Karolina Lewicka pisze o tym, jak zmienia Polskę używanie słowa "zdrajca"
Karolina Lewicka pisze o tym, jak zmienia Polskę używanie słowa "zdrajca" Fot. Albert Zawada / AG

Nie ma gorszej obelgi. Zdrajca to postać wyklęta. Znienawidzony przez tych, których zdradził i pogardzany przez tych, którym służy. Wyjęty spod prawa, objęty infamią. Bez zdolności honorowej. Sprzeciwiający się Bogu Lucyfer, sprzedający Jezusa za trzydzieści srebrników Judasz oraz mordercy Cezara - Brutus i Kasjusz - ze sztyletami w dłoniach, tkwią według Dantego w dziewiątym, czyli ostatnim kręgu piekielnym. Są gorsi niż mordercy. Nie zasługują na wybaczenie.

REKLAMA
W naszej przestrzeni publicznej zaroiło się właśnie do zdrajców - tuż po głosowaniu PE nad rezolucją dotyczącą Polski i Węgier. Oceniono w niej – zgodnie ze stanem faktycznym - że sytuacja w obu krajach sukcesywnie się pogarsza, stąd wezwano Komisję Europejską do działań na rzecz przywrócenia rządów prawa w Warszawie i Budapeszcie. Za tekstem dokumentu rękę podnieśli także polscy deputowani z PO, PSL-u i Lewicy.
Zastępca rzecznika rządu Radosław Fogiel natychmiast zaprezentował ich imienną listę. Beata Mazurek zadała pytanie na TT: "Dlaczego donosicie na swój kraj? Dlaczego szkodzicie Polakom? Totalna opozycjo, dlaczego? (...) Z zaprzaństwa, nienawiści, głupoty, mentalności lokaja?”. Prezydent – krzycząc i nadymając się, jak zwykle zresztą - oznajmił, że „nie będą nam tu w obcych językach narzucali, jak mają być prowadzone polskie sprawy”. Czyli nie będzie Niemiec pluł nam w twarz.
Całość działań obozu rządzącego przekroczyła granice tragikomedii z prędkością światła i podążyła ku dramatowi. Wszak PiS, który czas jeszcze jakiś będzie przy władzy, ale przecież nie wiecznie, właśnie teraz robi wszystko, by konsekwencje jego rządów zostały z nami na zawsze. Byśmy zastygli na dekady w podziale plemiennym, nie byli w stanie rozmawiać ze sobą przy świątecznym stole, odnaleźć do siebie drogi. By nic nas już nie łączyło.
PiS dzieli naszą wspólnotę na „zdrajców” i „patriotów”, bo ma w tym bieżący interes – silna polaryzacja mu służy, partia mobilizuje w ten sposób i utwardza własny elektorat. To syndrom oblężonej twierdzy: najpierw wzbudzamy lęk przed rzeczywistym lub wyimaginowanym wrogiem, później – kiedy wystraszone społeczeństwo szuka ratunku – obiecujemy, że pokonamy smoka, a granice królestwa znów będą bezpieczne. Narracja oblężenia jest nadzwyczaj skuteczna.
Kaczyński dzieli i grzmi o „suwerenności zagrożonej upokarzającym dyktatem”, by jak najdłużej dzierżyć władzę. A to, co będzie z Polską i Polakami po najdłuższym jego życiu, zapewne obchodzi go jak najmniej. To przecież wyznawca filozofii Madame de Pompadour: „po nas choćby potop”. Tę orientację prezentystyczną (liczy się tylko tu i teraz) widać też w sposobie rządzenia państwem. Brak jakichkolwiek zmian systemowych, drenowanie do dna budżetu, obniżenie wieku emerytalnego, inwestycje w elektrownie węglowe itd. – wszystko to są bomby z opóźnionym zapłonem. Wybuchną w rękach jakiejś przyszłej władzy. Politycy PiS będą wtedy daleko, bezkarni.
To przekonanie o braku kary i jednoczesny brak poczucia odpowiedzialności za przyszłe losy polskiego państwa i narodu sprawiają, że Kaczyński bez opamiętania operuje figurą zdrajcy. To „zdrajcy” rozmawiali z komunistami w Magdalence, a konsekwencje tych rozmów, czyli Okrągły Stół i wybory czerwcowe były generalnie „zdradą elit”. Także ci, którzy zginęli w „smoleńskim zamachu”, zostali - według prezesa PiS - „zdradzeni o świcie”, tym razem przez spiskującego z Putinem Donalda Tuska (oskarżonego zresztą o „zdradę dyplomatyczną”). „Nie wycierajcie waszych mord zdradzieckich nazwiskiem mego świętej pamięci brata. Jesteście kanaliami!” - krzyczał Kaczyński z sejmowej mównicy.
Przez ostatnie lata prezes PiS grał największym symbolem zdrady, czyli Targowicą. Prorządowe media używały jej jako obelgi, donosząc, że „totalna targowica atakuje Polskę na arenie międzynarodowej”, że „zrywa Sejm jak targowica” i że „zamówiła atak na Polskę, działając jak współczesna targowica”. Antropolożka kultury Agnieszka Haska, autorka książki „Hańba! Opowieści o polskiej zdradzie” uważa, że mit zdrady zdominował naszą sferę publiczną na tyle, że aż trudno wyobrazić sobie dyskurs polityczny bez oskarżeń o kolaborację, donosicielstwo, zaprzaństwo.
W ostatnich dniach PiS znów się zradykalizował. Straszy obcymi siłami, na pasku których chodzi opozycja (niczym zapluty karzeł reakcji). Są dwie tego przyczyny. Nadzieje na reset z Brukselą prysły. Nowa Komisja Europejska jest wręcz szybsza i bardziej zdecydowana w działaniach niż jej poprzedniczka. A polscy sędziowie wykazują zdumiewający hart ducha, przez co Kaczyński wciąż nie może domknąć systemu władzy. PiS szczuje zatem na sędziów (wróg wewnętrzny) oraz UE (wróg zewnętrzny). O drugiej przyczynie powiedział ostatnio Mateusz Morawiecki: „najwyraźniej część naszego elektoratu się zdemobilizowała, musimy zatem jeszcze ciężej pracować”. Czyli jeszcze mocniej szczuć.
Jeśli Jarosławowi Kaczyńskiemu grunt będzie się nadal palił pod nogami (a przecież Ameryka, jedynie której PiS się boi, zaczyna już pomrukiwać w sprawie ustawy kagańcowej), to zdrajców będzie przybywać, oskarżenia wobec nich wysuwane będą coraz cięższego kalibru, coraz plugawsze. Bo przecież chodzi wyłącznie o to, co kiedyś szczerze zwerbalizował poseł Stanisław Pięta: „Kto nie popiera PiS, to zdrajca, kretyn albo niedostatecznie poinformowany”. Nie głosujesz na PiS? Nie podoba Ci się PiS? Nie chcesz wszechwładzy Kaczyńskiego? Jesteś zdrajcą. Jakie to proste!