W czterech akapitach swojego oświadczenia przekazanego Katolickiej Agencji Informacyjnej za pośrednictwem adwokata ks. Tymoteusz Szydło winę za to, jak potoczyło się jego życie, przerzuca m.in. na media. Jakby zapomniał, jaka była kolejność zdarzeń.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
"Bezterminowy urlop zaledwie po 2 latach kapłaństwa? To oznacza tylko jedno. Wielka szkoda" – pisał wówczas ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Dziś ubolewa, że kryzys, jaki przeżywał w swoim kapłaństwie syn Beaty Szydło, skończył się wnioskiem o porzucenie sutanny na zawsze.
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to właśnie ks. Isakowicza-Zaleskiego miał na myśli Tymoteusz Szydło, pisząc w swoim oświadczeniu: "Co bardzo dla mnie bolesne, zainteresowanie tematem podsycały również osoby blisko związane z Kościołem, poprzez wielokrotne wracanie do domysłów na mój temat".
Prymicje narodowe
Bo ks. Isakowicz-Zaleski faktycznie parę razy zabierał głos w tej kwestii okresie pomiędzy sierpniowym wnioskiem ks. Szydło o urlop a środowym komunikatem dla KAI. Działo się tak, bo już nawet politycy PiS przestali udawać, że nie docierają do nich plotki, iż syn byłej premier ma zostać ojcem.
Gdy premier Mateusz Morawiecki zaatakował plotkujących, ks. Isakowicz-Zaleski celnie wskazał na brak logiki w tym postępowaniu. No, bo przecież ktoś sprawił, że cała posługa kapłańska Tymoteusza Szydło, stała się tematem publicznym. Ba, narodowym!
"Czy prymicje na Jasnej Górze z udziałem ministrów i marszałków nie były upolitycznieniem posługi tego kapłana?" – zapytał duchowny.
Dla każdego, kto choć trochę orientuje się w życiu Kościoła, jasne jest, że msze prymicyjne, jakie neoprezbiterzy odprawiają dzień po przyjęciu święceń, koncelebrowane są tradycyjnie w rodzinnej parafii nowego księdza. W przypadku syna pani premier nastąpił szczególny wyjątek – prymicje 25-letniego kapłana odbyły się pod samym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej.
Jasna Góra z polityką
Z wydarzenia zrobiono show, które - jak popatrzeć na ławki w jasnogórskim sanktuarium - niewiele ma wspólnego z religią.
W materiale filmowym przygotowanym przez katolicki tygodnik "Niedziela" widać, jak to się stało, że powołanie Tymoteusza Szydło i jego posługa kapłańska stały się sprawą ogólnopolską. Bo na mszy prymicyjnej nie pojawili się wyłącznie jego rodzice, inni bliscy oraz znajomi i sąsiedzi neoprezbitera – jak to bywa na prymicjach.
Tu w pierwszym rzędzie zasiadł prezes PiS Jarosław Kaczyński. Obok niego pojawiła się żona prezydenta, Agata Kornhauser-Duda. W dalszych rzędach widać było ministrów obrony, sprawiedliwości, pracy, środowiska, a nawet i sportu.
We mszy brał udział m.in. metropolita częstochowski abp Wacław Depo, generał Zakonu Paulinów o. Arnold Chrapkowski, a wśród koncelebrujących znalazł się sam ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk!
Sproszono media
Oczywiście odbyła się także msza ks. Szydło w rodzinnym Przecieszynie w gminie Brzeszcze. I z niej także zrobiono niemałe wydarzenie – sproszono media, a po mszy pani premier wraz z synem odpowiadali przed wejściem do kościoła na pytania dziennikarzy.
W narodowej TVP Kraków ukazał się materiał niby to o wszystkich prymicjach, odbywających się dzień po święceniach, ale jednak głównie o tej konkretnej. Tej, w której matką sukcesu jest urzędująca wówczas prezes Rady Ministrów.
Bo to przecież wizerunkowo i dla pani premier, i dla całej dobrej zmiany było bardzo korzystne. Wystarczy przejrzeć komentarze pod tymi materiałami sprzed dwóch lat – wyborcy PiS aż piali z zachwytu, że szefowa rządu ma tak wspaniałego syna, który został kapłanem i z ambon głosi mądre kazania.
Ksiądz z okładki
Mało tego, cała sytuacja stała się pretekstem do ataku na wszystkich tych, którzy uznali, że prymicje na Jasnej Górze z udziałem najważniejszych osób w państwie to już lekka przesada. Prawicowy tygodnik "Do Rzeczy" grzmiał wówczas o rzekomej "wściekłości po stronie lewicy" z tego powodu. Na okładce zamieścił zaś zdjęcie ks. Tymoteusza Szydło z rodzicami w tle, dając wielki tytuł: "SZYDŁOWIE, POLSKA RODZINA".
Czy to te media dziś ma na myśli Tymoteusz Szydło? Bo to właśnie dziennikarzy syn Beaty Szydło wini za to, że urlop, jaki wziął, aby przezwyciężyć "głęboki kryzys wiary i powołania", skończył się tym, że prosi o odejście ze stanu kapłańskiego.
"Plotki, na mój temat podsycane przez media goniące za sensacją, właściwie uniemożliwiły mi refleksję" – ubolewa. Narzeka przy tym na to, że stał się osobą publiczną. Twierdzi, że jest to wyłącznie kwestia funkcji pełnionych przez jego mamę: "Mam świadomość, że rozpoznawalność, której nigdy nie chciałem, jest związana z funkcjami, które pełni moja Mama".
Tymoteusz Szydło ubolewa, że został skojarzony z jedną opcją polityczną, a jednocześnie oświadczenie przekazuje za pośrednictwem prawnika mocno kojarzonego z PiS. W ubiegłym roku mec. Maciej Zaborowski został głosami partii rządzącej wybrany na stanowisko sędziego Trybunału Stanu.
Oświadczenie Tymoteusza Szydło nie przecina plotek, jakie krążyły wokół niego przez ostatnie miesiące. On sam komunikuje, że te cztery akapity to wszystko, co ma do powiedzenia i nie ma już nic do dodania. Nigdy.
Oczywiście dziś zdaję sobie sprawę, że sam także popełniłem szereg błędów w kontaktach z mediami, zwłaszcza tuż po święceniach, kiedy nie oponowałem, gdy próbowano skojarzyć mnie z określoną opcją polityczną. Nigdy nie było to moim celem ani ambicją, jednak zabrakło mi siły woli, by zaprotestować przeciwko publikacjom na mój temat. Co gorsza, dałem się uwikłać w wydarzenia, które mogły zostać błędnie odczytane jako udzielenie poparcia politycznego.
fragment oświadczenia ks. Tymoteusza Szydło
(...) oświadczam, że to moja ostatnia wypowiedź w tej sprawie. Nie zamierzam więcej zabierać głosu i bardzo proszę o uszanowanie tej decyzji.