Co po Tusku? Jeśli opozycja nie wyłoni jednego kandydata na prezydenta, przegra po raz kolejny
Jacek Liberski
12 listopada 2019, 09:53·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 12 listopada 2019, 09:53
Byłem gorącym zwolennikiem startu Tuska w wyborach prezydenckich, ale warunkowałem to poparciem dla tej kandydatury całej opozycji. O to też zabiegał Donald Tusk, podkreślając ten fakt przed kamerami stacji TVN24. Tego pełnego poparcia zabrakło także dlatego, że przeciwko Tuskowi obóz władzy wytoczyłby najcięższe działa, a mobilizacja jego wyborców byłaby pewnie jeszcze mocniejsza niż dotąd.
Reklama.
Tusk był mocną opcją, ale trudną
Cóż, decyzja podjęta, czas się z nią pogodzić i dalej robić swoje. Przyznaję, była mi ta koncepcja bardzo bliska, bo oczami pół-romantyka widziałem świetne starcia Tuska z Dudą, choćby w postaci debat telewizyjnych, które byłyby pewnie majstersztykiem wyborczym, czym od dawna już nie jesteśmy, jako wyborcy, raczeni. To widziały moje oczy, ale w polityce trzeba być pragmatykiem, nie romantykiem, dlatego właśnie narodami powinni rządzić politycy trzeźwo myślący i twardo stąpający po ziemi.
Nieprawdą jest też to, że już „od dawna było wiadomo”, że Tusk zrezygnuje, jak to przedstawiają niektórzy komentatorzy w telewizji lub w mediach społecznościowych. Przewodniczący RE wahał się do samego końca i do samego końca sprawdzał też różne koncepcje. Zatem od dawna wiadomo było tylko tyle, że decyzja była 50/50 i oczywiście ktoś trafić musiał. Połowa nie trafiła.
Mimo że jednak jestem zaskoczony decyzją Tuska, to jednak decyzja ta jest bardzo racjonalna z punktu widzenia opozycji. Po pierwsze dlatego, że ogłoszona została szybko – nawet szybciej niż się spodziewali ci, którzy znali ją już od kilku godzin, a po drugie dlatego, że otwiera znacznie szersze pole działania niż się powszechnie uważa, zakładając oczywiście, że celem Donalda Tuska jest przewodniczenie Europejskiej Partii Ludowej. Dzisiaj wydaje się to oczywistą decyzją, ale póki jej nie ma, można jedynie spekulować.
Przypominając wystąpienie Tuska na Igrzyskach Wolności w Łodzi oraz to, co wtedy do nas mówił i jak bardzo było to dalekie od naszego polskiego bajorka, myślę, że zbyt wiele osób o tym zapomniało, w tym i ja, przyznaję. Tematy, tak ważne dla Europy, które wtedy poruszał, będzie łatwiej realizować mu nie jako stróż żyrandola.
Pamiętajmy też, że jako szef EPP będzie mógł dla polskiej polityki zrobić więcej niż do tej pory, o czym wielokrotnie wspominał, także podczas swego krótkiego oświadczenia. Jednocześnie zejdzie z linii strzału, na której byłby cały czas jako kandydat na prezydenta. Jako szef EPP będzie mógł się angażować dużo mocniej, przy jednoczesnym unikaniu ataków ze strony PiS o łamanie zasad unijnej polityki.
Znamienne są też komentarze po decyzji Tuska. Po drugiej stronie widać wielką ulgę, o czym świadczą różne szyderstwa oraz lansowana, co było do przewidzenia, wersja o tchórzostwie byłego premiera. Dziwią mnie natomiast komentarze z tej strony sceny politycznej. O jakimś księciu na białym koniu i wierzących w bajki wyborcach. Tusk był mocną kartą i tylko w tym sensie był przez wielu rozpatrywany.
Kto za Tuska?
Jest jednak inna, dużo ważniejsza kwestia – kto ma zastąpić Tuska w tym wyścigu? Kto będzie bolidem Formuły 1, który prześcignie rywala podczas kwalifikacji? Co prawda bolid jest rodzajem męskim i nie ma odpowiednika żeńskiego, ale to nie ogranicza listy wyłącznie do mężczyzn. Zatem – kto?
Tusk od jakiegoś czasu wskazuje na Kosiniaka-Kamysza, ale wydaje się, że w tę kandydaturę najbardziej wierzy sam zainteresowany i jego otoczenie niż rzeczywiście jest ona realna. Pamiętajmy, że wybory prezydenckie to nie będzie starcie wyłącznie z Dudą, to będzie starcie z całą PiS-owską machiną. Czy Kosiniak-Kamysz da radę? Sam Donald Tusk w swoim uzasadnieniu decyzji mówił o obciążeniach, które na nim ciążą i miał bez wątpienia na myśli przede wszystkim decyzję o podwyższeniu wieku emerytalnego.
Ale przecież tym samym obciążony jest także szef ludowców, mimo że starał się łagodzić tę niezbędną dla Państwa reformę. Żyjemy w kraju i w społeczeństwie, które nie rozumie potrzeby takich niepopularnych decyzji, a te oceni wkrótce rzeczywistość, która załomocze niebawem do drzwi Polaków, gdy ZUS drastycznie obniży emerytury. Ale to jeszcze nie dziś. Według raportów ZUS nastąpi to za 10 lat, a za 5 deficyt FUS osiągnie kwotę ponad 200 mld złotych.
Lewica promuje Roberta Biedronia, ale bądźmy poważni – Biedroń bez wątpienia nadaje się na posła, nawet na prezydenta średniego miasta, ale nie na prezydenta RP i choć z drugiej strony bije obecnego pod każdym względem na głowę, to jednak Polska, ze swoim skrzywieniem katolicko-tradycjonalistycznym, nie jest jeszcze gotowa na głowę Państwa o odmiennej orientacji seksualnej. Poza tym niechże Robert nieco bardziej spoważnieje.
Padają też propozycje Trzaskowskiego i Arłukowicza, ale realnie oceniając ich szanse są one niewielkie. Poza tym nonsensem byłoby ryzyko oddania Warszawy PiS-owi, bo Trzaskowskiemu łatwo będzie przyczepić łatkę deklaracji LGBT oraz awarii Czajki.
Wygląda więc na to, że najbardziej oczywistym wyborem może być Małgorzata Kidawa-Błońska, która jest najciekawszą propozycją ze wszystkich, ale czy jest w stanie podołać tej dobrze naoliwionej, zwartej i mocno zdeterminowanej machinie, także propagandowej, którą uruchomi PiS podczas kampanii?
Czy sztabowcy Platformy są w stanie odpowiednio ją przygotować i, co ważniejsze, czy ona sama jest w stanie przyjąć tę wiedzę? Ta kandydatura ma sens pod warunkiem, że wszystkie siły opozycji zostaną rzucone, aby jej pomóc. Bowiem brak jednolitego pomysłu na kampanię prezydencką, w tym brak jasnego poparcia jednego kandydata (wychodzi, że kandydatki), może spowodować, że drugiej tury nie będzie.
Jestem cały czas zwolennikiem jednego frontu od zaraz, od pierwszej tury, ponieważ uważam, że kilka kandydatur jest zbyt dużym ryzykiem przegrania wyborów w pierwszej rundzie. Uważam pomysł potraktowania pierwszej tury wyborów jako swoistych prawyborów za błędny. Rzecz w tym, że jeden wspólny kandydat (kandydatka) wymaga zrezygnowania z partyjnego partykularyzmu poszczególnych ugrupowań, o czym wyraźnie mówił Donald Tusk parę tygodni temu.
Moim zdaniem Kidawa-Błońska ma jeszcze dwie istotne zalety jako kandydatka na kandydatkę całej opozycji: może być akceptowalna zarówno dla lewicy jak i PSL z Kukizem oraz PiS-owi będzie bardzo trudno ją atakować, co pokazały już wybory do Sejmu.
Dziś wiemy, że Koalicja Obywatelska wyłoni swego kandydata w wewnętrznych prawyborach i jest to oczywiście bardzo bezpieczne rozwiązanie dla Grzegorza Schetyny, gdyż zdejmuje z niego odpowiedzialność w razie przegranej, gdyby to on wskazywał kandydata.
Prawybory są też dobrym manewrem PR-owym, czyniąc z Koalicji (z Platformy) partię na wzór amerykański, co rzecz jasna może być tylko pozytywnie odebrane. Nie martwiłbym się natomiast upływającym czasem, nawet gdy Andrzej Duda już prowadzi kampanię. Mimo wszystko opozycja jest w innej sytuacji i naprawdę lepiej jeśli kandydat będzie wyłoniony w najbardziej przemyślany sposób.
Z punktu widzenia obu stron wybory prezydenckie są kluczowe
Prawdziwe są też przewidywania, że wybory prezydenckie, ostatnie z czterech w całym wyborczym cyklu, będą kluczowe dla przyszłości Polski i obozu rządzącego, zwłaszcza po sukcesie Paktu Senackiego, który wydaje się już w pełni realny, o czym świadczą komiczne próby przekupienia niektórych Senatorów propozycjami rodem z Monty Pythona i stanowcze reakcje ze strony nagabywanych.
Sytuacja, w której obóz władzy miałby w rękach jedynie Sejm, a przeciwko Senat i Prezydenta, w obliczu zbliżającego się spowolnienia gospodarczego byłaby dla Kaczyńskiego katastrofą, gdyż główne odium odpowiedzialności za upadek programów społecznych (patrz: korumpującego wyborców systemu podtrzymywania władzy) spadłby na obóz Zjednoczonej Prawicy. Utrata własnego prezydenta byłaby więc dla PiS-u swoistym politycznym gwoździem do trumny. Z kolei dla Opozycji większość senacka i prezydent, to szansa na pokazanie, że polityka w Polsce może być lepsza.
Spowolnienie gospodarcze, które nadciąga, uderzy najpierw w wyborców PiS, bo Zjednoczona Prawica nie jest ani mentalnie, ani fizycznie zdolna poradzić sobie z hamującą gospodarką. W tym obozie nie ma większości, która byłaby w stanie wprowadzić w życie jedyne rozwiązania podczas kryzysu, jakimi są cięcia wydatków państwa.
I w tym kontekście los już niebawem zweryfikuje jeden z mitów założycielskich partii Kaczyńskiego, mówiący o tym, że Platforma nie potrafi rządzić ani w kryzysie, ani w czasie gospodarczej prosperity. Już wkrótce zobaczymy jak rządzić potrafi PiS w czasach hamującej gospodarki. I będzie to zaprawdę wielce pouczająca lekcja dla wielu.