Po odejściu z piechoty morskiej nie wiedział, co ze sobą zrobić. Postanowił zostać aktorem i... była to najlepsza decyzja, jaką mógł podjąć. Adam Driver to nadzieja współczesnego kina, aktor ambitny, wszechstronny i taki, który nie idzie na kompromisy. Ale jednocześnie taki, który nie boi się popkultury i blockbusterów – jego Kylo Ren z "Gwiezdnych wojen" to wzorowy czarny charakter XXI wieku: niejednoznaczny, złamany życiem, pogubiony. Teraz Driver ma szansę na worek nagród za "Historię małżeńską" i mimo ogromnego sukcesu nie zwalnia tempa – ku uciesze zakochanych w nim fanów.
Nie wygląda jak typowy hollywoodzki przystojniak. Nie udziela się w mediach społecznościowych i broni swojej prywatności (o narodzinach jego syna media nie wiedziały przez dwa lata). Na branżowych przyjęciach nie ma zbyt szczęśliwej miny i wygląda, jakby nudził się jak mops, unika hucznie zakrapianych imprez. Stroni od używek, nie wywołuje skandali, nie bije się z paparazzi, nie prowadza z modelkami (od 2013 roku jest żonaty z aktorką Joanne Tucker). Tak, Adam Driver bez wątpienia jest aktorem, nie celebrytą.
Aktorem nie byle jakim. Driver to obecnie jeden z najciekawszych, najbardziej intrygujących i wszechstronnych artystów w Hollywood. A statusu gwiazdy dorobił się w nieco ponad cztery lata. Nieźle, jak na byłego żołnierza marines, którego początkowo nie chciała przyjąć w poczet swoich studentów prestiżowa uczelnia artystyczna Juilliard w Nowym Jorku.
A ten rok bez wątpienia należy do niego. Właśnie dostał nominację do Złotego Globu za swoją genialną rolę u boku Scarlett Johansson w znakomitej "Historii małżeńskiej" Netflixa (recenzję Bartosza Godzińskiego przeczytacie tutaj), nie ma wątpliwości, że zostanie też doceniony za tę kreację przez przyznającą Oscary Akademię Filmową. Oprócz tego w 2019 roku zagrał też w "Truposze nie umierają" i "Raporcie" – w obu wyśmienicie – a już 19 grudnia polska premiera "Gwiezdnych wojen: Skywalker. Odrodzenie", w których po raz trzeci wcieli się w Kylo Rena.
Imponujące? Bez wątpienia. Jednak 36-letni Adam Driver dopiero się rozkręca.
Odmieniec, żołnierz, student
O niektórych aktorach mówi się, że "kariera była im pisana". Bo urodzili się w Los Angeles, wychowali w aktorskiej rodzinie albo grali w szkolnych przedstawieniach od siódmego roku życia. Jednak w przypadku Drivera było zgoła inaczej – aktorstwo długo nie wydawało się być jego przeznaczeniem.
Dlaczego? Bo mimo że urodził się w Kalifornii, to wychował w dość prowincjonalnej Mishawace w stanie Indiana. Bo w szkole nie był królem popularności, ale – jak sam siebie nazywał – "odmieńcem", który lubował się w piromanii, wdrapywał na wieże radiowe i założył... fight club na wzór kultowego filmu. Bo nie dostał się na wydział aktorski do Juillard i – po tym, jak był akwizytorem sprzedającym odkurzacze Kirby i telemarketerem w firmie, która uszczelnia piwnice – poszedł do wojska.
– Wydarzył się 11 września i wszyscy moi koledzy mówili: "Musimy zaciągnąć się do wojska". Ostatecznie tylko ja to zrobiłem – mówił Driver w jednym z wywiadów. Przyszły aktor nie zważał na obiekcje jego ojca i został żołnierzem Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych, czyli słynnych marines. Służył przez dwa lata i osiem miesięcy. A potem wydarzył się wypadek, tak jak gdyby los chciał zawrócić go w stronę aktorstwa. Driver doznał poważnej kontuzji mostka podczas górskiej wędrówki i został zwolniony ze służby z powodów medycznych – armię opuścił ze stopniem starszego szeregowego.
Po odejściu z wojska Driver długo nie wiedział, co ze sobą zrobić – skutkiem była depresja. – Żyłem na tyłach domu rodziców, płaciłem czynsz i nie robiłem nic, by to zmienić. Chciałem mówić, jak wielkim aktem patriotyzmu jest zaciągnąć się do marines, a jednocześnie nie reprezentowałem sobą żadnej wielkości, marnując czas w McDonaldzie – mówił potem w wywiadzie.
Przez rok studiował na uniwersytecie w Indianapolis, w końcu postanowił znowu spróbować sił w aktorstwie. Ponownie aplikował do nowojorskiego Juillard i tym razem został przyjęty. Szkołę ukończył w 2009 roku (na zajęciach poznał swoją przyszłą żonę Joanne Tucker), ale po opuszczeniu murów Juillard przekonał się, że zawód aktora wcale nie łatwiejszy – oczywiście pod pewnymi względami – niż... żołnierza.
Kelner, debiutant, Adam z "Dziewczyn"
Driver został w Nowym Jorku i dołączył do setek aspirujących w tym mieście aktorów, którzy łapią się małych lub (rzadziej) większych ról na Broadwayu i off-Broadwayu, a, żeby przeżyć, pracują jako kelnerzy. Driver powielił ten scenariusz w stu procentach, jednak udało mu się też zaczepić w serialach telewizyjnych i filmach krótkometrażowych. Jego telewizyjnym debiutem była rola w serialu "The Unusuals" w 2009 roku, dwa lata później zagrał w swoim pierwszym pierwszym filmie. I to nie byle jakim, bo "J. Edgarze" Clinta Eastwooda z Leonardem DiCaprio.
Aż w końcu nadszedł 2012 rok i serial HBO "Dziewczyny" Leny Dunham, w której Driver zagrał jedną z głównych ról, emocjonalnie niestabilnego i nieoczywistego Adama Sacklera, chłopaka granej przez Dunham Hannah. To, że mamy do czynienia z czymś, czego jeszcze nie było, pokazała już scena seksu Hannah i Adama w drugim odcinku. Krępująca, ostra, "brudna", za którą HBO nieźle się dostało.
"Dziewczyny" – bezpardonowy obraz życia dwudziestokilkulatków w Wielkim Jabłku i zupełny negatyw ociekającego glamour "Seksu w Wielkim Mieście" – stały się hitem i jednym z tych tytułów, które zmieniają telewizję. – To wstrząsające, kiedy nagle okazuje się, że zupełnie obcy ludzie wiedzą o tym dziwacznym projekcie artystycznym, który zrobiłeś ze swoimi przyjaciółmi, gdy byliście nago – mówił o zakończonym w 2017 serialu Driver (aktor zagrał we wszystkich sześciu sezonach).
Na fali sukcesu "Dziewczyn" Driverowi, który pokazał, że jest aktorem oryginalnym charyzmatycznym i niesamowicie utalentowanym, posypały się propozycje. Tłumnie zaczęto go obsadzać w dalszoplanowych rolach – głównie dziwaków, ekscentryków czy hipsterów. Hollywood lubi bowiem wybierać aktorów, bazując na ich aparycji, a nietypowa uroda Drivera do tego typu kreacji pasowała idealnie.
Zagrał więc we "Frances Ha", "Lincolnie" Stevena Spielberga, "Ścieżkach", "Słowie na M", "Powiedzmy sobie wszystko" czy "Co jest grane, Davis?" (w tym muzycznym dramacie braci Coen mógł popisać się także swoim drugim talentem, śpiewem – w Mishawace mały Adam śpiewał bowiem w kościelnym chórze). W końcu zdarzyły się "Gwiezdne wojny".
Kylo Ren, gwiazdor, idol
W 2014 roku świat żył informacją o nowej trylogii "Gwiezdnych wojen", pierwszej od "Zemsty Sithów" z 2005 roku. W "Przebudzeniu Mocy", czyli siódmej części sagi, Driver został obsadzony w roli czarnego charakteru Kylo Rena (a naprawdę Bena Solo), syna Hana Solo i Lei Organy i zdolnego rycerza Jedi, który – wzorem swojego dziadka Anakina Skyewalkera, czyli Dartha Vadera – przeszedł na Ciemną Stronę Mocy.
Początkowo grana przez Drivera postać – określana jako "emo nastolatek" – nie wszystkim przypadła do gustu, ale szybko stała się wręcz obiektem kultu. Fandom jest zafascynowany Kylo Renem i uparcie shipuje do dziś jego związek z Rey (Daisy Ridley). A fani kina byli zafascynowani Adamem. – Nie sądziłem, że jest to coś, co rzeczywiście może się wydarzyć. To, że teraz stanowię część tego świata to... dość surrealistyczne – mówił Driver o "Gwiezdnych wojnach" w rozmowie ze "Stopklatką".
Potem jego kariera ruszyła z kopyta – Driver zaczął pojawiać się w filmach największych reżyserów. Zagrał tytułową rolę w "Patersonie" Jima Jarmusha, "Milczeniu" Martina Scorsesego, "Loganie Lucky" Stevena Soderbergha, "Czarnym bractwie. BlacKkKlansman" Spike'a Lee, "Człowieku, który zabił Don Kichota" Terry'ego Gilliama. Wszędzie główne role.
Na początku tego roku Driver walczył o Oscara za najlepszą rolę drugoplanową w "Czarnym bractwie". Przegrał z Mahershalą Alim ("Green Book"), jednak to było dopiero pierwsza jego nominacja. Teraz szykuje się wyróżnienie za "Historię małżeńską", a już można przewidzieć, że Driver to ten z aktorów, którzy będzie nominowany praktycznie co rok, dwa. Raz za razem udowadnia bowiem, że jest artystą doskonałym, który wybiera ambitne role, a jednocześnie nie musi bać się o pieniądze, bo "Gwiezdne wojny" zrobiły z niego milionera z pierwszej hollywoodzkiej ligi.
Ale aktorstwo aktorstwem – Driver wydaje się też być świetnym facetem. Fani go uwielbiają za naturalność i humor (który pokazał chociażby w tym skeczu "Saturday Night Live"), tworzą z nim memy (jak te z kotem albo z gali Oscarów), a wiele kobiet uważa go za symbol seksu. To zresztą wcale nie dziwi, bo nieoczywiście przystojni mężczyźni już od kilku lat świecą triumfy (jak Benedtict Cumberbatch).
A co na to wszystko sam Driver? – Sława jest fajna tylko wtedy, gdy sprawia to przyjemność dzieciakom – powiedział w kontekście spotkań z młodymi fanami "Gwiezdnych wojen", które uwielbia. I tyle. Bo Adam Driver po prostu robi swoje i robi to pierwszorzędnie.