Wojewoda Jacek Kozłowski grozi, że zamknie "Żyletę" na całą rundę. Bo nie jest bezpieczna. Kibice protestują – mecz oglądają w ciszy, a jak już coś śpiewają, to o tym, co ich zdaniem Kozłowski robi z Donaldem Tuskiem. Na stadion Legii wracają stare demony a to, co się dzieje, nie jest nikomu na rękę. Szkoda, bo Jan Urban ma ciekawy zespół, który mógłby dużo osiągnąć. Mógłby, ale nie dostaje pomocy.
Najpierw była negatywna opinia policji, która stwierdziła, że popularną trybunę zwaną "Żyletą" należałoby zamknąć do końca rundy jesiennej. Powód? Niedrożne drogi ewakuacyjne, brak bezpieczeństwa na obiekcie, wreszcie odpalanie pirotechniki o temperaturze znacząco większej niż temperatura wrzenia. Potem był wojewoda, który kazał klubowi ustosunkować się do zarzutów i dokonać odpowiednich korekt. Klub się ugiął, poszedł na rękę i przekazał wojewodzie, że sytuacja jest opanowana. Już to zezłościło kibiców.
Doping odstrasza
Podobnie jak to, że wojewoda mazowiecki – Jacek Kozłowski – zwlekał kilka godzin z podjęciem decyzji. I dopiero na dwie godziny przed meczem ogłosił, że kibice mogą wejść na "Żyletę". Ale potem straszył, postawił ultimatum. Jedna, jedyna wpadka i trybuna zostanie zamknięta. Na długo. Śmiesznie zrobiło się, gdy pan Kozłowski przedstawiał argumentacje. Cytat: "To, co dzisiaj pokazują kibice Legii, razi. Dzisiejszy sposób kibicowania na Legii odstrasza mieszkańców Warszawy od przyjścia na stadion".
Hmmm, naprawdę? Czyli, idąc tokiem rozumowania wojewody, na meczu z Podbeskidziem na trybunach mieliśmy takie mniej więcej dialogi:
- Zobacz kochanie, to ta zła, niemoralna trybuna. Tam siedzą przestępcy.
- Ale dzisiaj milczą.
- Jak dobrze. Nie mogłem wcześniej znieść tego ich darcia się.
- I tych wielkich flag, transparentów.
- I tych odpalanych rac.
- Kochany wojewoda. Będę na niego głosować.
Fragment relacji z meczu na stronie legionisci.com:
"To co dzisiaj pokazują kibice Legii razi. Dzisiejszy sposób kibicowania na Legii odstrasza mieszkańców Warszawy od przyjścia na stadion" - mówił podczas poniedziałkowego briefingu wojewoda. Może więc mecze powinny odbywać się już tylko po zachodzie słońca i przy przygaszonych jupiterach, tak aby nikogo nic nie raziło. Na stadion wpuszczani będą tylko warszawiacy od pięciu pokoleń. Pozostałym zostaną anulowane karty kibola.
Kiedyś hałas, teraz cisza
Od kiedy Legia ma nowy stadion, owszem, przychodzi na niego wiele osób, które niekoniecznie interesują się piłką. Które bardziej przychodzą, by się pokazać, spotkać ze znajomymi, przeżyć coś ciekawego niż by rzeczywiście w skupieniu przyglądać się grze. Tylko czy dla nich ludzie z "Żylety" to bezduszni kryminaliści? Nie sądzę. Wielokrotnie spotkałem się ze słowami, że na Legii ważny jest nie tylko mecz, ale i atmosfera. Ciągły, rytmiczny, przejmujący doping. Wiadomo z jakiej trybuny.
Pamiętam jak w ubiegłym sezonie byłem na meczu z Lechem. Siedziałem na trybunie prasowej, daleko od "Żylety". Obok był kolega z innej redakcji i próbowaliśmy rozmawiać. Tak, "próbowaliśmy" to właściwe słowo, bo ciężko było przekrzyczeć trybuny. A na Podbeskidziu? Ze znajomym kilka miejsc dalej dało się rozmawiać szeptem. Słyszałbym nawet kichnięcie dziennikarza, siedzącego kilkanaście metrów ode mnie.
Wcześniej na "Żyletę" patrzyło się raczej z podziwem niż ze zgorszeniem. Na Podbeskidziu patrzyło się na nią z uśmiechem. Między kibicami latały piłki plażowe i nadmuchane prezerwatywy. To było coś na kształt happeningu. Co osiągnął Kozłowski? To, że stał się bohaterem przyśpiewki kibiców. Stadion mógł się dowiedzieć, co, według fanów, robi wspólnie z Donaldem Tuskiem. Wojewoda chciał, by było o nim głośno i cel swój zrealizował.
Terror w gnieździe
Kozłowski mówił coś o fenomenalnej atmosferze na meczach Euro 2012 i o tym, że zwykli kibice nie mogą być poddawani dyktatowi prowadzącego doping gniazdowego. Wychodzi na to, że w gnieździe siedzi człowiek-będący uosobieniem całego zła, który terroryzuje stadion. Bierze do ręki lornetkę, widzi po drugiej stronie obiektu człowieka w garniturze, który nie śpiewa i popija wino, wpisuje go na swoją listę. Przecież to jakaś komedia.
Nie jestem za tym, by za winy nie karać. Sądzę tylko, że ewentualne represje powinny być racjonalne. Zamykanie trybun, sprawianie, że rozkrzyczany stadion nagle przypomina teatr, w którym aktorzy grają, a widownia milczy, nie służy nikomu. Kibicom zabiera się dużą część widowiska, piłkarze nie mają wsparcia z trybun, mniejsze są wpływy z dnia meczowego. Widzi ktoś plusy? Pewnie tylko pan wojewoda.
"Doping" na meczu Legia - Podbeskidzie:
Szkoda mi Jana Urbana. Dobry trener i bardzo sympatyczny człowiek. Gdy po raz pierwszy przejął Legię, ta grała jeszcze na starym stadionie, a na trybunach także był protest. To nie pomagało piłkarzom, którzy nie czuli wsparcia ze strony trybun. Wtedy zaczął budować ciekawy zespół, do którego wprowadzał młodych piłkarzy. Teraz jego drużyna jest najlepsza w kraju i wiele wskazuje na to, że sięgnie po tytuł. Tylko, no właśnie, wracają stare demony. Piłkarze, zamiast być niesieni dopingiem z "Żylety", grają w przejmującej ciszy, która raczej raczej kojarzy się z meczem snookera albo tenisa, gdzie jeden zawodnik serwuje, a kibice nie mogą rozmawiać ani zmieniać miejsc. Team Urbana gra ważny mecz u siebie, a czuje się jak na sparingu gdzieś w Austrii.
Słychać było ... dzieci
W poniedziałek była nawet taka scenka. Druga połowa meczu, rzut wolny dla Legii. Nagle na stadionie najgłośniej słychać doping … dzieci. Kilkanaście osób, w wieku pewnie koło dziesięciu lat, z opiekunem, siedzi na łuku stadionu i przebije się przez ciszę. Podłącza się ktoś z trybuny za bramką, w loży vipowskiej i okolicach ludzie zaczynają rytmicznie klaskać. "Żyleta" wcześniej zagłuszała próby dopingu, teraz skonsternowana milczała. Miłe, przyjemne, ale mam nadzieję, że tak nie będzie na każdym meczu.
Szkoda mi też wojewody Kozłowskiego. On dał się już poznać jako osoba, która zamyka stadiony. Pamiętam jego minę, gdy ogłaszał tamte decyzje. Twarz wyrażała zagubienie i całkowitą dezorientację. Wyglądał, jakby ktoś pchnął go na pewien obszar, na którym czuje się fatalnie. Wyglądał jak polski piłkarz, którego niedawno zapytano, czy czytał "Trylogię".
Atmosfera na Legii robi się coraz bardziej gorąca. Mimo że nie było rac, sięga temperatury wrzenia. Boję się, że jej apogeum dopiero przed nami. A to naprawdę nikomu nie jest na rękę.