W ostatnich latach ukazało się wiele publikacji, programów telewizyjnych czy filmów opowiadających o himalaizmie. Wciąż jednak większość osób niewiele wie o jego polskiej historii. Teraz, dzięki odkrytym, wyjątkowym wysokogórskim fotografiom Mirka Wiśniewskiego (który, co ciekawsze, wcale himalaistą nie był), mamy okazję dokładnie przyjrzeć się wyprawom rodaków z lat 70.
Historia, jakiej nie znamy Wchodząc na wystawę przenosimy się do roku 1974, kiedy to Mirek Wiśniewski dołączył do narodowej wyprawy na Lhotse (ośmiotysięcznik w Himalajach, czwarty co do wysokości szczyt na świecie) jako fotograf i kierowca. Zgromadzenie odpowiedniego ekwipunku w tamtych czasach nie należało do najprostszych, ale przy pomocy innych krajów cel został osiągnięty.
Ekipa podróżowała jelczem, a kilka zdjęć z tej podróży możemy zobaczyć na wystawie. Fotografie Wiśniewskiego pozwalają zresztą zobaczyć cały proces tego typu wyprawy - od prozaicznego dotarcia do upragnionego miejsca, przez poszczególne etapy wspinaczki, aż po wysokogórską aurę.
To wyjątkowa okazja dostrzeżenia w himalaizmie nie tylko tego, jak wielkiego trudu i poświęceń wymaga, ale również jego bardziej ludzkiej strony. Potwierdzają to słowa Wiśniewskiego, które znajdziemy w opisie wystawy:
"Największa trudność fotografii wysokogórskiej polega na tym, żeby się znaleźć w górach – umieć tam być i nie zginąć. Do tego potrzebna jest przyjaźń, zaufanie i pewność, że obok jest ktoś, kto o tobie myśli".
Choć ostatecznie wyprawa w 1974 roku nie zakończyła się zdobyciem szczytu to i tak została uznana za sukces, co pozwoliło polskim himalaistom na snucie kolejnych planów.
Sandra dodaje, że dostrzegły wówczas człowieka, który snuje opowieść o podróżach, w których uczestniczył jak gdyby z dwóch perspektyw: artysty-fotografika, dla którego zawsze ważna była kompozycja i barwa, ale także uczestnika-dokumentalisty, który obserwuje, zagląda do środka, podchodzi bardzo blisko, a także opowiada swoją własną, prywatną, intymną historię. Często patrząc na te zdjęcia można pomyśleć, że powstały jak gdyby na pamiątkę, do prywatnego albumu.
– Być może dlatego Mirek o nich "zapomniał", a kiedy my zaczęłyśmy pracować w archiwum mógł "odkryć siebie na nowo" – podsumowuje kuratorka
Sentymentalne fotografie tworzą historię
I tak trzy lata później zespół, wraz z Mirkiem Wiśniewskim, wyruszył w kolejną wyprawę, tym razem badawczą. Kończy się ona założeniem na Antarktydzie pierwszej polskiej stacji badawczej, która zresztą działa po dziś dzień. Na wystawie możemy obserwować podróż statkiem, a także proces powstawania stacji.
Tutaj niezwykle ciekawe okazują się opowieści fotografa, które zostały nagrane, a odwiedzający mogą je usłyszeć nakładając zamieszczone na ścianach słuchawki. Zabawna okazuje się szczególnie ta dotycząca wścibskich i inteligentnych pingwinów, które pracą Polaków były zainteresowane. Nie zdradzę całości, bo warto to usłyszeć na własne uszy.
Czym te fotografie różnią się od innych? Cóż, przede wszystkim trzeba pamiętać, że wykonane były w latach 70. i 80. kiedy o zdjęciach cyfrowych nikt jeszcze nie słyszał.
Jak tłumaczy mi Sandra, istotne jest również to, że fotografia wysokogórska powstaje w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych, gdzie zdjęcie rękawiczek i obsługa aparatu wiążą się z dużym wyzwaniem, a Mirek fotografował aparatem wielkoformatowym marki hasselblad, który swoje ważył.
– Ostre światło słoneczne i wszechobecny śnieg i lód, które je odbijają także nie ułatwiają sprawy. Także aklimatyzacja na dużych wysokościach, choroba wysokościowa, zmieniająca się bez ostrzenia pogoda nie ułatwiają pracy fotografowi – opowiada kuratorka. – Pokazujemy zdjęcie przedstawiające namioty bazy pod Lhotse nocą - aby mogło powstać Mirek musiał ustawić aparat na długi czas naświetlania (około 20 minut), następnie wchodził do każdego namiotu i zapalał wewnątrz latarkę, aby osiągnąć planowany efekt – opisuje.
Poza niezwykłymi historiami i wyjątkowym kunsztem fotograficznym wystawa pozwala też dostrzec coś jeszcze. Gołym okiem widać, jak bardzo krajobraz ze zdjęć zmienił się na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat. Zmusza też do zastanowienia się nad tym, co z niego zostanie za kolejne pół wieku, a wnioski - jak sami będziecie mogli się Państwo przekonać - nie napawają optymizmem...
Wystawę w Domu Spotkań z Historią odwiedzać można do 31 stycznia 2020 roku.
28 listopada o 18.00 w Domu Spotkań z Historią odbędzie się spotkanie z Mirkiem Wiśniewski i Piotrem Trybalskim, którzy będą rozmawiać o fotografii wysokogórskiej.
Reklama.
Sandra Włodarczyk
jedna z kuratorek wystawy
Kiedy zaczynałyśmy pracę nad archiwum Mirka spodziewałyśmy się zastać tam to, co było nam znane z jego własnej narracji na swój temat. Mirek zawsze opowiadał o sobie jako o fotografie - pejzażyście, koloryście. Historię wyprawy na Lhotse '74 i na Antarktydę '75 znałyśmy tylko z licznych opowieści oraz kilku monumentalnych, pejzażowych kadrów, które Mirek wybrał i które nieustannie pokazywał
Sandra Włodarczyk
jedna z kuratorek wystawy
Mirek nigdy nie był himalaistą - nie miał umiejętności, aby uczestniczyć w atakach szczytowych - podczas podróży na Lhotse w 1974 roku przebywał głównie w bazie oraz kilka razy zdarzyło mu się wyjść maksymalnie na wysokość drugiego obozu - to dlatego oglądając jego fotografie widzimy życie w bazie, trwanie, przyjaźń, oczekiwanie na krótki czas okna pogodowego, w którym można przeprowadzić atak szczytowy. Podobnie jest w przypadku wyprawy na Antarktydę - zdjęcia Mirka opowiadają historię podróży na lodowy kontynent: możemy zobaczyć chrzest morski, zabawę w basenie na pokładzie statku Dalmor, życie na statku czy budowę stacji.
Sandra Włodarczyk
jedna z kuratorek wystawy
Zdjęć mogła powstać ograniczona liczba, a materiał fotograficzny był bardzo drogi jak na warunki polskiej wyprawy na Lhotse. Przed wyruszeniem na wyprawę została podpisana umowa z Kodakiem, który zapewnił materiał fotograficzny. Każda rolka była przekazywana szerpie, który znosił materiał z bazy pod Lhotse do Namcze Bazar, skąd były wysyłane do Elizabeth Hawley (dziennikarki, korespondentki Reutersa), która wysyłała rolki do Londynu. Dopiero tam zdjęcia były opracowywanie i wywoływane. Stamtąd trafiały do Warszawy. Mirek, mógł zobaczyć efekty swojej pracy dopiero po powrocie do kraju w 1975 roku