze tygodnika "Newsweek".
Już sama zapowiedź publikacji listy trolli na łamach tygodnika sprawiła, że wielu komentatorów polskiej sceny politycznej zauważyło znaczący odpływ fejkowych użytkowników, obserwujących ich profile na Twitterze czy Facebooku. Do doniesień tygodnika odniósł się pełnomocnik Bartłomieja Misiewicza, który stwierdził, że wiązanie jego klienta z aferą jest absurdalne i bezpodstawne.
Niedługo później na stronach opisywanej przez "Newsweek" agencji Cat@Net pojawiło się oświadczenie w sprawie artykułu. "Zarząd stanowczo zaprzecza zarzutom, że spółka jest farmą trolli. Obszarem działalności spółki jest outsourcing działań marketingowych na platformach społecznościowych. Przekazujemy rzetelne informacje, zabieramy głos w imieniu naszych klientów, promujemy ich produkty i usługi, jak każda tego typu agencja" – czytamy na stornie Cat@Net.
"Część z pracowników firmy prowadzi własne konta w mediach społecznościowych i uczestniczy w dyskusjach na różne tematy. Management firmy wspiera pracowników w tych działaniach poprzez szkolenia oraz wskazania aktywnych obszarów dyskusyjnych, niemniej mają oni w tym zakresie swobodę wyrazu. Celem takiego działania jest stworzenie kont influencerskich z możliwie najszerszym zasięgiem w społeczności internetowej" – dowodzą autorzy oświadczenia.
Kto dokładnie? Tego z oświadczenia się nie dowiemy, pod pismem podpisał się ogólnikowo "Zarząd Spółki". Na stronie Cat@Net nie znajdziemy na jego temat żadnych informacji. W ogóle strona internetowa agencji jest bardzo oszczędna w formie, jedyną informacją jaką można na niej znaleźć jest właśnie opisywane oświadczenie w sprawie publikacji "Newsweeka" i... logo agencji.
"Istotą działalności influencerskiej jest aktywność własnych, indywidualnych kont. Publikowane przez nie treści są wynikiem inwencji prowadzących, a nie przekazem managementu firmy. Nie można oczywiście wykluczyć, że niektóre z publikowanych treści mogą być dla niektórych odbiorców kontrowersyjne – na co Zarząd firmy nie ma wpływu" – czytamy w oświadczeniu.
Co więcej, zarząd spółki stanowczo zaprzecza, jakoby konta influencerskie prowadzone przez pracowników spółki stosowały hejt, mowę nienawiści czy też dezinformację. "Żadne z kont influencerskich, prowadzonych przez pracowników spółki ani też żadna poszczególna wypowiedź na koncie nie została zgłoszona przez jakiegokolwiek użytkownika portalów społecznościowych do administratora danego portalu, jako propagująca dezinformację czy też mowę nienawiści". Inna rzecz, że ciężko byłoby takie zgłoszenie wysłać. Na stronie Cat@Net nie ma ani adresu firmy, ani telefonu do sekretariatu, ani adresu e-mail.
"Artykuł 'Newsweeka' zawiera szereg nieprawdziwych informacji, a jego głównym zadaniem jest zdyskredytowanie spółki i wprowadzenie w błąd czytelników. W związku z tym spółka podejmie zdecydowane kroki prawne w celu ochrony dobrego imienia i dóbr osobistych szkalowanych pracowników" – zapowiada zarząd spółki Cat@Net.
Tekst "Newsweeka" to efekt półrocznego śledztwa. Jedna z dziennikarek tygodnika zatrudniła się w spółce i stąd uzyskała informacje o jej działalności.