"Atmosfera w zespole jest fatalna. Generalnie nikt nie rozumie, dlaczego tak zdecydowano zakończyć tę sprawę" – mówi anonimowo jeden z pracowników TVN. Po wybuchu afery z rankingiem TC Candler najprzystojniejszych mężczyzn świata, gdy na antenie urządzono sobie drwiny z wyglądu gwiazdy k-pop, wystosowano przeprosiny i pożegnano się z reporterem, który przygotowywał materiał. Trudno nie odnieść wrażenia, że to mało sprawiedliwe rozwiązanie.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Tym od paru dni żyje świat medialny. "Wiadomości" TVP przygotowały materiał opatrzony paskiem: "Hipokryzja i obłuda gwiazd pseudoelity". Chodzi o to, co wydarzyło się śniadaniówce TVN. W programie ukazał się materiał poświęcony rankingowi, w którym pierwsze miejsce zajął Jungkook, wokalista zespołu BTS.
Farbowane włosy i kolczyk
– Twarz, powiedziałabym niespecjalnie bardzo męska, prawda? Włosy zakładam, że farbowane – powiedziała prowadząca program Anna Kalczyńska, co spotkało się ze szczerym śmiechem drugiego prowadzącego, Andrzeja Sołtysika, po czym na antenie ukazał się materiał Adama Federa.
Reporter udał się na bazar, gdzie dziennikarz pytał rozmówców o zdanie na temat wyglądu młodego wokalisty. Co istotne, przechodniom przedstawiano fotografię nie Jungkooka, a jego kolegi Hoseoka.
– Trudno w tej sytuacji winić Adama. Zdjęcie, które wziął ze sobą na materiał, pochodziło z renomowanej agencji fotograficznej, z którą współpracuje TVN. To zdjęcie było podpisane "Jungkook". Nota bene po wybuchu całej afery agencja zmieniła podpis pod tym zdjęciem, ale inne fotografie członków zespołu BTS nadal są źle podpisane – mówi osoba związana z TVN.
"Szerzycie razism"
Stacja początkowo milczała, choć afera dawno już przekroczyła granice Polski. Fanki k-popu (o tym zjawisku pisała w serwisie dad:HERO Aneta Zabłocka) zrobiły wiele, aby zrobiło się głośno i w Korei, i w innych krajach o tym, co ukazało się na antenie TVN. "Zapomnieliście, czym jest szacunek do drugiej osoby? To obrzydliwe, że szerzycie w telewizji, którą każdy ogląda, rasizm" – grzmiały komentarze, w których dodatkowo naśmiewano się z pracowników telewizji, że nie potrafią w Google sprawdzić, kto jest na zdjęciu.
W środę rano w naTemat pytaliśmy TVN, czy zamierza się w jakiś sposób odnieść do całego zamieszania. Otrzymaliśmy odpowiedź, że "na razie nie komentujemy". Popołudniu jednak ukazały się przeprosiny.
"Wydźwięk programu był całkowicie niezgodny z naszymi wartościami. Dlatego wyjaśniamy tę sprawę wewnętrznie i dołożymy starań, aby podobne sytuacje nie powtórzyły się w przyszłości" – napisano na profilu stacji.
Znaleziono winnego
W ramach wyjaśnień i starań postanowiono zaś, że prowadzący wtorkowe wydanie programu Anna Kalczyńska i Andrzej Sołtysik, a także wydawca Magdalena Kowalik-Nóżka pozostają na stanowiskach. Stacja zaś postanowiła zakończyć współpracę z autorem materiału, Adamem Federem.
Były wydawca "Dzień dobry TVN" Piotr Zieliński w rozmowie z naTemat przyznaje, że jest zaskoczony takim obrotem sprawy. Jak mówi, wina Adama Federa w całym tym zamieszaniu wydaje się najmniejsza.
– Przez wiele lat pracowałem w "Dzień dobry TVN" i jestem przekonany, że Adam otrzymał polecenie zrobienia materiału w formie, w jakiej ukazał się on na antenie. Najczęściej jest tak, że to wydawca ma jakąś wizję programu i to on zleca reporterowi, jak dany materiał ma wyglądać – opowiada Piotr Zieliński.
Kilkanaście osób to widziało
Były wydawca "Dzień dobry TVN" podkreśla, że przygotowanie materiału do emisji jest wieloetapowe, w tym finalnie przechodzi kolaudację wydawcy. Zanim materiał ukaże się na antenie, wydawca ogląda go kilka razy, a sam temat, jego konstrukcja czy pomysł realizacji może być omawiany na redakcyjnych kolegiach, w których oprócz producenta uczestniczą wszyscy wydawcy. Trudno zatem mówić o tym, że wyłącznie reporter odpowiada za to, co zobaczyli widzowie.
A kto odpowiada za to, co mówią prowadzący? – W studiu "Dzień dobry TVN" nie ma prompterów, czyli urządzeń służących do wyświetlania wcześniej zapisanego tekstu. Prowadzący posługują się scenariuszem przygotowanym przez scenarzystę, w którym zawierane są najważniejsze i kluczowe informacje dotyczące programu. Często forma zapowiedzi np. przed materiałem jest więc inwencją prowadzących – tłumaczy Zieliński.
Przepraszam obu Panów, widzów oraz fanki i fanów
Sam Adam Feder o tym zamieszaniu rozmawiać nie chce. Odsyła do oświadczenia, jakie opublikował na Facebooku. Potwierdza, że jego współpraca z "Dzień dobry TVN" została zaskoczona.
"Tak, pomyliłem gwiazdorów koreańskiej muzyki pop. Przepraszam obu Panów. Zaufałem podpisom zdjęć profesjonalnej agencji, która pomyliła ich pierwsza. Tak, takie opinie kobiet o aparycji piosenkarza, czy kogokolwiek innego, nie powinny znaleźć się w materiale. Za to przepraszam widzów, przede wszystkim fanki oraz fanów" – oświadcza reporter.
O kulisach powstawania materiału Feder nie informuje. Sugeruje jednak, że nie on jeden brał w tym udział. "Nie, nie mam pretensji do nikogo, kto decyduje o doborze tematów, zamawia materiały i ocenia je przed emisją. Nie, zrzucanie z sań na pożarcie, w moim odczuciu, nie jest najbardziej elegancką taktyką radzenia sobie z kryzysem wizerunkowym" – pisze dziennikarz.
Woda na młyn
Kryzys wizerunkowy, jaki przydarzył się TVN-owi, to fakt niepodważalny. Lawina krytyki na stację spłynęła nie tylko ze strony fanek k-popu. Prawica tylko czekała na taki moment.
– Spanikowali najwyraźniej. Sytuacja ich totalnie przerosła. Nie sądzili, że reakcja na ten materiał będzie aż taka. Już wcześniej zdarzały się równie kontrowersyjne materiały, ale nie przepraszano – mówi mi pracownik TVN. Przyznaje, że nie jest w stanie pojąć, dlaczego władze stacji postanowiły ukarać jednego reportera.
Kiepsko się dzieje
– Atmosfera w zespole jest fatalna. Generalnie nikt nie rozumie, dlaczego tak zdecydowano zakończyć tę sprawę. Bo to też jest sygnał dla nas, zwykłych pracowników. Że jak zrobi się jakiś shitstorm, to nikt nie stanie w naszej obronie, tylko będą szukać kozła ofiarnego – tłumaczy.
Zauważa, że w "Dzień dobry TVN" kiepsko dzieje się nie od dziś - już od dłuższego czasu wszyscy obserwują, że dotowane budżetowymi pieniędzmi "Pytanie na śniadanie" w TVP notuje coraz lepsze wyniki. Z programu odeszli lubiani przez widzów Magda Mołek i Marcin Meller.
Od tego czasu nie jest lepiej ani trochę. Jedyne co się zmieniło to to, że przybyło parę afer z udziałem Filipa Chajzera w roli prowadzącego program. Już samo wejście w tę rolę było niezbyt taktowne. Zaczął od zaproszenia widzów do oglądania "DDTVN", prezentując dekolt koleżanki z telewizyjnej kanapy. Później zaś była słynna afera, jak bawił się symulując atak paniki (przynajmniej tak mu się wydawało).
Jak mówi pracownik TVN, Mołek z Mellerem odchodzili z programu, bo nie godzili się na to, w jakim kierunku zmierza "Dzień dobry TVN". Postanowiono wówczas odmłodzić zespół, ale niewiele to dało. Konkurencja TVN wyprzedziła.
– Trwa szukanie pomysłów, co by tu zrobić lepiej, ale nie wychodzi. Wprawdzie wyremontowano studio i wygląda ono fajnie i kolorowo, ale zawartość jest jakby zmurszała. Materiał, kanapa, rozmowa, pogoda, kuchnia, materiał. I tak w kółko. Brak czegoś nowego. Choć wiem, że wkrótce pewne zmiany, by zawalczyć z "PnŚ", są planowane – podsumowuje osoba związana z TVN.