„Szatan z siódmej klasy”, „Quo Vadis” i „Katyń”. Co łączy te wszystkie filmy? Pozornie nic, oprócz małego szczegółu. Wszystkie były polskimi kandydatami do Oscara. W tym roku do tej intrygującej listy dołączyło „80 milionów” Waldemara Krzystka. Zaskoczenie? A może jednak reguła? Badamy Oscarowe mechanizmy.
Lista polskich kandydatów do Oscara jest intrygująca. Wojenne filmy przeplatają się z ekranizacjami pozytywistycznych powieści i kinem moralnego niepokoju. Cóż, oscarowa nominacja to niewątpliwie obraz czasów. W 1981 roku pojechaliśmy do Hollywood z „Człowiekiem z żelaza”, trzydzieści lat później próbujemy wygrać z „W ciemności”. W międzyczasie nasze typy wahają się od wielkich produkcji, jak „Katyń”, przez urocze „Wszystko co kocham”, po mocne „Pręgi”. Trudno znaleźć jakąś zasadę, choć patrząc na ostatnie pięć lat, można pokusić się o pewną teorię.
– Komisja wybiera filmy, które poruszają uniwersalne treści i które będzie można skutecznie wypromować na świecie – mówi mi Katarzyna Grynienko, krytyczka filmowa. – "80 milionów" jest filmem atrakcyjnym gatunkowo, który w stylu sensacyjnym opowiada o epizodzie związanym z ruchem "Solidarność", czyli tematem pozytywnie kojarzonym z Polską poza granicami naszego kraju, a zwłaszcza w Ameryce. Wybory komisji na przestrzeni kilku ostatnich lat wskazują, że polską strategią na Oscara jest raczej kino gatunkowe, poruszające często tematykę historyczną i będące przy tym ciekawe od strony formalnej – dodaje Grynienko.
Zwycięskie strategie
Podobne uzasadnienie można było przeczytać w wyjaśnieniu, które przedstawił w sobotę Juliusz Machulski. „80 milionów” to według niego film opowiadający o polskiej historii w sposób nieszablonowy, optymistyczny i uniwersalny.
Czy więc żeby osiągnąć sukces trzeba zrobić film o lekkim zabarwieniu historycznym, który będzie trochę bawił, trochę wzruszał a na koniec pouczał? Patrząc na polskie filmy, które otrzymały nominacje do Oscara, jak chociażby „Potop” czy „Ziemia obiecana” można mieć wątpliwości. Jednak komisja, trochę na upartego, co roku typuje właśnie takie produkcje. Czyżby jednak istniał jakiś wzór, którym kieruje się PISF?
– Trudno tak generalizować, nie ma oczywiście jednego klucza, ale można zaobserwować pewne tendencje – odpowiada mi Grynienko. – Przez ostatnie lata bardzo różne filmy były typowane do nominacji. Trzeba pamiętać o aspekcie promocyjnym i dystrybucyjnym. Filmom takim jak "Katyń" czy "W ciemności" z pewnością nie zaszkodził fakt, że zostały stworzone przez reżyserów o nazwiskach rozpoznawanych na całym świecie. O losie innych, jak chociażby "Sztuczek" zadecydował sukces, jaki odniosły na zagranicznych festiwalach i zainteresowanie zagranicznych kupców. Przypadek "80 milionów" jest podobny do wyboru "Wszystko co kocham" Jacka Borcucha. Oba te filmy w lekki, przyjemny sposób opowiadają o poważnej sprawie. Oba też poruszają "modny" ostatnio w polski kinie temat "Solidarności" i są skierowane do młodych osób – tłumaczy krytyczka.
Oscarowe procedury
Skoro wzór trudno stworzyć na podstawie wybranych filmów, to może pomocne będzie przyjrzenie się procedurom. Być może to one dyktują tu warunki. – Zasady są raczej proste – wyprowadza mnie z błędu Izabela Kiszka-Hoflik, dyrektorka Działu Współpracy Międzynarodowej PISF. – Od Akademii Filmowej dostajemy tylko dwie wytyczne. Po pierwsze film musi być w danym roku co najmniej siedem dni w płatnej dystrybucji, a po drugie nie może być anglojęzyczny. Dawniej musiał być w 80 proc. w języku ojczystym, ostatnio jednak te zasady się zmieniły. W grę więc wchodzą koprodukcję – tłumaczy mi pani dyrektor.
A jak wygląda sprawa komisji? – Jest powoływana co roku przez Ministra Kultury i zatwierdzana przez Akademie Filmową – dodaje Kiszka-Hoflik. – W jej skład muszą wchodzić profesjonaliści, czyli osoby, które na co dzień mają do czynienia z kinem, w ten sposób wyklucza się możliwość udziału sponsorów, albo osób bezpośrednio zaangażowanych. Skład komisji może zmieniać się co roku, ale nie musi. Przebieg głosowana zależy od przewodniczącego. Może być tajne, jawne, jednogłośne, w zależności od tego jak zostanie ustalone. Z tego co wiem, wybór nie stwarza specjalnych problemów. Przynajmniej ja nie pamiętam, żeby kiedykolwiek dochodziło do większych konfliktów na tym tle – opowiada Kiszka-Hoflik.
Tegoroczny skład komisji był raczej zachowawczy. W radzie zasiadł m.in. Juliusz Machulski, Grażyna Torbicka, Robert Gliński, ale też Jan Komasa, który wpuścił trochę świeżej krwi do już trochę skostniałego grona. Mimo to mam poczucie, że znów górę wzięła strategia, a nie chłodna ocena.
– Rzeczywiście można mieć takie poczucie. W końcu trudno działać bez strategii – mówi mi Grynienko. – Wszyscy ją mają. Rumuni stawiają na małe, kameralne produkcje, nasze jury woli pokazać coś większego. W ten sposób komunikujemy światu, że potrafimy produkować duże tytuły i że inwestujemy w kino. Nasza strategia zdaje się być bardziej skierowana na rozwój kinematografii, niż promowanie pojedynczych nazwisk. Można się oczywiście spierać o zasadność takich wyborów, ale warto pamiętać że, Oscary to specyficzne nagrody, mocno związane z rynkiem komercyjnym, a nominacje do nagrody dla filmu nieanglojęzycznego są zazwyczaj tak zróżnicowane, że ciężko byłoby znaleźć sprawdzony przepis na sukces – dodaje krytyczka.