Prawicowe media nie ustają w publikacji wspomnień domniemanych pacjentów Tomasza Grodzkiego, którzy tylko dzięki łapówce mieli zostać przyjęci do szpitala. Niektóre relacje mają szczególnie szokować czytelników. "W szpitalu Szczecin-Zdunowo na oddział, na którym leczono płuca, trafił pacjent... ze zrośniętym napletkiem" – grzmi "Gazeta Polska"
Gdy kilka relacji ludzi skarżących się na korupcję w szpitalu, w którym dyrektorem był Tomasz Grodzki nie wystarczyło, CBA wydało ogłoszenie, w którym apelowało o zgłaszanie się kolejnych świadków. Brzmi to dość absurdalnie, ale nie aż tak, jak kolejna "rewelacja" opublikowana w "Gazecie Polskiej".
Dziennik dotarł do pana Marka, który miał podobno wręczyć Grodzkiemu łapówkę. Nie znamy nazwiska pana Marka. CBA obiecało chronić tożsamość donoszących na marszałka i zapewniło o bezkarności tychże, a "Gazeta Polska" chroni swoje źródło informacji. Pan Marek miał zapłacić 500 zł łapówki, by zostać przyjętym na oddział i zostać poddanym operacji.
Ale to nie wszystko, bo rozmówca dziennikarzy "Gazety Polskiej" przypomniał sobie jeszcze o młodym chłopaku, który też miał zapłacić łapówkę. Do szpitala miał trafić ze zrośniętym napletkiem i miał leżeć na oddziale, na którym leczono chorych na płuca. Gdy pacjenci zaczęli któregoś dnia chwalić się bliznami pooperacyjnymi, chłopak miał podobno zdjąć spodnie.
Oczywiście – według relacji pana Marka opublikowanej w Gazecie Polskiej" – operacji młodego chłopaka miał się osobiście podjąć specjalista od chirurgii klatki piersiowej, zajmujący się także transplantologią, czyli Tomasz Grodzki. Chłopak zapłacił, bo zamierzał wziąć ślub i operacja wydała mu się niezbędną.
Trzeba przyznać, że historia brzmi niemal tak samo wiarygodnie, jak ta o dwóch samochodach podarowanych rozgłośni Tadeusza Rydzyka przez bezdomnego, który miał wygrać fortunę na loterii, a krótko po przekazaniu aut zmarł.