"365 dni" to z pewnością najgorętsza polska premiera filmowa początku 2020 roku. Nazywana "polskim Greyem" ekranizacja bestsellerowej powieści Blanki Lipińskiej wchodzi do kin dopiero 7 lutego, ale już teraz budzi ogromne emocje. Nie tylko w Polsce. Aktorka, która wciela się w główną bohaterkę Laurę Biel, opowiedziała mi o wszystkim, o czym chcielibyście wiedzieć, ale balibyście się spytać.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Anna-Maria Sieklucka jest absolwentką Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. L. Solskiego we Wrocławiu. Do tej pory była związana przede wszystkim z teatrem, choć ma na koncie epizod w "Na dobre i na złe" i role w krótkometrażówkach. Dla 27-latki,rola w filmie erotycznym "365 dni" Barbary Białowąs ("Big Love") to kinowy debiut.
Czy jesteś przygotowana na bycie gwiazdą? Już teraz zainteresowanie filmem, ale i twoją osobą, jest gigantyczne. Od pierwszego zwiastuna przybyło ci kilkadziesiąt tysięcy followersów na Instagramie.
Nie określałabym siebie mianem gwiazdy i nigdy nie będę tak o sobie myśleć. Ja po prostu wykonuję swoją pracę i w taki sposób siebie postrzegam. Dla mnie ta rola była niesamowitym wyzwaniem, przełamaniem siebie i wszystkich barier. Za każdym razem podnoszę sobie poprzeczkę. Po rozmowach z twórcami, zdecydowałam się na wzięcie udziału w tym projekcie.
To, że wzrasta mi liczba obserwujących, choć jeszcze nie widzieli filmu, to tylko powód do radości. Uważam, że na popularność, bo tę sytuację tak bym właśnie nazwała, nikt nie jest przygotowany. Myślę, że rozpatruje się to w różnych kategoriach, ale kiedy do tego dojdzie, i tak jest się onieśmielonym. Przynajmniej tak jest w moim wypadku.
Fani to jedno, ale z drugiej strony za chwilę będziesz też numerem jeden w serwisach plotkarskich, które będą śledzić każdy twój ruch i pisać o tobie dosłownie wszystko.
Wzięłam sobie do serca poradę, by nic na swój temat nie czytać. I naprawdę tak robię. Przynajmniej jeśli chodzi o komentarze w internecie. Czytam jedynie artykuły o sobie, by wiedzieć co w ogóle o mnie piszą. Ludzie i tak będą to robić, to nieuniknione. Po filmie komentarzy, opinii będzie jeszcze więcej. Nie chcę sobie niepotrzebnie psuć krwi, zwłaszcza, że i tak stresuję się każdym dużym wydarzeniem.
Zauważyłem też, bardzo duże, pozytywne zainteresowanie "365 dni". Na facebookowej grupie poświęconej filmowi jest 12 tysięcy członków, a część z nich to nawet obcokrajowcy.
Też jesteśmy zaskoczeni tym, że piszą do nas osoby z Brazylii, USA i Rosji. Widzieli trailer, chcą obejrzeć film, domagają się nawet tłumaczenia książki. To niezwykle miłe i mam nadzieję, że odbiór tego filmu będzie równie pozytywny.
Tworzy się dużo grup fanowskich nie tylko na Facebooku, ale i Instagramie, w których jestem ciągle oznaczana. Między innymi z tego powodu, że do internetu trafiło mnóstwo przecieków, bo pracowały z nami setki statystów. Na szczęście dociera do mnie przede wszystkim ten pozytywny wydźwięk i dobra energia.
A zastanawiałaś się nad tym, skąd ten cały boom na film?
Tak jak wcześniej mieliśmy wielkie zainteresowanie "50 twarzami Greya" na świecie, tak Blanka zrobiła to po swojemu i przeprowadziła swoimi książkami rewolucję w Polsce. Jej czytelnikami są nie tylko kobiety, ale też mężczyźni, którzy oczywiście nie będą się chcieli do tego przyznać.
Skąd taki boom? Każdy, kto przeczytał książkę, a takich osób jest dużo, wie czego się spodziewać po filmie i chce się przekonać jak sobie poradziliśmy z ekranizacją. Do tego tematyka jest bardzo kontrowersyjna, więc nie tylko fani interesują się nim, ale również pozostałe grono odbiorców, z czystej ciekawości.
Książka wywołała rewolucję, ale i oburzenie z powodu scen przemocy wobec kobiet. Już na drugiej stronie mamy napaść seksualną. Podejrzewam, że film wywoła podobną dyskusję. Jak ty się do tego odnosisz jako kobieta?
Film i książka rządzą się swoimi prawami. Film stawia na obraz, a książka zostawia odbiorcę z jego wyobraźnią. Więc na ekranie to wszystko będzie pokazane w inny sposób. To nie jest film o przemocy, a o miłości rodzącej się w niecodziennych warunkach i o erotyce. Nie mamy się czego wstydzić.
Trudno dyskutować z interpretacją książki, bo każdy człowiek może odebrać ją inaczej. Myślę, że jeszcze nie zdarzyło się tak, by dogodzić wszystkim. Blanka nakreśliła Massimo jako osobę bardzo pewną siebie. Jako faceta, który trzyma wszystko w garści i ma cały świat u swoich stóp. Poprzez opisy tego typu scen chciała go wzmocnić, jako samca Alfa.
Jednak skoro książka jest popularna i podoba się kobietom, a są w niej takie sceny przemocy, to czy nie daje to przyzwolenia mężczyznom na takie zachowania?
To, co czytasz, nie musi mieć odzwierciedlenia w rzeczywistości. Pamiętaj, że wszystko rozbija się o wyobraźnię. Myślę, że jak kobieta godzi się na związek z mężczyzną to robi to z własnej, nieprzymuszonej woli. W dzisiejszym świecie w związkach panują rożne układy, na które godzą się obie strony. I o tym jest ta historia.
Jak udało ci się dostać tę rolę? Czytałem w jednym z wywiadów, że gdy tylko Blanka zobaczyła ciebie, pomyślała: "to ja".
Powiedziała tak, gdy zobaczyła moje stare zdjęcie, na którym podobno wyglądamy bardzo podobnie. Produkcja zadzwoniła do mnie po obejrzeniu moich krótkich metraży w internecie. Przyznali, że bardzo pasuję do roli Laury i zapytali, czy nie chcę przyjechać na casting. Odparłam, że "nie bardzo", bo zawsze uciekałam od nagości.
Nie wiedziałam też, czy jeśli nawet dostanę angaż, to czy będę w stanie się przełamać. Nie interesowały mnie tak mocne obrazy. Opowiedzieli mi też o scenariuszu oraz o tym, jak film będzie kręcony. Powiedziałam, że muszę się zastanowić.
Po ponownym telefonie, poszłam na casting, choć nie byłam pewna, czy sprostam wymaganiom i na wszystko się zgodzę. Na miejscu było jednak cudownie, poczułam świetną atmosferę, ale zobaczyłam też dziesiątki konkurentek. Casting był wieloetapowy i w ogóle nie wierzyłam, że dojdę do końca.
Sprawa przycichła. Zaproszono mnie na ostatni etap, który okazał się być dwuosobowy – razem z Michele Morrone. I do tego po angielsku. Zestresowałam się, bo dawno nie mówiłam w tym języku. A to przecież inne myślenie i wymawianie słów. Jednak udało się.
Blanka Lipińska sprawia wrażenie kobiety, która też lubi trzymać wszystko w garści. Czy na planie też tak było?
Tak, była z nami codziennie. Trzymała rękę na pulsie, czasem inaczej sobie coś wyobrażała, więc były wzloty i upadki, ale słuchaliśmy jej. Bardzo czuwała nad detalami min. w kwestii ubioru Laury. Jest pod tym względem perfekcjonistką. To ona też zna najlepiej każdą z postaci i ich psychologię. Była naszą prawą ręką, kiedy mieliśmy pytania dotyczące bohaterów. Doszłyśmy nawet do takiego momentu, że nie musiałam się jej radzić, wyczuwałyśmy się.
A jak układała ci się współpraca z Michelem? Jak ci się grało z nim taką rolę?
Zbudowaliśmy specyficzną relację, którą ludzie budują przez lata. Wiem, że dziwnie to brzmi. My musieliśmy się jednak do siebie zbliżyć w bardzo krótkim czasie, poznać swoje słabe i mocne strony, a także wiedzieć jak reagujemy na pewne sytuacje.
Kręcenie scen intymnych nie jest niczym prostym, przynajmniej dla mnie, bo Michele miał już pewne doświadczenie. Musisz zaufać drugiej osobie, wiedzieć, że nie stanie się nic złego, że nie skrzywdzi cię w żaden sposób, nawet samym dotykiem lub wypowiadanym słowem. Nawiązaliśmy relację, śmialiśmy się, kłóciliśmy się, a potem się godziliśmy. Cały czas przegadywaliśmy scenariusz i ćwiczyliśmy sceny według naszego wyobrażenia. Oczywiście nie mówię tu o scenach seksu.
Każdego dnia budowaliśmy relację, która w końcu przerodziła się w przyjaźń. To było coś niesamowitego, bo najpierw nie znasz kogoś, a po tylu dniach zdjęciowych razem, staje się kimś ważnym w twoim życiu.
Skoro o scenach łóżkowych mowa, to nie mogę nie zapytać o to, jak się je kręci. Mieliście dublerów jak w filmach Larsa von Triera?
Tak, mieliśmy dublerów, których mogliśmy w każdej chwili prosić o pomoc. To prawo każdego filmu. Naszą wolą było to, czy skorzystamy z niego, czy też nie. Jeśli chodzi o same sceny, to powstawały w bardzo intymnym gronie. Osobom niepowołanym zabierano wszelkie podglądy. Na dobrą sprawę była wtedy z nami tylko reżyserka, Blanka, drugi reżyser, oświetleniowiec i dźwiękowiec. Tyle wystarczyło i aż tyle wystarczyło, bo wiedzieliśmy co mamy robić. Te sceny są wykańczające zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Zagranie ich ułatwiła nam to wspomniana nić porozumienia, która pozwalała też rozładować napięcie. Staraliśmy się robić to tak, by mieć jak mniej dubli. Myślę, że wszyscy wykonaliśmy świetną robotę. Nie chcę by to zabrzmiało butnie, ale podjęliśmy się tak ogromnej produkcji, z takim rozmachem, w tak krótkim czasie. Teraz widzowie ocenią, czy się spisaliśmy.
Co sprawiło, że udało ci się przełamać? Początkowo nie chciałaś przecież grać w filmie z nagością.
Powiedziałam sobie w końcu: "Kurczę, przecież jestem aktorką, a ciało jest moim narzędziem pracy". Podeszłam do tego maksymalnie profesjonalnie. Jest tyle nagości wokół, nie będę miała też wpływu na to, co pomyślą inni. Zagrałam swoją rolę najlepiej jak potrafiłam. Nie zapominajmy o tym, że ja tylko wcielam się w postać. Nie jestem Laurą.
Problemy z nagością są wciąż cechą charakterystyczną Polaków. Większość z nas wstydzi się własnych ciał.
W latach 80. było mnóstwo filmów z pełnym przekrojem nagości. Nagle jednak staliśmy się hipokrytami. Ten film może przełamać tematy tabu. Seks jest bowiem pokazany w nim w różnych wymiarach. Wydaje mi się, że pomimo całej otoczki, każdy znajdzie coś dla siebie.
Do tej pory występowałaś przede wszystkim w teatrze. Miałaś co prawda kilka ról na małym ekranie, ale "365 dni" to twój kinowy debiut. Co ciebie najbardziej zaskoczyło?
Rola w pełnometrażowym filmie była zawsze moim marzeniem. Największym zaskoczeniem było dla mnie... zmęczenie. Pracowaliśmy po wiele godzin dziennie, codziennie. Organizm często odmawiał posłuszeństwa, ale trzeba było zebrać w sobie resztki siły i działać. Aktorstwo to ciężka praca.
Na plus mogę zaliczyć to ile pozytywnych ludzi poznałam, ile towarzyszyło mi emocji, atmosfera była cudowna, gdyż wszyscy graliśmy do jednej bramki. Na dobrą sprawę wszystko było dla mnie nowością, bo przecież nigdy nie grałam w filmie, więc każdego dnia coś odkrywałam.
Podsumowując, czy "365 dni" jest rzeczywiście filmem przepełnionym scenami erotycznymi, jak jest promowany?
To już przyjdzie zobaczyć każdemu 7 lutego. Szczegółów zdradzać nie będę.
A nadaje się na pierwszą randkę?
Odpowiem tak: jestem pewna, że rozpali wiele zmysłów.