Marszałek Senatu w "Kropce nad i" opowiedział więcej o teście na koronawirusa, który był efektem jego wcześniejszej podróży do Włoch. Cała sytuacja była konsekwencją zarzutów rzecznika sztabu Andrzeja Dudy Adama Bielana.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Tomasz Grodzki poddał się badaniu na obecność koronawirusa i upublicznił jego wynik: był negatywny. Pobranym materiałem był wymaz z gardła i nosa marszałka. I właśnie o to badanie i wcześniejszą podróż Tomasza Grodzkiego pytała Monika Olejnik.
– Jako człowiek roztropny sprawdziłem w służbach sanitarnych, że w promieniu 30 kilometrów od miejsca mojego pobytu nie było żadnego przypadku koronawirusa – zapewniał Tomasz Grodzki w TVN24. Dodał, że w momencie, gdy opuszczał Trydent-Górną Adygę, by prowadzić posiedzenie Senatu, w rejonie tym był jeden potwierdzony przypadek.
W ten sposób skomentował doniesienia o swoim pobycie na prywatnym wyjeździe we Włoszech. Wyjaśnił, że po powrocie wykonał test na obecność koronawirusa w izbie przyjęć szpitala zakaźnego.
Grodzki dodał, że towarzyszący mu funkcjonariusze Służby Ochrony Państwa zostali decyzją dowództwa skierowani na 14-dniowe zwolnienie z obowiązków. Marszałek Senatu odpowiedział też na sugestie, że powinien poddać się kwarantannie. Odpowiedział, że "jeśli wszyscy pójdziemy na kwarantannę, gospodarka stanie".
Wcześniej rzecznik sztabu Andrzeja Dudy Adam Bielan zarzucił Tomaszowi Grodzkiemu, że w czasie epidemii koronawirusa we Włoszech był on tam z prywatną wizytą.