Tego spotu Szymona Hołowni nie zobaczycie już na jego stronie na Facebooku czy Twitterze. Kandydat na prezydenta najpierw pokrętnie się tłumaczył, a po kilkunastu godzinach skasował filmik. Wreszcie Hołownia przeprosił. Uważam, że to błąd.
5 lutego Szymon Hołownia wypuścił 81-sekundowy spot wyborczy. Szybki montaż, ujęcia jak z ręki, dynamiczne przebitki – ten filmik mógł spodobać się zwłaszcza młodszym odbiorcom, którzy kojarzą kandydata jako prowadzącego "Mam Talent".
Uwagę internautów przykuła jedna scena: najazd na brzozę, papierowy samolocik i obietnica, że prezydent Hołownia będzie walczył o każde drzewo, a nie tylko o jedno. Rozpętała się burza. Materiał wywołał kontrowersje od prawa do lewa, a politykowi stawia się zarzut drwienia z ofiar wypadku lotniczego w Smoleńsku.
"Nie przyszłoby mi do głowy, by sprawdzać gatunki drzew w moim spocie. Niektórym przyszło. To nie ja kpię z katastrofy smoleńskiej, która była dla mnie wielkim osobistym wstrząsem. To oni z niej kpią. Zawsze będę miał w sercu pamięć ofiar, wśród których było wielu moich znajomych" – tłumaczył się Hołownia.
Tak było jeszcze w środę wieczorem. W czwartek przed południem Hołownia skasował spot i przeprosił. W skrócie: chcę uprawiać inną politykę, jestem zabiegany, byłem nieuważny, moi współpracownicy popełnili błąd.
Uważam, że błąd popełnił Hołownia wycofując się ze swojego spotu wyborczego i to jeszcze w tak nieporadnym stylu.
Zacznę jednak od dostrzeżenia czegoś pozytywnego: fajnie, że Hołownia nie wystosował paraprzeprosin i nie zwracał się do „wszystkich urażonych”. Zbyt często właśnie tak wygląda w świecie polityki i mediów. Gdy więc przypadkiem uderzy się kogoś w głowę kamerą (pozdrowienia dla TVPiS) przeprosiny są rzeczą odruchową i niezbędną. Ale czy spot, przy którym pracował cały sztab ludzi można potraktować jak wypadek przy pracy?
Co autor miał na myśli wie tylko on. Wiadomo jednak, co mówi, a mianowicie, że ujęcia z brzozą i samolocikiem wcale nie skojarzyły mu się ze Smoleńskiem. Można tylko zazdrościć. Od 10 lat funkcjonujemy w rzeczywistości politycznej, którą definiuje wypadek lotniczy spowodowany bylejakością i łamaniem procedur: kontrolowany lot ku ziemi (tzw. CFIT) przez drzewa we mgle. Część skrzydła samolotu ścięła właśnie brzoza. Czyżby kandydat właśnie wybudził się z trwającego dekadę snu?
Moja hipoteza jest taka, że Hołownia dobrze wiedział co robi. Chciał kilkusekundową migawką skrytykować totemizację brzozy i taplanie się w spiskowych kłamstwach przy równoległym zaniedbywaniu współczesnych problemów związanych z drapieżną eksploatacją środowiska naturalnego. Potem jednak szybko wycofał się pod ciężarem zmasowanej krytyki i oskarżeń o szarganie pamięci 96 ofiar katastrofy.
Mieć ciastko i zjeść ciastko. Puszczać oko, ale cały czas mieć nad głową aureolę. Zrobić co się chce, a potem powiedzieć, że ta ręka, za którą się zostało złapanym, jest cudza. Tchórzliwa stanowczość lub stanowcza tchórzliwość. To wrażenie, jakie tym ruchem zrobił na mnie kandydat.
Powiedzmy, że inteligentny facet jakim jest Hołownia w swojej niewinności faktycznie nie był świadomy konotacji brzozy i samolociku. Powiedzmy, że naprawdę jest tak zarobiony podczas kampanii, że nie miał czasu uważnie obejrzeć spotu. Powiedzmy, że cała ta scena była od początku do końca pomysłem jego sztabowców.
Hołownia znacznie lepiej wyszedłby na tym, gdyby zacisnął zęby i stanął za swoimi współpracownikami. Wytrwał. Przełknął tę żabę i podkreślał, że jako prezydent chce odciąć się od religii smoleńskiej, która z pamięcią ofiar ma tyle wspólnego, co trzepiąca grubą kasę podkomisja amatorów Macierewicza ma z ekspertami lotniczymi. Hołownia powinien to zrobić tym bardziej, jeśli choć jedno z tych „powiedzmy” nie jest prawdą. A biorąc pod uwagę jego obycie medialne można tak przypuszczać.
Do totemu brzozy Hołownia dołącza tabu krytykowania nekropolityki namiętnie uprawianej przez PiS. Spłoszony głosami niezadowolenia pozwala młotkować siebie i nas wszystkich, że taka krytyka oznacza brak szacunku do ofiar. Wręcz przeciwnie: tym, co uwłacza ich pamięci jest cały ten cyrk: puszki coli, parówki, siłowe ekshumacje i eksperymentalnie przywiązywane do samochodu drzewo, a także groźne bujdy o zamachu, którego nie było.
O kampanii wyborczej Hołowni było ostatnio cicho, teraz dzięki spotowi trafił do trendów na Twitterze. Może w tym zamieszczaniu, kasowaniu i dziwnych tłumaczeniach nie ma żadnej nieporadności, tylko właśnie o to od początku chodziło? O szum i bycie za, a nawet przeciw? Tylko na czym w takim razie miałaby polegać rzekomo nowa jakość tej kandydatury?