
Ksiądz-agent. Takie zestawienie wyrazów najczęściej kojarzymy z księżmi współpracującymi z bezpieką, którym swoją książkę poświęcił ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. A tutaj jest on - Piotr Pochopień. Duchowny, który też jest agentem, tyle że piłkarskim. Reprezentuje piłkarzy, mniej i bardziej znanych.
Jeszcze do niedawna pracował w parafii w Morawicy. Teraz jest w Brazylii, na misji. W stanie Parana, 200 km od granicy argentyńsko-paragwajskiej. Nie, nie pojechał tam dlatego, że to kolebka futbolu. Równie chętnie wybrałby się do Peru. Po prostu misja w Ameryce Południowej od lat była jego marzeniem.
W Polsce jest tak, że młody człowiek stoi pod szczytem i mówi do siebie "nie będę próbował, bo i tak nie wejdę na szczyt". Albo podchodzi do mnie dziewczyna i mówi: "Proszę księdza, mi się marzy pójść na medycynę. Chciałabym, ale wiem, że się tam nie dostanę". Krew mnie wtedy zalewa, naprawdę. Jak to się nie dostanie? Jeżeli to kochasz, to zrób wszystko, by zrealizować ten cel.
A dla Pochopienia marzenia to coś, co człowiek powinien w swoim życiu realizować za wszelką cenę. "Ludziom młodym brakuje marzeń i celów, do których mogliby dążyć" - powiedział w jednym z wywiadów. W rozmowie z NaTemat rozwija tamtą wypowiedź. – W Polsce jest tak, że młody człowiek stoi pod szczytem i mówi do siebie "nie będę próbował, bo i tak nie wejdę na szczyt". Albo podchodzi do mnie dziewczyna i mówi: "Proszę księdza, mi się marzy pójść na medycynę. Chciałabym, ale wiem, że się tam nie dostanę". Krew mnie wtedy zalewa, naprawdę. Jak to się nie dostanie? Jeżeli to kochasz, to zrób wszystko, by zrealizować ten cel – słyszę od Pochopnia.
On sam swoje ambicje sportowe realizował krok po kroku. Najpierw zaproponowano mu zrobienie kursu instruktora piłki nożnej. Nie znał się na tym, ale spróbował. Z powodzeniem. Potem poszedł do szkoły trenerów. Z jednej strony on, mający za sobą grę w czwartej lidze, z drugiej znani polscy piłkarze, którzy siedzieli obok – Marek Jóźwiak, Tomasz Wieszczycki, Krzysztof Bukalski, Jędrzej Kędziora. Ale nic sobie z tego nie robił. Potem zdał jeszcze specjalny, bardzo trudny egzamin dający licencję menedżera FIFA, który większość oblewa. – Jeżeli człowiek czegoś pragnie, może to zrobić – mówi.
Okazuje się, że w większości są ludźmi wierzącymi, choć kluby nie wychodzą im naprzeciw. Opowiem nawet pewną historię. W 2005 roku Wisła zaproponowała mi, bym pojechał z drużyną młodzieżową na turniej do Włoch. Jednego wieczoru pytam trenera, jakie ma plany na kolejny dzień. On mówi, że o 11. robi odprawę, a wcześniej, po śniadaniu, jest czas wolny. Więc ja na to: „panowie, o 9. odprawiam mszę. Jeśli ktoś chce, niech przyjdzie.” Byłem pewien, że będę sobie ją odprawiał sam, a miło się zaskoczyłem.
Dziennikarz sportowy, którego pytam o Pochopnia, pragnie zachować anonimowość: – To dziwna postać. Opowiadał mi o swoich kontaktach z różnymi piłkarzami, ale … No właśnie, tylko on o tym mówił. Nigdy nie słyszałem nic od samych zawodników. Bracia Brożkowie? Tak, to prawda, że przyjaźnił się z nimi, spotykali się często. Ale z tego co mi wiadomo, nigdy nie uczynili go swoim agentem.
W rozmowie z NaTemat Pochopień przekonuje, że reprezentował piłkarzy, także tych największych, ocierających się o reprezentację. – Nie załatwiłem żadnemu z nich jakiegoś wielkiego klubu. Ale, przyznaję, że miałem z nimi podpisane umowy na poszczególne kraje. Wie pan, dla mnie najważniejsze jest to, by być dobrym człowiekiem. Tak mnie wychowano. Pamiętam, jak byłem mały i rodzice mi powtarzali: "Słuchaj, Piotrek, na czyjejś krzywdzie majątku się nie dorobisz. Może być tak, że wszystko stracisz i zostaną ci tylko pieniądze i ludzkie przekleństwo, zamiast życzliwości i Bożego błogosławieństwa" – opowiada duchowny.
Wie pan, dla mnie najważniejsze jest to, by być dobrym człowiekiem. Tak mnie wychowano. Pamiętam, jak byłem mały i rodzice mi powtarzali: "Słuchaj, Piotrek, na czyjejś krzywdzie majątku się nie dorobisz. Może być tak, że wszystko stracisz i zostaną ci tylko pieniądze i ludzkie przekleństwo, zamiast życzliwości i Bożego błogosławieństwa".
Sugeruje, że część środowiska menedżerów to makiaweliści. Ludzie, którzy idą po trupach do celu. Którzy oszukują innych. Sam zresztą parę razy padł tego ofiarą. – Miałem podpisaną umowę z piłkarzem na rynek niemiecki. Działali tam ludzie, z którymi współpracowałem. I usłyszałem od nich, że jest oferta na stole, od jednego z klubów Bundesligi. Ale ten piłkarz miał też inne oferty, z Turcji oraz Hiszpanii, gdzie reprezentowali go inni agenci. Mówili, że one są pewne. Miałem wtedy dylemat, klękałem i pytałem: "Panie Boże, pomóż, co ja mam robić?". I usłyszałem: "Niech idzie tam, do tamtych krajów". No i poszedł. W międzyczasie dzwoniłem do współpracowników z Niemiec i pytałem, gdzie jest oferta. Bo jeszcze nie wpłynęła do klubu. "Spokojnie, już jutro będzie" – mówili. A potem, że klub jeszcze nie jest pewien. Myślę, że tamtej oferty mogło w ogóle nie być. Gdyby nie wybrał innego klubu, ten piłkarz pewnie zostałby na lodzie – tłumaczy Pochopień.
Rzeczywiście, pracy w szkole poświęcał dużo czasu. Przekonała go, że polska młodzież jest specyficzna. – Za każdym razem, gdy gdzieś wyjeżdżałem z dziećmi, one musiały brać ze sobą internet, filmy i laptopa. I zamiast odpocząć, spędzić zdrowo czas, one wolały sobie oglądać filmy w internecie. Nie mówię o tych filmach dla dorosłych, ale one na przykład siedziały i czytały o tym, że jakaś aktoreczka ma nowego chłopaka. I gdzieś razem byli na jakiejś imprezie – mówi z przekąsem.
Dodaje, że jeszcze gorzej było, gdy zadawał jakąś pracę domową. Nie dość, że uczniowie niemal wszystko brali z internetu, to jeszcze wykazywali się brakiem wyobraźni. – Kiedyś zadałem im napisanie opowiadania na dowolny. Naprawdę, to mogło być wszystko. Religia, Bóg w moim życiu, cokolwiek. I wie pan co? Oni nie mieli żadnego pomysłu. Pustka, kompletny brak wyobraźni. Ten nowy system wolności ich tego nauczył – przyznaje z bólem, a jego słowa brzmią jak emocjonalne kazanie.
Boruc jest miłym człowiekiem
Pytam, kim jest dla niego Artur Boruc. Człowiek, który swego czasu prowokacyjnie się modlił i kreślił znak krzyża przed protestanckimi kibicami Glasgow Rangers, grając w katolickim Celticu. – Boruca spotkałem dwa, trzy razy w życiu. Rozmawialiśmy, dość długo. Jest miłym sympatycznym, kulturalnym człowiekiem. Czy to była świadoma prowokacja? Nie sądzę. My, ludzie, nie wiemy do końca jak zachowamy się w danym momencie. Weźmy męża, który na każdym kroku deklaruje jak kocha swoją żonę. A tu nagle wyjazd albo impreza firmowa, alkohol, zdrada. Także nie, nie sądzę, by Boruc planował te gesty – analizuje.
Teraz, przebywając w Brazylii, widzi czym ten kraj różni się od Polski. – My się wstydzimy naszej religijności, co skutecznie podkreślają media. W Brazylii ludzie są biedni, ale widać jak są szczęśliwi i jaką wspaniałą tworzą atmosferę podczas spotkań, regularnie zakładają na siebie koszulki z wizerunkiem Jezusa. Poza tym 20-30 procent ludzi należy w Brazylii do sekt. A jednak w Rio de Janeiro, gdzie na każdym kroku zobaczysz taksówkę, przepełnione jest różańcami w środku tych aut. A my? My się wstydzimy zakładać różaniec. Mamy tradycję, piękną historię, ale nijak nie potrafimy tego pokazać.
My się wstydzimy naszej religijności, co skutecznie podkreślają media. W Brazylii ludzie są biedni, ale widać jak są szczęśliwi i jaką wspaniałą tworzą atmosferę podczas spotkań, regularnie zakładają na siebie koszulki z wizerunkiem Jezusa. Poza tym 20-30 procent ludzi należy w Brazylii do sekt. A jednak w Rio de Janeiro, gdzie na każdym kroku zobaczysz taksówkę, przepełnione jest różańcami w środku tych aut. A my? My się wstydzimy zakładać różaniec. Mamy tradycję, piękną historię, ale nijak nie potrafimy tego pokazać.
A co pan by zrobił, mając dylemat moralny?
Dwa lata temu ksiądz Pochopień udzielił wywiadu portalowi mmzielonagora.pl. Na pytanie dziennikarza, czy Bóg kocha piłkarzy, udzielił dość tajemniczej odpowiedzi. - Bóg kocha każdego, kto kocha Boga i ma dla niego czas. Jeśli masz dla niego czas, to on zawsze pomoże. Musimy jednak pamiętać, że Bóg patrzy na człowieka z dłuższej perspektywy, a człowiek często myśli chwilą. Często dopiero po wielu latach okazuje się, że to, co się stało, było jedynym słusznym wyjściem z bardzo trudnej sytuacji - powiedział.

