Tylko jedna kandydatka może wygrać z Dudą. Cała opozycja powinna poprzeć ją w pierwszej turze
Eliza Michalik
08 listopada 2019, 10:19·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 08 listopada 2019, 10:19
Tusk nie przyjedzie na białym koniu. Dziecięca iluzja o tym, że polskie problemy rozwiążą się same, tudzież za pomocą cudownego wybawiciela się nie ziści. Teraz czas na przyspieszony kurs dorosłości dla szefów opozycyjnych partii politycznych: trzeba zakasać rękawy, schować do kieszeni partyjniane i osobiste ambicyjki, wyłonić jednego wspólnego mocnego kandydata, a najlepiej kandydatkę i zrobić mu taką kampanię jakiej nawet PiS nie widział.
Reklama.
Tylko, czy opozycję stać na taki profesjonalizm? Na razie wiele wskazuje na to, że nie. Falstart Kosiniaka-Kamysza, kandydata, który według sondaży ma szansę na 10 procent poparcia, a jego głównym atutem jest młodość – bo wszystko inne, jak przeszłość (popierał podwyższenie wieku emerytalnego, co obciąży go w oczach nawet jego własnego elektoratu, a TVP Info już o tym mówi), brak realnego partyjnego zaplecza (w partii skutecznie podgryza go Marek Sawicki) i brak kasy na porządną kampanię – raczej go obciąża. Podobnie jak fakt, że nie zaczekał z ogłoszeniem swojej kandydatury do końca ustaleń z innymi partiami opozycyjnymi.
Wiele wskazuje na to, że podobną krótkowzrocznością wykaże się także Lewica – już trwają publiczne spekulacje czy jej kandydatem na prezydenta będzie Zandberg, Biedroń, a może kto inny… Swoją drogą, jak na partię, która sejmowe życie zaczyna od batalii o żeńskie końcówki (popieram, ale nacisk położyłabym teraz na inne rzeczy) zastanawia w tych pierwszych przymiarkach i spekulacjach brak kobiet – kandydatek.
Mamy też PO, która poszła po rozum do głowy i zrezygnowała z fatalnego pomysłu prawyborów. Dlaczego fatalnego? Bo kandydata na prezydenta nie powinni wybierać członkowie partii, tylko notowania. Tak, to jest ten jedyny przypadek, kiedy uważam, że trzeba kierować się notowaniami. Bo kandydat partii na prezydenta to nie jest jej szef. Musi posiadać inne cechy, takie, które być może niekoniecznie spodobają się partyjnym dołom, ale za to spodobają się wyborcom. Musi mieć nie tylko autorytet i charyzmę, dobre notowania medialne, ale i owo nieuwikłanie w niepopularne decyzje, o którym słusznie wspomniał Donald Tusk i zdolność do koncyliacji zamiast skłócania. I musi być cień szansy, że będzie w stanie do siebie przekonać choćby ułamek elektoratu PiS – bo to jest warunek niezbędny, żeby wygrać z Dudą.
Na razie widzę jedną taką kandydatkę – Małgorzatę Kidawę Błońską. I uważa, że jeśli opozycja chce wygrać, powinna postawić na nią wspólnie, już teraz, przed pierwszą turą. Naiwne rozumowanie, że "w pierwszej turze wystawiamy różnych kandydatów, a ten który wygra zmierzy się z Andrzejem Dudą w II turze” może skończyć się tym, że II tury w ogóle nie będzie.
Bo jeśli czegoś jestem pewna to tego, że PiS stanie na głowie, żeby ich kandydat wygrał od razu, a co jak co, ale kampanię robić, to oni potrafią. Wniosek jest taki, że opozycja już źle zaczęła przygotowania do wyborów prezydenckich. Zbieranie się po przegranej w parlamencie za długo trwa, już powinien być wyłoniony i ogłoszony jeden wspólny kandydat i już powinna ruszać kampania wyborcza, bo prezydent Duda swoją praktycznie zaczął.
Moim zdaniem opozycja jest już w tym momencie krok za PiS, choć przy odrobinie skuteczności i zdrowego rozsądku starty można jeszcze nadrobić.