Pierwszy sezon "Drive to Survive" – dokumentu Netfixa o Formule 1 – obejrzałem w jeden wieczór. Podobnie było z drugim, ale na niego czekałem z jeszcze większą niecierpliwością, bo miał w nim występować Robert Kubica. I rzeczywiście jedyny polski kierowca w F1 pojawił się w dokumencie, ale nie tak często, jak polscy kibice by chcieli.
Nie będę ukrywał, że dokument Netflixa "Formuła 1. Jazda o życie" sprawił, że wciągnąłem się w tę królewską dziedzinę motosportu. Nie tylko przez insiderskie pokazanie, jak ten sport wygląda od kuchni, ale także przez piękno rywalizacji, piekielnie szybkie samochody i wrażenie, że wszyscy w F1 są jedną, wielką i bardzo prestiżową rodziną, do której każdy chciałby należeć.
Jeśli jeszcze do tego dorzucimy obraz 4K i fantastyczne ujęcia netflixowych kamer, to mamy przepis na arcyciekawy dokument, który momentami wgniata w fotel. Dlatego nie mogłem doczekać się kolejnego sezonu, w którym miał pojawić się Polak – Robert Kubica, który już podczas premiery pierwszej odsłony "Drive to Survive" był zakontraktowanym kierowcą ROKiT Williams Racing.
Zapowiadało się więc epicko, a wyszło... no właśnie, jak wyszło? Przeepicko! I nie ze względu na Kubicę, z którym scen było tyle, co kot napłakał, ale o tym potem.
Ferrari i Mercedes wpuścili kamery
To chyba pierwszy i największy plus drugiego sezonu "DtS". Oba topowe teamy w Formule 1 zdecydowały się wpuścić kamery Netflixa za swoje kulisy. Widocznie ich PR-owcy przekonali się, że warto to zrobić, gdy obejrzeli pierwszy sezon. W ten sposób powstały dwa bardzo ciekawe odcinki, które skupiły się właśnie na Ferrari i Mercedesie.
W przypadku Mercedesa pretekstem była 125 rocznica obecności tego koncernu w motosporcie. Dodatkowo w odcinku o tym zespole upamiętniono Nikkiego Laudę, którego śmierć w 2019 roku była ogromnym ciosem nie tylko dla Mercedesa, ale także dla całego świata Formuły 1.
Netflix na przykładzie tego teamu pokazał, że nawet ci, którzy wloką się w dole stawki, a tak było w przypadku Mercedesa jeszcze 10 lat temu, mogą wejść na szczyt. Chociaż nawet tym najlepszym zdarzają się różne sytuacje losowe, z którymi trzeba sobie poradzić i tak stało się w ubiegłym sezonie właśnie wraz ze śmiercią Laudy.
Jeśli chodzi zaś o Ferrari, to tutaj także Netflix znalazł swój sposób, żeby opowiedzieć historię tego zespołu. Zrobiono to przez pryzmat rywalizacji dwóch jego kierowców: młodego i zdobywającego doświadczenie Charlesa Leclerca oraz weterana i trzykrotnego mistrza świata Sebastiana Vettela.
W tym odcinku poznajemy od kuchni jak wyglądają stosunki obu kierowców, ale także jak kształtuje się ich współpraca z całym zespołem Ferrari. To także pokazanie presji, z którą muszą sobie radzić ścigający się w czole stawki w F1. Presji nie tylko władz tak utytułowanej i renomowanej stajni, ale także kibiców i członków teamu.
Robert Kubica w Netflixie
Ale polscy kibice czekali nie tylko na Ferrari czy Mercedesa w nowym sezonie "Jazdy o życie". W głównej mierze chodziło im o Roberta Kubicę, który w 2019 roku jeździł dla stajni z Grove. Niestety ci, którzy myśleli, że cały sezon będzie poprzetykany Kubicą, będą rozczarowani.
Polaka widzimy w pierwszym odcinku i to tylko przez zaledwie kilka sekund, a na więcej scen z Kubicą trzeba czekać do przedostatniego odcinka, który poświęcony jest ROKiT Willimas Racing. Chociaż w sumie należałoby podkreślić, że Netflixowi bardziej chyba chodziło o pokazanie Claire Williams – jedynej kobiety-szefa w świecie F1.
Rzeczywiście jest mowa o Robercie Kubicy i jego powrocie do ścigania się w królowej motosportu po tak ciężkim wypadku. Polak przedstawia się widzom, a dziennikarz sportowy opisuje jego kontuzję i poprzednie triumfy w Formule 1. Ale daje się odczuć, że narracja całego odcinka jest bardziej skręcona pod wytłumaczenie, dlaczego Kubicy nie ma już w Williamsie.
Sama Claire Williams, która od początku ubiegłego sezonu w superlatywach mówiła o Polaku i podkreślała jego umiejętności w prowadzeniu bolidu, w serialu stwierdza, że przy jego zatrudnieniu chodziło głównie o jego doświadczenie w dostosowywaniu pojazdów pod potrzeby kierowców. Ponadto realizatorzy bardziej skupiają się na tym kierowcy, który pozostał w teamie na kolejny sezon, czyli Georgu Russelu.
Jaki jest nowy sezon "Jazdy o życie"?
Trzeba jednak przyznać, że serce rośnie, kiedy widzi się Kubicę w tak świetnie zrobionym serialu dokumentalnym. Zrozumiałe jest też to, że jest go tak mało, bo Williams jest zespołem z ogona tabeli, a nasz zawodnik odszedł z niego z końcem sezonu.
Nie da się zaprzeczyć, że cała nowa seria "DtS" trzyma poziom. Nadal mamy w niej historie teamu Haasa, patrzymy na dalsze perypetie Daniela Ricardo, czy przeżywamy wraz z kibicami Red Bulla zmianę na stanowisku drugiego kierowcy w tym austriackim zespole.
Wszystkie perełki fabularne są do tego okraszone soczystymi ujęciami z wyścigów i samych torów, co daje naprawdę sztosowy efekt i pomaga zapałać uczuciem do tego niebezpiecznego, ale pięknego sportu. Jeśli ktoś jeszcze nie widział tego serialu na Netflixie, to gorąco polecam.