Deklaracja wprowadzenia 75-proc. stawki podatkowej dla najbogatszych najpoważniejszego kontrkandydata Nicolasa Sarkozy'ego w batalii o prezydenturę we Francji, François Hollande'a mogła być punktem przełomowym tej kampanii. Jak radykalny może być zachodnioeuropejski socjalista? Okaże się po tym, jak zareagują słupki poparcia. Jak na razie, Hollande zaskoczył nawet własną partię.
Gdyby kandydat francuskich socjalistów miał szansę zrealizować swoje plany, podatek dochodowy w wysokości 75 proc. byłby prawdopodobnie najwyższym na świecie. Na podobny "rabunek" nie są wystawieni nawet najbogatsi mieszkańcy Angoli (60 proc.), Szwecji (57 proc.), czy Austrii (50 proc.). François Hollande w ten sposób chce zmusić najbogatszych Francuzów, by wykazali patriotyzm i ponieśli dodatkowe koszty przywrócenia kraju na właściwe tory.
Zdaniem dotychczasowego lidera sondaży, bogacze osiągają bowiem bajeczne dochody, na które nie zasługują. Hollande uważa, że ich zarobki "nie mają nic wspólnego z talentem, inteligencją, czy wysiłkiem". Dlatego proponuje, by odebrać większość dochodów tym, którzy zarabiają powyżej miliona euro rocznie. Dotychczasowa najwyższa stawka w wysokości 45 proc. powinna natomiast obejmować już nawet tych, którzy w roku zarabiają 150 tys. euro. Dzisiaj płacą ją zarabiający ponad 500 tys. euro rocznie, a dodatkowe obciążenia ponoszą osiągający dochód powyżej 800 tys. euro.
Ryzykowny radykalizm
Wydaje się, że Hollande, którego Nicolas Sarkozy powoli dościga w sondażach, postanowił postawić wszystko na jedną kartę i dać Francuzom prosty wybór. Prawdziwy socjalizm (przynajmniej gospodarczy), czy skompromitowany kryzysem kapitalizm. Samego siebie stawiając natomiast przed widmem porażki. Takim obrotem spraw zadziwieni są bowiem nawet członkowie jego sztabu. Doradca Hollande'a do spraw budżetu, finansów i podatków Jérôme Cahuzac pytany przez francuskie media o pomysły swojego szefa powiedział jedynie, by "nie pytać go o sprawy, o których nigdy nie słyszał".
Może gdyby usłyszał, zwróciłby kandydatowi socjalistów uwagę, że tak drastycznie wysokie podatki nie muszą oznaczać wprost poprawy kondycji finansowej państwa. Co Hollande zabierze bogatym, tego oni nie będą w stanie wpompować w gospodarkę.
O tym, tuż po zakończeniu programu, w którym Hollande wygłosił swoje tezy chętnie przypomniał tymczasem francuski rząd. Minister ds. budżetu i finansów publicznych, a zarazem rzeczniczka francuskiego rządu, Valérie Pécresse stwierdziła, że pomysły socjalistów ostatecznie uderzą w dochody zwykłych ludzi i przedsiębiorstw kosztem utrzymania wpływów budżetowych.
Mniejsza o bogaczy, ale klasa średnia...
Co powiedzą Francuzi? Bez wątpienia taki "podatek Robin Hooda" może spodobać się ubogim mieszkańcom najbiedniejszych dzielnic wielkich miast, czy najmniej zarabiającym robotnikom. Ich poparcie kandydat socjalistów ma jednak od dawna i trudno byłoby przypuszczać, że właśnie w tych grupach Nicolas Sarkozy może mu cokolwiek odebrać. Niewiele poparcia Hollande mógł też stracić wśród najbogatszych elit, które w większości tradycyjnie stoją przy konserwatystach.
W Francji mówi się, że najwięcej mógł stracić wśród klasy średniej. Nie mówiąc tyle o astronomicznej stawce dla milionerów, co podwyższeniu obciążeń podatkowych do 45 proc. dla tych, którzy zarabiają już 150 tys. euro. Co nie jest nad Sekwaną dochodem wyjątkowo rzadkim.