Natychmiastowa weryfikacja expose Morawieckiego. O tym premier nigdy wam nie powie
Karolina Lewicka
19 listopada 2019, 13:57·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 19 listopada 2019, 13:57
Rzeczywistość przez cztery lata oszczędzała PiS. Aż tu nagle, u progu nowej kadencji, nie tylko znacznie przyspieszyła, ale wręcz zaczęła rządzących doganiać. Stąd oklaski i skandowanie imienia Morawieckiego - wchodzącego na salę plenarną, by wygłosić swoje expose - brzmiały raczej jak podzwonne.
Reklama.
Morawiecki przemawiał w ciekawym momencie: tuż po ogłoszeniu przez TSUE wyroku, który obrócił w perzynę pisowską "reformę” wymiaru sprawiedliwości i tuż przed rozpoczęciem przez posłów prac nad trzema projektami ustaw, z których każdy ma jeden, ten sam cel: wyszarpać kilka miliardów od obywateli. Wszak budżet na przyszły rok bilansuje się wyłącznie na papierze.
Obu faktów nie raczył dostrzec. Bo choć niezależność polityczną KRS ma teraz zbadać - zgodnie z wytycznymi luksemburskiego Trybunału - Sąd Najwyższy, to premier śpiewał dobrze znaną nam piosenkę: o tym, że "wpływ demokratycznie wybranego parlamentu na obsadę sądów jest w każdym kraju, wszędzie”. I że reforma będzie kontynuowana. Szef KRS, Leszek Mazur pewnie z zadowoleniem przysłuchiwał się temu z galerii sejmowej.
Zaś co do pieniędzy... Podwyżka akcyzy na alkohol? Ależ nie chodzi o 1,7 mld zł dodatkowego wpływu do budżetu, ale o to, by na polskich drogach było mniej pijanych kierowców. Stąd ta "polityka cenowa”. Przeznaczenie środków z Funduszu Solidarności z Niepełnosprawnymi na 13. emeryturę? Toż to otaczanie opieką i niepełnosprawnych i seniorów. Zniesienie limitu 30-krotności? To pewnie zbuduje nam polską klasę średnią, co Morawiecki już wielokrotnie obiecywał. Dziś także grzmiał, że nie ma nowoczesnej gospodarki bez fachowców, a przecież już po południu dotkliwie uderzy w nich finansowo.
Przyznają Państwo, że rzadko kiedy expose ma szansę ulec niemal natychmiastowej weryfikacji in minus. Bzdur, półprawd lub pobożnych życzeń było jednak w tym wystąpieniu więcej. Morawiecki chwali się rekordowymi środkami przeznaczanymi na badania i rozwój - to 1,2 proc. PKB - ale nie pamięta, że w jego Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju stało jak wół, że w 2020 roku ma to być aż 1,7 proc. O jakim przełomie zatem mowa?
Szef rządu zapewnia, że jego celem jest utrzymanie wysokiego wzrostu PKB, gdy tymczasem III kwartał tego roku przyniósł wzrost poniżej 4 proc. (3,9 proc.), co wszystkich nieprzyjemnie zaskoczyło i natchnęło sporą obawą przed spowolnieniem gospodarczym.
Premier z satysfakcją informuje Sejm, że polityka ostatnich czterech lat pozwoliła na wyrwanie z biedy około dwóch milionów Polaków, ale wcześniej GUS zdążył donieść, że w poprzednim roku (porównując z 2017) liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie wzrosła.
Morawiecki przypomina, że nakłady na służbę zdrowia są wyższe, ale nie dodaje, że jednocześnie skraca się średnia długość życia Polaków, za to wydłużają się kolejki do lekarzy specjalistów.
Premier mówi o wsparciu dla uczniów, nauczycieli i oświaty, co brzmi jak z Czechowa - i śmiesznie i strasznie - wszak szkoły borykają się właśnie ze skutkami likwidacji gimnazjów przez Annę Zalewską.
Mateusz Morawiecki zapewnia, że każde rozwiązanie dotyczące rynku pracy będzie konsultowane w Radzie Dialogu Społecznego, lekceważąc właśnie w tym momencie głos i pracodawców i związkowców, by odrzucić projekt ustawy o likwidacji limitu 30-krotności, bo "oznacza on zmniejszenie dochodu netto znacznej części pracowników oraz wiąże się z gigantycznymi problemami finansowymi i organizacyjnymi po stronie pracodawców”.
Morawiecki mówi o sprawnym państwie, jego skutecznych instytucjach i służbach, a z galerii oklaskuje go Marian Banaś, bliski znajomy osób z krakowskiego półświatka, wobec którego służby były kompletnie bezradne (intencjonalnie lub z powodu swej niekompetencji).
I wreszcie - cel główny nowego-starego rządu, czyli budowa państwa dobrobytu. Dobrobyt bierze się z pracy, oszczędności oraz innowacji. Nigdy i nigdzie nie wydarzyło się inaczej. Dobrobyt nie bierze się za to z nieprzemyślanego rozdawnictwa, nie z duszenia przedsiębiorczych, nie z dotowania ojca Rydzyka (bo wtedy rośnie dobrobyt wyłącznie tego redemptorysty). Ten pisowski dobrobyt będzie trwał, dopóki nie skończą się pieniądze.
Zastanawiające było podżeganie przez szefa rządu do wojny kulturowej, to ważny fragment jego wystąpienia. I obszerny, co może wskazywać na to, że opowieści o "eksperymentach społecznych i rewolucjach ideologicznych”, o rzekomych zagrożeniach dla tradycyjnego modelu rodziny, o ręce podniesionej na polskie dzieci, to tylko mgła, mająca przykryć jakiś inny problem, np. zbliżające się spowolnienie gospodarcze lub coś, o czym rządzący już wiedzą, a my jeszcze nie.
Sporo było także nawoływań do zgody narodowej - porozumienia ponad podziałami partyjnymi w sprawach dla kraju ważnych (demografia, energetyka, system emerytalny, bezpieczeństwo), za co mają być elitom politycznym wdzięczne kolejne pokolenia. Dlaczego ugrupowanie, którego lider rozumie tylko prawo siły, a dążenie do kompromisu, ugody jest dla niego dowodem na słabość, zapragnęło deliberować z opozycją? Czyżby chęć rozproszenia odpowiedzialności za jakieś niepopularne ruchy, które trzeba będzie zaraz wykonać? Bo dobrą wolę wykluczam.
Kiedy Morawiecki przemawiał o imponderabiliach i Polsce, która była wielka i będzie wielka, z ław poselskich co rusz jakiś klakier poselski wykrzykiwał: "duma!”. Z czego był taki dumny? Z tego, że "język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie”? A może jest tak, że rządzący po prostu wierzą w to, co mówią. Historia zna takie przypadki.