- Nie wiadomo, dlaczego te medale są dla nas tak ważne - mówi mi w wywiadzie Jacek Żakowski. Dodaje, że sport wyczynowy ma dziś więcej wspólnego z cyrkiem. Człowiek, którego kontrowersyjny tekst znajdziemy w najnowszej "Polityce", nie wycofuje się ze swoich słów. Mimo że Rafał Stec z "Gazety Wyborczej" nazwał go na blogu bezrefleksyjnym myślicielem, który nie ma pojęcia o sporcie.
- Mocno pan uderzył w sport w najnowszej "Polityce".
- Napisałem to, co uważam. Ale nie o sporcie, tylko o sport-bizie.
- "Jako społeczne opium futbol wydaje mi się groźniejszy od marihuany". Nie boi się pan wpływu, jaki mogą wywrzeć te słowa na czytelnikach?
- Młodemu człowiekowi, którego mózg się rozwija, marihuany nie polecam. Ale jeżeli człowiek dorosły zamiast oglądać sport, pijąc piwo i zajadając chipsy, zapali czystą marihuanę, to mniej sobie zaszkodzi.
- Pisze pan o kobietach, które rzucają dzidą, zwaną dzisiaj oszczepem i o tłustych gościach, miotających stalową kulką. Trochę to lekceważące. Pan w ogóle interesuje się sportem?
- Wyczynem mało. Nie interesuję się też klubami go-go, cyrkiem, walkami kogutów i wieloma innymi formami masowej rozrywki. Natomiast sportem się zawsze trochę interesowałem. Kiedyś trochę uprawiałem jeździectwo, grałem w tenisa i w siatkówkę, jeździłem na nartach i rowerze. Ale sport-biz wkręca mnie rzadziej niż show-biz.
- To, co pan napisał, mamy odnosić do całego sportu wyczynowego? Weźmy himalaistów, o których w kontekście pana artykułu pisze Rafał Stec. To dla pana ludzie opatuleni w dziwne kubraki, którzy nie wiadomo czemu, ryzykując odmrożenia i śmierć, próbując wejść na jakąś wysoką górę?
- Akurat himalaizm to mniej dyscyplina sportu, ale bardziej styl życia. Hobby, jak zbieranie grzybów czy podróże. To może być fajne i ciekawe. Sam chodziłem po górach. Ale robienie z tego kwestii narodowej, a tym bardziej biznesu, niszczy też himalaizm. Autentyczność przeżyć osłabia wspinanie się na pokaz. Wielu himalaistów ma pretensje do Reinholda Messnera, że skomercjalizował alpinizm.
Fragment artykułu Żakowskiego:
A te kobiety z dzidą? Po diabła to im i nam? W XXI. wieku kobieta z dzidą wygląda groteskowo. Mężczyzna też. Także kiedy nazwie się dzidę oszczepem. Jak chcą, niech sobie tymi dzidami rzucają. Byle nie do ludzi.
- Komercjalizacja w sporcie to błąd?
- To zależy od punktu widzenia. Z punktu widzenia idei olimpijskiej i sportu jako wartości społecznej, nic dobrego w tym nie ma. Natomiast to się opłaca, Czasem bardzo. Tylko, że sport-biz wyrasta z cyrku, a nie z tradycji olimpijskiej, pod którą się podszywa, żeby doić publiczną kasę. I tak go trzeba traktować. Komercjalizacja, połączona z finansjalizacją doprowadziły do tego, że blichtr korporacji sportowych, ich ostentacyjna konsumpcja, kreowanie rozkapryszonych gwiazd przesłoniło już nawet blichtr Hollywoodu.
- A gdybym ja teraz panu powiedział, że dla mnie politycy przy Wiejskiej są jak dzieci w piaskownicy. I te ich kłótnie: - Nie, nie ja to zrobiłem, To on! - Nie to nie ja, to ten trzeci. Ten który był tutaj wcześniej. I gdybym dodał, że to jest bezcelowe, szkodliwe i do niczego nie prowadzące?
- Sam o tym nieraz pisałem. Komercjalizacja wzniosłych idei, podobna jak w sporcie, występuje w wielu sferach życia. Wszyscy piszą o politykach, którzy z ustami pełnymi wzniosłych frazesów załatwiają swoje niskie interesy. W edukacji, w medycynie, nawet w kulturze wysokiej jest podobnie. Weźmy trzech wielkich tenorów, którzy ze świata sztuki przeszli do świata rozrywki.
- Wmówiono nam, że sukces w igrzyskach jest taki ważny?
- Sami to sobie wmawiamy, żeby się lepiej bawić. Na zdrowy rozum nie wiadomo, dlaczego te medale są dla nas takie ważne. W dodatku wywalczone za ogromne pieniądze i często przy pomocy rozmaitych oszustw. Jest jakiś głęboki absurd w tym, że przyjęło się, iż picie piwa, chipsy, wrzaski na stadionie i patrzenie jak ktoś kopnie piłkę to piękny sposób spędzenia wolnego czasu, który zasługuje na wsparcie z ubogiego budżetu.
- Napisał pan, że sport wyczynowy jest złem, a amatorski tym właściwym, wskazanym. A nie jest przypadkiem tak, że jeden wpływa na drugi? Że dzieciak widzi Małysza i chce być skoczkiem narciarskim? Albo ogląda wygraną Radwańskiej i potem pędzi na kort?
- Nie napisałem, że wyczyn jest złem. To jest prywatna decyzja tych, którzy chcą uprawiać sport wyczynowy. On jest zwykle szkodliwy dla zdrowia. Ale ludzie mają prawo sobie szkodzić, jeśli nie szkodzą innym. Tylko że państwo nie ma powodu takich form samouszkodzenia popierać. Oglądanie skoków narciarskich jest atrakcyjną rozrywką dla sporej grupy ludzi. Ale ilu chłopców zaczęło uprawiać skoki pod wpływem Małysza? Stu? Tu widać fałszywość tezy o usportowianiu młodzieży dzięki wyczynowi. Chłopcy kopią piłkę bez względu na to, jak beznadziejna i skorumpowana jest liga. Państwo nie ma powodu zajmować się zawodowym sportem bardziej niż kebabami. Bo państwo nie zajmuje się rozrywką. Nawet wymagającą ogromnej sprawności, jak wiele sztuk cyrkowych, Sensowne państwo popiera sport, żeby ludzie się ruszali i byli zdrowsi. Nie słyszałem, żeby ktoś był zdrowszy dzięki wyczynowi.
- Czyli Małysz był bardziej cyrkowcem niż sportowcem?
- Małysz jest gwiazdą sport-bizu. Pokazywał nam imponujące sztuczki bardzo pięknie latając. To są typowe sztuki gladiatorskie. A pod szyldem sportu sport-biz sprzedawał nam coś, co w rzeczywistości jest cyrkiem w rzymskim znaczeniu tego słowa. Spektakl oparty na popisywaniu się. Jako rozrywka, to było ciekawe. Ja Małysza podziwiam. Podziwiam też kobietę, która idzie po linie dziesięć metrów nad areną. Ale dlaczego budżet ma za to płacić?
- Stwierdził pan, że polski sport wyczynowy ma lepsze wyniki niż szwedzki i fiński.
- Napisałem, że w Londynie uzyskaliśmy lepszy wynik niż Szwedzi i Finowie.
- A co ze sportami zimowymi? Przecież tam Szwecja i Finlandia na ważnych imprezach zdobywają medale. Równie dobrze ktoś może prześledzić ostatnie duże zimowe imprezy i napisać, że polski sport to tylko Justyna Kowalczyk.
- Oczywiście. Ale nie sport, tylko wyczyn i sport-biz.
- Poza tym w tamtych państwach ludzie też biegają czy zjeżdżają na nartach, bo mają swoich idoli.
- A tu mam już zupełnie inne zdanie. To nasze polskie ciągłe szukanie jakichkolwiek idoli, autorytetów, wodzów wynika z niedojrzałości emocjonalnej. Szwedzi i Finowie tego nie robią, bo są średnio bardziej dojrzali, bardziej samodzielni i bardziej odpowiedzialni. Sami opisują sobie rzeczywistość i powodów do radości szukają we własnych sukcesach. Tam jest po prostu tradycja uprawiania sportu. I państwo angażuje się we wspieranie obywateli uprawiających sport, a nie w finansowanie sport-bizu. Niedawno w Londynie pewien Polak, reprezentujący Norwegię, zdobył srebro w szermierce. Podchodzi do niego polski dziennikarz i jest taka rozmowa. - Jaką dostanie pan nagrodę od państwa? - Nagrodę? Nie dostanę żadnej. Dziennikarz był w szoku, nie rozumiał, że w sporcie nagrodą jest medal, satysfakcja. W sport-bizie to musi być kasa. Ktoś się pewnie w Norwegii z medalistami spotka, pogratuluje i koniec. Bo sport uprawia się dla przyjemności, a w sport-bizie pracuje się dla pieniędzy.
- Stwierdził, że Jacek Żakowski to bezrefleksyjny myśliciel, który pisze o czymś, o czym nie ma pojęcia.
- Jeżeli chodzi mu o to rzucanie dzidą albo stalową kulką, to ma rację. Nie mam o tym pojęcia. Ale jeśli chodzi o wysysanie pieniędzy z kasy przez sport-biz, to pojęcie już mam. Jeśli chodzi o wykorzystywanie igrzysk do politycznych manipulacji, uważam się za osobę kompetentną.
- Mogę przeczytać panu końcówkę tekstu Steca?
- Proszę.
- Czytam ten fragment:
Nie będę go namawiał, by zamiast szydzić ze spraw, o których nie ma bladego pojęcia, zaapelował np. o ożywienie sportu studenckiego i zorganizowanie na Wiśle wioślarskich wyścigów międzyuniwersyteckich, na wzór rywalizacji Cambridge z Oxfordem. Boję się, pewnie bym od intelektualisty dostał ostro po głowie. Przecież trzeba mieć w niej nie po kolei, żeby w czasach motorówek pocić się od wpychania w wodę drewnianych łopat.
- On chyba nie zrozumiał mojego tekstu. To nie jest krytyka wiosłowania, tylko symulowania, że Polska jest potęgą wioślarską, bo nasi wioślarze zdobywają medale. Sukcesy Anglii w wioślarstwie odzwierciedlają masowość tego sportu. Nasze medale odzwierciedlają tylko nakłady na zdobycie medali. PRL wysyłał na olimpiadę ludzi, którzy żyli wyłącznie ze sportu, a udawali amatorów. Teraz dokonujemy podobnego oszustwa. Wysyłamy wielką reprezentację, jakbyśmy byli narodem, który żyje sportem. A jesteśmy jednym z najmniej usportowionych krajów Europy.
- Popełniamy błąd?
- To nieporozumienie. Dla państwa jest ważne, czy obywatele poprawiają stan swojego zdrowia i budują więzi społeczne uprawiając sport. To polskie rządy lekceważą. Natomiast sypią publiczne pieniądze na sport-biz, bo on produkuje igrzyska dla ludu i jest zarazem dobrym narzędziem propagandy.
- Młodemu człowiekowi, którego mózg się rozwija, marihuany nie polecam. Ale jeżeli człowiek dorosły zamiast oglądać sport, pijąc piwo i zajadając chipsy, zapali czystą marihuanę, to mniej sobie zaszkodzi.
Żakowski,
o medalach z Londynu:
Na zdrowy rozum nie wiadomo, dlaczego te medale są dla nas takie ważne. W dodatku wywalczone za ogromne pieniądze i często przy pomocy rozmaitych oszustw. Jest jakiś głęboki absurd w tym, że przyjęło się, iż picie piwa, chipsy, wrzaski na stadionie i patrzenie jak ktoś kopnie piłkę to piekny sposób spędzenia wolnego czasu, ktory zasługuje na wsparcie z ubogiego budżetu.
Żakowski,
o Małyszu i gladiatorach:
Małysz jest gwiazdą sport-bizu. Pokazywal nam imponujące sztuczki bardzo pięknie latając. To są typowe sztuki gladiatorskie. A pod szyldem sportu sport-biz sprzedawał nam coś, co w rzeczywistości jest cyrkiem w rzymskim znaczeniu tego słowa. Spektakl oparty na popisywaniu się. Jako rozrywka, to było ciekawe. Ja Małysza podziwiam. Podziwiam też kobietę, która idzie po linie dziesięć metrów nad areną. Ale dlaczego budżet ma za to płacić?