Wyobraź sobie, że nie znosisz słuchać swojego głosu na nagraniach albo patrzeć na siebie na filmach wideo. I teraz wyobraź sobie jeszcze, że jesteś aktorem i musisz robić to non stop. To właśnie dramat Adama Drivera, który o swojej fobii mówi głośno. Jednak u aktora, który prawdopodobnie właśnie dlatego wyszedł ostatnio z wywiadu, powód tej chorobliwej niechęci do oglądania siebie na ekranie, jest jeszcze inny.
"Ten rok bez wątpienia należy do niego. Dostał nominację do Złotego Globu za swoją genialną rolę u boku Scarlett Johansson w znakomitej "Historii małżeńskiej" Netflixa (recenzję Bartosza Godzińskiego przeczytacie tutaj), nie ma wątpliwości, że zostanie też doceniony za tę kreację przez przyznającą Oscary Akademię Filmową. Oprócz tego w 2019 roku zagrał też w "Truposze nie umierają" i "Raporcie" – w obu wyśmienicie – a do kin właśnie wchodzą "Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie", w których po raz trzeci wcielił się w Kylo Rena" – pisałam w tekście poświęconym Adamowi Driverowi.
To obecnie jeden z najciekawszych, najbardziej intrygujących i wszechstronnych artystów w Hollywood. Były żołnierz marines, który postanowił zostać aktorem, statusu gwiazdy dorobił się w nieco ponad cztery lata i konsekwentnie odmawia zostania celebrytą. Nie wszystko w życiu Drivera jest jednak tak idealne, jak się wydaje. Jest bowiem coś, co aktorowi nie pozwala cieszyć się swoim sukcesem i docenić swoich doskonałych ról. To fizyczna wręcz niemożność i oglądania siebie na ekranie, i słuchania swojego głosu.
"Nie był niegrzeczny, ale niespokojny"
Pierwszy poinformował o tym amerykański portal "Daily Beast" – Driver wyszedł w trakcie wywiadu z Terrym Grossem, prowadzącym program "Fresh Air", w gmachu stacji radiowej NPR w Nowym Jorku. Nie tylko opuścił studio, ale... wrócił do domu. Co się stało? Aktor nie mógł znieść słuchania 20-sekundowego klipu z filmu "Historia małżeńska", w którym śpiewa fragment piosenki "Being Alive" z musicalu "Company". Nie pomógł fakt, że Gross, który wiedział o przypadłości Drivera, zaproponował mu założenie słuchawek na czas trwania nagrania.
"Wciąż nie do końca rozumiemy, dlaczego nas opuścił. Po naszym poprzednim wywiadzie z Adamem Driverem wiedzieliśmy, że nie lubi on słuchać fragmentów własnego filmu, co nie jest nietypowe, bo wielu aktorów ma podobnie. Czekaliśmy na ten wywiad. Terry uważa, że to doskonały aktor, był naszym gościem w 2015 roku, więc byliśmy zawiedzeni, że nie mogliśmy nagrać dla naszych słuchaczy wywiadu o "Historii małżeńskiej" – napisał w oświadczeniu wysłanym mailem do redakcji "Variety" Danny Miller, producent "Fresh Air".
Zachowanie Drivera trafiło na główne nagłówki wszystkich amerykańskich portali, było też szeroko komentowane w mediach społecznościowych. Jedni pisali, że zaczyna odbijać mu woda sodowa, a jego zachowanie było po prostu niegrzeczne. Inni bronili go i twierdzili, że jeśli aktor czuł się niekomfortowo, miał prawo wyjść – dla dobra własnego zdrowia psychicznego. Jeszcze inni za całą sytuację oskarżyli twórców programu, którzy doskonale wiedzieli o przypadłości aktora, a mimo tu puścili mu fragment jego filmu, czym wykazali się niezwykłą ignorancją.
"Jeśli mężczyzna ma lęk lub fobię, pozwólmy mu zrobić to, co potrzebuje zrobić. Bycie sławnym aktorem nie oznacza, że nie masz potrzeb związanych ze zdrowiem psychicznym tak jak wszyscy inni. Nie był niegrzeczny wobec nikogo, był po prostu niespokojny" – napisała Jameela Jamil, aktorka znana z serialu "Dobre miejsce" i aktywistka feministyczna. I ma rację.
Perfekcjonizm zabija
Skąd ta chorobliwa wręcz niechęć do oglądania samego siebie u Adama Drivera? Przyczyn może być kilka. Dobrze znamy niechęć do słuchania własnego głosu, o czym między innymi pisał na Facebooku coach Mateusz Grzesiak na podstawie badań przeprowadzonych w 2013 roku przez badaczy z amerykańskiego Albright College i opisanych na łamach magazynu "Perception".
"Zwykle słyszymy nasz własny głos podczas rozmowy, otrzymujemy wtedy dźwięk w dwojaki sposób — dociera on do naszych uszu oraz jest wewnętrznie przekazywany przez nasze kości. To przewodnictwo kostne dźwięku zapewnia bogate niskie częstotliwości, które nie są zawarte w dźwiękach kierowanych przez powietrze. Więc kiedy odsłuchujesz swój nagrany głos bez tych częstotliwości, brzmi on wyżej i jest inny. Odbiega od Twojego wyobrażenia i oczekiwań, więc nie przypada Ci do gustu" – tłumaczył Grzesiak.
Jest jeszcze problem z oglądaniem siebie na zdjęciach czy nagraniach wideo. Czasami to kwestia kompleksów, czasami krytycznych uwag innych, a czasem zaburzeń psychicznych, jak dysmorfofobia. "Cielesne zaburzenie dysmorfofobiczne to przypadłość, w której osoba na nią cierpiąca nie widzi świata poza swoim wyglądem, a zwłaszcza jego defektami. Jest to chorobliwe wręcz zainteresowanie pewną częścią ciała, która wydaje nam się obrzydliwa i zdeformowana. Może ono dotyczyć chociażby nosa, wagi oraz skóry" – pisała w naTemat Zuzanna Tomaszewicz.
Jednak u Adama Drivera problem jest inny. W 2015 roku podczas wywiadu z Terrym Grossem w programie "Fresh Air" (tym samym, z którego ostatnio wyszedł) odmówił słuchania klipu z własnego filmu i wytłumaczył się, mówiąc trochę żartobliwie, a trochę poważnie: "Nie chcę słuchać złego aktorstwa, które prawdopodobnie ma miejsce w tym fragmencie":
Gross pociągnął temat i zapytał aktora, czy odrzuca go słuchanie samego siebie. Otrzymał szczerą odpowiedź. – Tak, oglądałem lub słuchałem siebie już wcześniej, ale zawsze tego nienawidzę. Marzę potem, żeby coś zmienić [w mojej grze], ale to niemożliwe – mówił. I dodał, że zawsze odczuwa chęć zmiany tego, co już powstało i zrobienia czegoś lepiej, co doprowadza ludzi wokół niego do szału. Problemem Drivera jest więc czysty perfekcjonizm.
Fobia
Warto podkreślić, że wielu aktorów odmawia oglądania siebie na ekranie. Znani są z tego m.in. Julianne Moore, która wyznała, że nigdy nie ogląda własnych filmów, Joaquin Phoenix, który widział w ostatnich latach tylko "Her" i "Mistrza", Meryl Streep, która woli "patrzeć w przyszłość, niż w przeszłość" czy Reese Witherspoon, która nie włącza swoich produkcji, żeby nie wpaść w "spiralę samonienawiści". Motyw nieoglądania siebie z powodu kompleksów na tle swojej gry aktorskiej czy ról, których się żałuje, powtarza się więc w wielu historiach. Jednak u mało kogo manifestuje się to tak mocno, jak u Drivera.
Nie zawsze jest jednak tak łatwo. W 2015 roku Driver został zmuszony do wzięcia udziału w premierze "Gwiezdnych wojen: Przebudzenia Mocy". – Oblały mnie zimne poty, bo wiedziałam, że zbliża się scena, w której musiałem zabić Hana Solo. Do tego ludzie wpadli w szał, gdy na ekranie pojawił się tytuł, czułem, że zaraz zwymiotuję – opowiadał w "New Yorkerze".
Wnioski? Ludzie miewają fobie: mniejsze i większe. Być może Driver pracuje nad tym z terapeutą – nie wiemy tego. Ale aktor też człowiek – nie jest nadczłowiekiem i nie jest z kamienia. Jeśli ma więc problem, nikt nie powinien go do oglądania samego siebie zmuszać. Nie nasza sprawa to oceniać – z czystej ludzkiej przyzwoitości. Skupmy się na oglądaniu jego filmów, a nie na ocenianiu jego problemów. Do ciebie mówię, Twitterze.