Słynny epidemiolog nie owija w bawełnę. "Zakażonych w Polsce może być nawet 1500 osób"
redakcja naTemat
15 marca 2020, 16:08·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 15 marca 2020, 16:08
To ma sens na początku epidemii, tak jak zrobił to Tajwan, czyli trzy dni po ogłoszeniu choroby. My wpuściliśmy wirusa. Takie restrykcyjne działania powinny być podjęte na początku – tak ostatnie działania rządzących ws. walki COVID-19 ocenił dr n. med. Paweł Grzesiowski. Słynny ekspert w dziedzinie profilaktyki zakażeń dodał również, że w Polsce "nie podołamy, gdy zostanie zakażonych tysiąc osób w tydzień".
Reklama.
Epidemiolog w niedzielę gościł na antenie Radia ZET, gdzie wskazywał, iż w chwili obecnej wiele spoczywa na barkach zwykłych Polaków. – Wszyscy muszą wiedzieć, że jeżeli teraz przerwiemy kontakty międzyludzkie wirus przestanie atakować agresywnie, bo nie będzie miał kogo zarażać. Jeżeli pozostaniemy na ulicach, w miejscach pracy, tłoczyć na ulicach wówczas wirus będzie atakował z szalonym tempem. To tempo spowoduje, że zalejemy oddziały intensywnej terapii pacjentami z ciężkim przebiegiem – ostrzegał dr n. med. Paweł Grzesiowski.
Znany lekarz daleki był jednak od zachwytów nad krokami dopiero 13 marca podjętymi przez rządzących, takimi jak zamknięcie granic. – Uważam, że zamykanie granic ma sens na samym początku epidemii. Czyli, jeśli mielibyśmy nie wpuścić wirusa do kraju, wtedy ten zakaz przyjazdów powinien mieć miejsce – tak, jak zrobił Tajwan – na samym początku. Dosłownie trzy dni po ogłoszeniu nowego wirusa w Chinach, już był Tajwan przygotowany do zamknięcia granic. I dziś Tajwan w ogóle nie ma przypadków. Jest poniżej 50 zachorowań – wyjaśniał.
Doktor Grzesiowski zwrócił uwagę, iż Tajwańczycy mieli wcześniej podobne doświadczenia, tymczasem w Polsce mogła istnieć obawa o reakcje na decyzję o zamknięciu granic, gdy obywatele nie czuli jeszcze zagrożenia.
– W Polsce nie było takiej sytuacji w historii jeszcze, nie było takiej epidemii i podjęcie decyzji, kiedy wszystkie kraje mają otwarte granice, że Polska nagle blokuje te granice, byłoby bardzo prawdopodobnie źle przyjęte. Rozumiem, że tego rodzaju decyzje pierwszy raz w historii podejmuje się bardzo trudno – mówił gość Radia ZET.
Doktor Grzesiowski komentował także fakt, iż w Polsce robi się badania pod kątem zakażenia koronawirusem tylko tym, u których widoczne są już objawy oraz osobom z konieczności skierowanym na kwarantannę, a pozostali Polacy mogą żyć w nieświadomości ewentualnego zakażenia. – W rzeczywistości zakażonych może być nawet 1500 osób – ocenił ekspert.
– Nie jest aż tak ważne, ile osób zachoruje. Ważne jest, w jakim to się stanie czasie. Jeśli w tydzień będziemy mieli tysiąc osób wymagających respiratora, nie ma szans, żebyśmy podołali temu, bo nie ma takich… takiej pojemności systemu ochrony zdrowia. Jeśli ten tysiąc zachoruje w trzy tygodnie, nie będzie przypadków braku możliwości przyjęcia pacjenta na oddział intensywnej terapii – dodał.
Tak Polska walczy z COVID-19
W niedzielnie popołudnie oficjalne statystyki mówiły, iż w Polsce jest 119 osób, u których potwierdzono zakażenie koronawirusem. Troje pacjentów zmagających się z COVID-19 zmarło. Co oznacza, iż obecnie współczynnik śmiertelności w Polsce jest na poziomie ponad 2,5 proc. Wbrew sugestiom z sobotniej konferencji rządu Mateusza Morawieckiego i głównego inspektora sanitarnego Jarosława Pinkasa, w Polsce nie ma jeszcze osób wyleczonych.
Nasilają się też emocje wokół tego, iż polskie władze nie biorą przykładu z niemieckich sąsiadów, którzy wykonują testy na koronawirusa na szerszą skalę i co prawda w statystykach widnieje aż 4585 zakażonych, ale w zamieszkanym przez 83 mln ludzi państwie zmarło jedynie 9 pacjentów. Co oznacza, że współczynnik śmiertelności w Niemczech wynosi zaledwie 0,2 proc.
Wszystko wskazuje na to, iż nie jest to przypadek, gdyż podobnie sytuacja ma się w Korei Południowej, gdzie postawiono na daleko idące upowszechnienie testów. Dzięki temu udało się wychwycić 8086 zakażonych, ale walkę z chorobą przegrało tylko 76 z nich, czyli 0,9 proc..
Eksperci wskazują, iż podejście niemieckie i koreańskie pozwala na wyłapanie przypadków COVID-19 u ludzi młodych, którzy często nie wykazują objawów koronawirusa, ale mogą go przekazywać osobom starszym i z obniżoną odpornością, dla których choroba może być śmiertelna.