- Na stadionie to jeszcze jest pikuś. Najgorzej jest w środkach komunikacji miejskiej. Z taką opinią o derbach Warszawy spotkaliśmy się wielokrotnie. Postanowiliśmy sprawdzić, co dzieje się po meczach w pociągach, autobusach, tramwajach i na przystankach.
Ale zacznijmy od początku, od samego meczu. - Dużo szumu się teraz robi wokół zadym kibiców. Owszem zdarzają się incydenty, ale popadamy chyba w paranoję mówiąc, że kibole to ogromny problem - powiedział naTemat po meczu jeden z kibiców Polonii.
Marsz polonistów
Maszerowaliśmy przez całą Warszawę, spod stadionu Polonii, na Konwiktorskiej, aż na samą Łazienkowską (stadion Legii - red.) i nie doszło do żadnych incydentów. Nie było żadnego blokowania marszu Polonii, nic.
Znajomy, pracujący w irlandzkim pubie na Krakowskim Przedmieściu: - To było chyba koło 16.00. Kibice Polonii szli akurat Krakowskim otoczeni kordonem policji. Darli gębę, śpiewali, raczej pozytywnie, bez obelg. No to ja wychodzę na zewnątrz, podchodzę do nich i intonuję: - Legia! Legia Warszawa! Od razu dostało mi się od kurew. Ale to co zrobiłem, nie należało chyba do najrozsądniejszych - przyznaje.
Incydenty na meczu
A na samym meczu? Tam już zdarzyły się incydenty. Ale właśnie - incydenty. Oto co powiedział
Na prawie pełnym stadionie przy Łazienkowskiej śpiewy kibiców były w piątek zagłuszane przez wybuchy petard. Same przyśpiewki też były nierzadko wulgarne. Kibole Legii dwa razy odpalili race, ci z Polonii przygotowali oprawę z napisem "J...ć Legię" a potem zamiast oglądać spotkanie obrzucali najbliższe trybuny papierowymi samolocikami. CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: www.sport.pl
naTemat jeden z kibiców Legii: - Najbardziej mi się „podoba” to, co przeczytałem na stronie gazeta.pl. Szczególnie ten moment z samolocikami. Rzeczywiście, strach się bać...
Do kilku zdarzeń jednak doszło. Do tych wyżej wspomnianych można jeszcze dorzucić petardę, która poleciała w kierunku piłkarza Polonii, Tomasza Brzyskiego. Zawodnik stał z piłką w rogu boiska, przygotowywał się do wykonania rzutu rożnego. Nagle koło niego ląduje raca, rzucona z sektora kibiców Legii. Zawodnik najpierw chwilę stoi, jakby zdezorientowany, by potem nagle paść jak rażony piorunem. - Przyaktorzył, akurat siedziałem blisko i dobrze widziałem całą sytuacją - mówi nam jeden z kibiców z „Żylety”.
Poza rzucaniem rac i petard warto odnotować jeszcze jedną sytuację. Bohaterami dnia chcieli zostać dwaj kibice Legii. Wbiegli na płytę boiska, by najpierw prowokująco podbiec do sektora gości, a później już ganiać się z ochroną.
Kolega fotoreporter, który akurat był blisko: - Robię sobie spokojnie zdjęcia, po czym czuję, że nagle ktoś trąca mnie za ramię i ciągnie za sobą. Dobrze, że to zrobił, bo akurat tuż koło mnie przebiegał ten kretyn, który prawie wbiegł na murawę, a potem bił się z ochroną. Wiesz, dla mnie to bydło jest - dodaje.
- Sam mecz? Nic specjalnego, żeby nie powiedzieć - tragedia. To ciekawsze zjawisko z punktu widzenia tego, co dzieje się na trybunach. Z jednej strony ciągłe obelgi i taka „atmosfera nienawiści”, a z drugiej fantastyczna, wymagająca godzin pracy oprawa - mówi nam Bartek, kibic Polonii. - Dodam też, że ci którzy nie idą na derby, bo się boją, to delikatnie mówiąc, przesadzają. Gorzej z komunikacją miejską przed i po meczu...
Autobusy i tramwaje...
- Sam zacząłem chodzić na Polonię rok czy dwa lata temu. I to nie tylko ze względu na historię i poglądy polityczne. Jestem z jednej z podwarszawskich miejscowości i to, co wyprawiają kibice Legii w pociągach, to jakaś masakra. Z podróży, która trwa normalnie 15 minut, nagle robi się przynajmniej godzina... - opowiada Bartek. - Co chwilę ktoś zaciąga hamulec, pociąg się zatrzymuje. Odpalają race, rzucają petardy, zaczepiają ludzi. I co? Potem nikt nie wyciąga wobec nich konsekwencji. Zresztą widzę po twarzach ludzi, że jak wsiada grupa kibiców to ludzie zwyczajnie się boją. I tu jestem w stanie to zrozumieć. Z reguły po meczu duża część kibiców jest już mocno pijana. Jest znacznie gorzej niż na stadionie...
Mecz Legii z ŁKS-em. Początek, godzina 15:45. Do autobusu na Żoliborzu wsiadam około godziny 14. Już od samego wejścia autobus jest pełen kibiców w barwach Legii. Większość zachowuje się normalnie, tak jak inni pasażerowie komunikacji miejskiej. Jest jednak grupa, około 10 osób. Bezkarnie pijąca alkohol, rzucająca petardy przez okno na każdym przystanku i delikatnie mówiąc, ubliżająca wszystkim dookoła. Zaczynają się śpiewy, o losie, reszta kibiców nie odpowiada i tu zostaje złamana „solidarność kibicowska”. Tym, którzy nie reagują na przyśpiewki, dostaje się, że mimo iż kibicujemy tej samej drużynie, to nie łamiąc zasad korzystania z autobusów, nie zasługują na miano prawdziwych kibiców...
- Dobra, sam jestem kibicem, ale nie dziwię się ludziom, którzy wsiadają do autobusów i się boją. Jasne, są autobusy, w których kibice trochę pośpiewają i inni pasażerowie nawet się uśmiechają, ale często widziałem, jak kibice skaczą, walą rekami w sufit czy okna. Określiłbym to jednym słowem, zezwierzęcenie... - mówi nam Filip, kibic Legii Warszawa.
Kibice w autobusie
Pociąg
Piątkowo - sobotnia noc. Zaraz po derbach. Dochodzi pierwsza w nocy. Pociąg relacji Warszawa Wileńska - Tłuszcz odjedzie dopiero o 1.45, ale niektórym nie robi to żadnego problemu. W jego drugiej części kilkanaście osób w biało-zielonych strojach. Siedzą, piją i śpiewają. - Ząbki, Zielonka, Wołomin; Ząbki, Zielonka, Wołomin - intonują na melodię „For he's a jolly good fellow”.
Potem seria przyśpiewek o innych klubach. Można się było dowiedzieć, do jakiej części swego ciała najchętniej przytuliliby czarną koszulę. Było też o Widzewie, ŁKS-ie i Jagiellonii Białystok, która, zdaniem kibiców, jest „zboczona”. Hmmm, ciekawe.
Wśród bawiących się jest jedna dziewczyna. Gdy wraca do przedziału z butelką piwa w ręku, słyszy od jednego z kolegów:
- Wiesz co, im więcej piję, tym bardziej mi się podobasz. Teraz jesteś jak Miss Polonia.
- Ej, ej, tylko nie Polonia. Bo się obrażę - reaguje natychmiast. A z wymiany zdań śmieją się nie tylko kibice.
Dochodzi 1.30, pociąg niedługo odjedzie. Imprezka rozkręca się nie najgorzej, kibice stają na siedzeniach i śpiewają niczym w pamiętnej scenie bohaterowie „Łowcy Jeleni”. Podobieństw jest zresztą więcej, w filmie Cimino przyjaciele właśnie wybierali się do Wietnamu. Tutaj jeden z chłopaków ogłasza, że na dniach idzie do wojska. I dlatego ten dzień musi być niezapomniany.
W międzyczasie ofiarą zabawy pada jedna z szyb. Kibic trzyma ją w ręku, jak zdobycz wojenną. I śpiewa, bawi się. Brakuje jednak pomysłów na kolejne przyśpiewki. Dlatego po chwili rozlega się: „Ogórek, ogórek, ogórek, zielony ma garniturek!”. A tuż przed odjazdem fani postanawiają sparafrazować przebój zespołu Zakopower: „Pójdę boso, ch.. wie po co!”.
Siedzący niedaleko ludzie reagują różnie. Wracająca z imprezy para uśmiecha się z lekkim politowaniem. - Oj tam, studenci w takim Krakowie też się lubią napić i potem zabawić - mówi dziewczyna. Elegancko ubrany mężczyzna w średnim wieku jest bardzo zniesmaczony. I co chwila kręci z politowaniem głową.
Pociąg wreszcie rusza, choć nie bez problemów. Na samym początku trzeba było naprawić zerwany w imprezowym szale hamulec. Kibice wysiadają na kolejnych stacjach. Ząbki, Zielonka, Wołomin - jak w tej przyśpiewce. Robi się coraz ciszej. Jak nie na meczu.
Świadkiem innych wydarzeń był nasz rozmówca, proszący o anonimowość: - Kiedyś po meczu w metrze kibice wulgarnie obrażali studentkę. Słyszałem też o taksówkarzu, który został pobity przez fanów. Aż chciałoby się na koniec sparafrazować Jana Nowickiego z filmu „Sztos”. I powiedzieć, że szalik to trzeba umieć. Umieć nosić.
JAKUB FILA - „Incydenty na meczu”, „Autobusy i tramwaje”, "Marsz polonistów"
JAKUB RADOMSKI - „Marsz polonistów”, „Pociąg”