W Japonii zarejestrowano pierwszy na świecie przypadek koronawirusa u osoby, która w ostatnim czasie nie była w Chinach. Wirusa wykryto u kierowcy autobusu z miasta Nara na wyspie Honsiu. Symptomy u mężczyzny miały pojawić się po tym, jak w jego autobusie podróżowali turyści z Wuhan.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
U 60-letniego kierowcy z Nara zdiagnozowano zapalenie płuc. Obecnie władze Japonii monitorują jego stan zdrowia, a także osób, które miały z nim kontakt.
Sytuację wyjaśnił lekarz Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie immunologii, terapii zakażeń. "Ogromna prośba do wszystkich piszących o przypadkach nowego wirusa poza Chinami - to nie są przypadki zarażenia poza Chinami, ale osoby, które zaraziły się w Chinach i stamtąd wyjechały do innego kraju. To zasadnicza różnica, bo nie ma obecnie ognisk wtórnych zakażeń poza Chinami" – napisał na Twitterze.
To pierwszy w Japonii i w ogóle na świecie przypadek niezwiązany z niedawną podróżą do Chin. Łącznie w Kraju Kwitnącej Wiśni odnotowano już sześć przypadków koronawirusa.
Dwoje dzieci z podejrzeniem zakażenia wirusem z Chin trafiło do szpitala w Krakowie. Wracały z rodzicami z wakacji z przesiadką w Pekinie. Na szczęście obawy zakażenia koronawirusem prawdopodobnie się nie potwierdziły.
To ogromna, słabo zaludniona, prowincja, pięć razy większa od Polski. Region znany jest m.in. z tego, że właśnie tu znajdują się obozy dla ok. miliona muzułmańskich Ujgurów, które chińskie władze nazywają "centrami kształcenia zawodowego". Co by było, gdyby wirus dotarł również do nich? Wyjaśniła to dziennikarka naTemat Katarzyna Zuchowicz.
Chociaż Chiny są daleko od Polski i prawdopodobieństwo wybuchu u nas epidemii koronawirusa 2019-nCoV nie jest mocno prawdopodobne, to zainteresowanie medialne oraz środki ostrożności podjęte przez służby sanitarne sprawiają, że niektórzy wpadają w panikę. O tym, że nie jest ona najlepszym doradcą, przekonuje Anna Kaczmarek.