Kacper Parol, 21-letni działacz Wiosny w Gnieźnie, powtarza, że decyzja o apostazji była dobrze przemyślana. – Teraz nareszcie mogę mówić, że nie należę do organizacji, w której nie miałem już woli uczestnictwa – stwierdza Parol i opowiada o kulisach, rozmowach z proboszczem.
Dlaczego akurat teraz zdecydował się pan na apostazję?
Kacper Parol, założyciel Młodzieżowego Strajku Klimatycznego w Gnieźnie i koordynator powiatowy Wiosny w powiecie gnieźnieńskim: – Chcę, żeby moja decyzja nie była postrzegana przez pryzmat kryzysu, w jakim znajduje się Kościół katolicki. Jest ona niezależna i wynikająca z potrzeby serca.
Czyli od dawna myślał pan o tym, żeby wystąpić ze wspólnoty Kościoła?
Tak. Już jako dziecko podczas lekcji religii zadawałem księdzu nietypowe pytania. Decyzja o wystąpieniu z Kościoła dojrzewała we mnie, ale z uwagi na rodziców i presję społeczną, kontynuowałem edukację religijną.
Decyzję o apostazji podjąłem trzy lata po wejściu w pełnoletniość. Przemyślałem to dobrze.
Po burzy, jaką wywołał m.in. film braci Sekielskich, wiele osób deklaruje chęć wystąpienia ze wspólnoty Kościoła. Pan nie należy do tej grupy?
Nie podjąłem tej decyzji na fali dokumentów typu "Tylko nie mów nikomu" czy doniesień medialnych. Wieści o pedofilii wśród księży napawają mnie obrzydzeniem. Natomiast uważam, że decyzja o apostazji jest mocno indywidualna i musi być przede wszystkim poparta tym, co w sercu, a nie tylko medialnym szumem wokół Kościoła.
Ostateczną decyzję podjąłem rok temu, ale uznałem, że to na tyle duża rzecz, że nie mogę wydrukować aktu wystąpienia i od tak pójść z tym do kościoła. Dałem sobie czas na to, żeby przemyśleć, czy taka decyzja nie będzie zbyt trudna dla mojej rodziny.
Ale właściwie to nie miałem tak trudno. Są osoby, które od lat chcą opuścić Kościół, natomiast mieszkają w małych miejscowościach i obawiają się wytykania ich palcem i powtarzania "wyszedł z Kościoła", "jest niewierny".
Fakt, że swobodnie mogę mówić o tym, że dokonałem apostazji zawdzięczam temu, że mam kochającą rodzinę, która przyjęła tę wiadomość.
Jaka była ich reakcja?
Już przy okazji bierzmowania mieliśmy tę dyskusję. Wówczas rodzice powiedzieli, że skoro wprowadzili mnie do tej wspólnoty, to ich obowiązkiem jest dopełnienie tego dzieła.
Myślę, że przez lata spodziewali się, że to zrobię. To nie był taki "coming out" na zasadzie, że pewnego dnia wchodzę do salonu, w którym siedzą rodzice i informuję ich, że chcę dokonać apostazji.
Proboszcz podjął próbę przekonania pana do tego, by został pan w tej wspólnocie. Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie?
Ono odbyło się na miesiąc przed rozmową, podczas której proboszcz próbował mnie przekonać do pozostania we wspólnocie Kościoła. Po wieczornej mszy udałem się do biura parafialnego z zamiarem złożenia tych dokumentów. Dopowiedziałem, że moja decyzja jest przemyślana.
Proboszcz odebrał ode mnie teczkę z dokumentami, przejrzał je i po pół minuty wręczył mi ją z powrotem i dodał: "chyba pan żartuje". Kazał mi wrócić za rok. Odebrałem to jako grę na zwłokę.
Odpowiedziałem, że chciałbym, jak najszybciej dopełnić tego dzieła. Proboszcz zaproponował indywidualne spotkanie po miesiącu. Miałem czas, żeby to raz jeszcze przemyśleć. Po raz drugi spotkaliśmy się na początku grudnia.
To bardzo szybko. Jak wyglądała kolejna rozmowa z tym duchownym?
Proboszcz postrzegany jest jako bardzo konserwatywny hierarcha kościelny, z którym ciężko jest się dogadać. Ale na początku tego spotkania jawił mi się jako zupełnie inna osoba. Mówił o wartościach: miłości, przyjaźni, o Bogu, o cudzie stworzenia.
Byłem pozytywie zaskoczony. Dobrze słuchało się tego księdza, zupełnie inaczej niż podczas pierwszej rozmowy.
Ale to pozytywne zaskoczenie nie trwało zbyt długo?
Dokładnie tak. Zaczęło się od przywoływania przykładów kobiet, które przychodziły do proboszcza z decyzją, że chcą wyjść z Kościoła.
Ksiądz przedstawił przykład studentki, która chciała wypisać się ze wspólnoty. Wspomniał, że przekonał ją, by tego nie robiła. Później ona poznała męża i wróciła do duchownego, całując go po rękach za to, że przekonał ją, żeby została.
Proboszcz podał też przykład dwóch innych młodych osób. Od razu określił je jako takie z "gorszych sfer", które mogły być bardziej podatne na wpływy złych osób, na wpływy szatana.
I dodał stwierdzenie "między nami mężczyznami", sugerując, że nasza rozmowa będzie na trochę wyższym poziomie.
Niż gdyby rozmawiał z kobietą?
Tak, choć nie tylko, że rozmowa będzie na wyższym poziomie, ale także mniej emocjonalna, poparta argumentami.
Nie zgodziłem się. I zaczęła się dyskusja na temat roli kobiety, roli mężczyzny w świecie. Mówił o tym, że obecnie mężczyzna staje się osobą słabszą, bardziej podatną na grzech. W pewnym momencie ksiądz zasugerował, że być może potrzebuję partnerki.
Co mu pan odpowiedział?
Podkreśliłem raz jeszcze, że moja decyzja jest przemyślana. I nie jest ona zależna od tego, czy mam partnerkę czy partnera, kochających czy nienawidzących mnie rodziców.
Dodam jeszcze, że ksiądz mówiąc o "kryzysie męskości", przywołał przykład osób LGBT, a konkretnie mężczyzn, którzy wyszli z Kościoła, a są gejami. Zdaniem duchownego są oni słabsi psychicznie i popełniają ciężki grzech. Wiadomo, że szatan ich zwiódł. Nawet powiedział, że tym osobom przyda się leczenie.
Stanowczo zaprotestowałem i powiedziałem wprost, że takie podejście do środowisk LGBT, nienawiść do nich, niezrozumienie ich, prowadzi do samobójstw. I to też wynik takich wypowiedzi księdza czy arcybiskupa Jędraszewskiego.
Duchowny w tym samym tonie odpowiedział, że fakt, iż osoby LGBT zaczęły popełniać grzech, wyszły z Kościoła, jest bezpośrednim powodem tego, że stali się słabsi psychicznie. I samobójstwo jest karą za to, że popełnili ten grzech.
Zagotował się pan?
Tak, wtedy się zagotowałem. I o ile miałem na początku myśl, że chcę kontynuować dyskusję, tak wtedy oznajmiłem, iż wolałbym nie rozmawiać dalej.
Kościół w takiej sytuacji nie powinien być wykluczającą wspólnotą, a mnie się tak jawił. To było dla mnie szokujące.
W facebookowym poście wspomniał pan, że była to jedna z najgorszych rozmów w pana życiu.
Jestem osobą publiczną, młodym i aspirującym politykiem lewicy, startowałem w wyborach parlamentarnych. I przy tej okazji byłem wystawiany na trudne rozmowy z wyborcami, dziennikarzami.
Jestem przyzwyczajony do presji, natomiast rozmowę z księdzem uważam za najgorszą z tego względu, że byłem bardzo zaangażowany emocjonalnie. To ważna decyzja, a z tyłu głowy miałem myśl: "jak zareaguje babcia".
Jakie były reakcje na pana wpis i decyzję?
Dostałem kilkanaście wiadomości od osób, które podjęły decyzję o apostazji, ale nie postawiły jeszcze kolejnego kroku. I oni zaczęli mnie pytać o konkretne rzeczy: jak napisać akt wystąpienia, jakie dokumenty dostarczyć.
Jak to wygląda od strony formalnej?
Najpierw należy udać się do parafii, w której odbył się nasz chrzest i uzyskać świadectwo chrztu. Następnie trzeba napisać akt wystąpienia, w którym zawiera się powody swojej decyzji oraz dane proceduralne, czyli to, co zostało umieszczone na świadectwie chrztu (imię, nazwisko, data urodzenia, data chrztu, informacja o rodzicach itp.).
To należy sporządzić w trzech kopiach: jedną dla kurii, drugą dla proboszcza, a trzecia na użytek własny.
W zeszłym roku powstał dekret, według którego Kościół katolicki ma prawo przetwarzania danych zarówno byłych, jak i obecnych członków Kościoła. Przeszkadza to panu?
Przykre jest to, że nawet, kiedy dokonuję apostazji, to nadal będę widniał w statystykach. Dzięki temu, że byłem ochrzczony. To zdecydowana nadinterpretacja.
Co pan poczuł, kiedy wystąpił pan z Kościoła?
Poczułem ulgę. Była to decyzja wyczekiwana. Teraz nareszcie mogę mówić o tym, że podjąłem decyzję w zgodzie ze sobą i że nie należę do organizacji, w której nie miałem już woli uczestnictwa.
Nie będzie pan za jakiś żałował?
Myślę, że nie. Będę oczekiwał od osób, które spotkam na życiowej drodze, zrozumienia dla tego faktu.
Mam nadzieję, że nasze społeczeństwo jest na tyle dojrzałe, aby móc przyjąć osobę, która publicznie mówi o tym, że wyszła z Kościoła. Dokonałem apostazji i czuję się wreszcie w zgodzie ze sobą.