Lekarze w Paryżu boją się weekendu. W regionie Île-de-France jest najwięcej przypadków koronaworusa we Francji.
Lekarze w Paryżu boją się weekendu. W regionie Île-de-France jest najwięcej przypadków koronaworusa we Francji. Fot. screen/https://youtu.be/f0r_lrg9A14

Puste ulice, zupełnie wymarłe miasto, jak setki, tysiące innych niemal na całym świecie. Tylko co wieczór o godz. 20:00 wieża Eiffle'a miga światłami przez 10 minut na cześć medyków walczącym z zarazą. Francja to siódmy kraj na świecie z największą liczbą przypadków koronawirusa. W regionie Paryża najbardziej boją się najbliższych godzin. Szpitale dramatycznie apelują o pomoc.

REKLAMA
Nie, 27 marca sytuacja tu nie przypomina tego, co dzieje się we Włoszech, czy w Hiszpanii. Ale Francuzi mają świadomość, że jest coraz gorzej, zwłaszcza w regionie stolicy.
"Trumny dostarczane są non stop" – reportaż agencji Reuters rozchodzi się po mediach na całym świecie. Razem ze zdjęciem pracownika zakładu pogrzebowego, który zdejmuje trumnę z samochodu. Podobno to trzecia, która przyjechała tego ranka. "W poniedziałek może być jeszcze więcej" – mówi pracownik.
W domu opieki w Paryżu, gdzie to się dzieje, od 11 marca zmarło 13 starszych osób. Miały ponad 90 lat, nie ustalono przyczyn ich śmierci. Ale, jak pisze Reuters, 80 innych podopiecznych może mieć koronawirusa. Na 700 takich placówek w Paryżu, w 148 zanotowano przypadki COVID-19. 61 osób zmarło.

Najwięcej zachorowań w Île-de-France

W całym kraju potwierdzono już prawie 30 tys,. przypadków koronawirusa, ponad 1600 osób nie żyje. Jeszcze do połowy marca COVID-19 najbardziej szalał w Grand Est na północnym wschodzie Francji, w regionie ze stolicą w Strasburgu, przy granicy z Niemcami. Ale potem sytuacja się zmieniła.
Dziś największym siedliskiem wirusa we Francji jest Île-de-France. Region, z Paryżem, który jest największą aglomeracją we Francji. Do 27 marca zanotowano tu ponad 7,6 tys. przypadków COVID-19, w w Grand Est – 5,4 tys.
"Paryż jest teraz stolicą francuskiego koronawirusa" – tak kilka dni temu podsumowała Tamara Thiessen w "Forbes".
Lekarze najbardziej obawiają się najbliższych godzin, weekendu. Już mówią o dramacie, alarmują, że w Paryżu na oddziałach intensywnej terapii brakuje łóżek. A chorych szybko przybywa.
– To, co zdarzyło się na wschodzie, idzie do nas. Będziemy potrzebować pomocy w całym regionie Île-de-France. W ciągu 24-48 godzin nasze szpitale osiągną punkt krytyczny – alarmuje Frederic Valletoux, szef francuskiej federacji szpitali.
Na oddziałach intensywnej terapii przeznaczono 1500 łóżek dla pacjentów z koronawirusem. W piątek zajętych było 1300. A to, jak podkreślały służby medyczne, nie był to jeszcze szczyt zachorowań.
"Szefowie szpitali mówią, że boją się o najbliższe dni. Pilnie zaapelowali do wszystkich osób z medycznym doświadczeniem, by przyjechali przyjechali wspomóc stolicę" – pisze francuski oddział portalu The Local.

Rygorystycznie w całej Francji

Paryż, tak jak cała Francja, jest zamknięty od 17 marca. W całym kraju obowiązują rygorystyczne środki. Każdy, wychodząc z domu musi mieć przy sobie dokument wydrukowany z internetu, na którym podaje cel wyjścia.
Nie wolno jeździć na rowerze. "Ćwiczenia na zewnątrz mogą odbywać się tylko w promieniu 1 km od domu, maksymalnie godzinę w ciągu dnia i tylko raz dziennie" - wymienia "Forbes". Dla biegaczy zamknięto Pola Marsowe.
Zamknięto granice. Zrezygnowano z drugiej tury wyborów lokalnych. Mieszkańcom zabroniono spotkań rodzinnych i towarzyskich.
Szczyt zachorowań spodziewany jest kwietniu. Jak alarmuje Frederic Valletoux bez pilnej interwencji i pomocy, w szpitalach nastąpi katastrofa.