W piłce nożnej strzelasz gola i prowadzisz 1:0. Dorzucasz następnego i robi się 2:0. Podobnie z punktami w ręcznej albo siatkówce. W koszykówce możesz zdobyć jeden, dwa albo trzy punkty. W tenisie wszystko wygląda zupełnie inaczej. Prowadzisz 15:0, a sędzia oznajmia wynik: "fifteen-love". Czemu 15, a potem 30 i 40? Chodzi o zegar. Czemu "love"? Najprawdopodobniej chodzi o jajko.
To zresztą jest bardzo częste wśród ludzi, którzy interesują się tenisem. Oglądają mnóstwo spotkań, znają szereg ciekawostek o najlepszych zawodnikach świata, wiedzą, że Federer genialnie gra jednoręczny beckhend, a Nadal jak nikt inny potrafi się bronić. Nawet w redakcji w czasie meczu Federera z Del Potro na igrzyskach mieliśmy taką rozmowę:
- Słuchaj, a dlaczego w tenisie tak dziwne są zasady punktacji?
- Jak to dziwne?
- No w gemie. Czemu jest 15, potem 30, potem 40. Przecież to nielogiczne.
- Wiesz co, to dobre pytanie. Przyznam szczerze, że nie wiem.
Wygrywasz gema, a wskazówka wraca na swoje miejsce
Na początku tej historii jest zegar. W średniowiecznej Francji nie używano jeszcze rakiet, a piłkę odbijano dłonią. Jak więc zliczać punkty? Używano do tego zegara, a konkretnie jego wskazówki minutowej.
Gem się zaczyna i ona jest na początku, przy zerze. Ktoś zdobywa punkt i wskazówka przesuwa się o 15 minut. Potem wędruje na minutę 30., potem na 45. Ale zaraz, przecież dzisiaj w czasie meczu mamy 40:30, a nie 45:35. Czemu tak jest?
Materiał o sposobie punktowania w tenisie:
Ten przepis zmieniono ze względu na równowagę punktową. Gdy obaj zawodnicy mają na koncie po 3 wygrane punkty w gemie, gra się na przewagi. Wygrywa ten, kto od stanu równowagi wygra dwie kolejne piłki. Zamiast 45 pkt wprowadzono 40, by uprościć rachubę. Za wygrany punkt podczas gry na przewagi zaczęto przyznawać punktów 10. Czyli zdobywasz punkt, jest twoja przewaga, a na zegarze 50:40 dla ciebie. Jak wygrasz gema, twoja wskazówka wróci z powrotem do punktu wyjścia. Jak piłkę przegrasz, będzie 50:50 i obie wskazówki powędrują z powrotem do minuty 40. Wrócimy do równowagi.
"Forty-five"? To by źle brzmiało
Chodziło też o to, by sędzia mógł płynnie wymawiać wynik w gemie. Przecież to czynione jest po każdym punkcie. Angielskie "forty-five", składające się z trzech sylab, zwyczajnie nie pasowałoby do dwusylabowych "fifteen" czy "thirty". A tak jest "forty" i wszystko gra.
Fragment tekstu na straightdope.com,
tłumaczenie: Jakub Radomski
Za czorta nie potrafię pojąć, dlaczego punktacja w tenisie jest tak popieprzona. Na początku masz piętnaście, potem trzydzieści i gdy już myślisz, że to jednak ma jakiś sens, to nagle czterdzieści. Pytałem o to różnych ekspertów, ale oni tylko kiwali bezradnie ramionami.
Gdy wskazówka minutowa wykonuje pełny obrót, o jedną pozycję rusza się wskazówka godzinowa. Wniosek jest prosty. Jeden wygrany set to jej obrót o połowę, do godziny szóstej. Dwa wygrane sety to jej obrót pełny. A dwa wygrane sety to najczęściej wygrany mecz.
To pierwsza teoria, ta bardziej popularna. Druga jest dużo prostsza. Mówi, że punktacja wzięła się stąd, że francuskie liczebniki "quinze", "trente" i "quarante" (15, 30 i 40) mają podobnie wymawianą końcówkę.
"Love", czeli miłość. Ale tutaj chodzi o jajko
Intrygująca jest jeszcze jedna rzecz. Na kortach Rollanda Garrosa w Paryżu, gdy jeden z zawodników prowadzi 30:0, usłyszymy od sędziego "trente-zero". Ale już na Wimbledonie nie będzie "thirty-zero", tylko "thirty-love". Love? Czyli miłość? Do tego bardzo podobnie wymawiane?
Nie chodzi o żadną romantyczną legendę, mającą tłumaczyć powstanie dyscypliny. "Love" brzmi po prostu podobnie do francuskiego "l'oeuf", oznaczającego … jajko. To ostatnie znaczy najczęściej tyle, co nic. Poza tym, to druga teoria, sam jego kształt jest zbliżony do zera.
Niektórzy sugerują, że może to też pochodzić od holendersko - flamandzkiego wyrażenia "lof", oznaczającego honor. Bo przecież tenis to gra dla dżentelmenów, w której obowiązuje pewna etykieta. Ale ci są w mniejszości.
Tyle teorii. Teraz, mając już pełnię wiedzy, możemy rozkoszować się meczami tegorocznego US Open. Miejmy nadzieję, że regularnie, pewnie co 2 dni, słyszeć będziemy jak sędzia mówi: "Game, set and match - Radwańska". Tego nie będzie już trzeba tłumaczyć.