W uroczystościach pogrzebowych w czasie epidemii koronawirusa może uczestniczyć maksymalnie pięć osób.
W uroczystościach pogrzebowych w czasie epidemii koronawirusa może uczestniczyć maksymalnie pięć osób. Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Gazeta

– Na ilu pogrzebach nie byłam, to owszem jest smutek i są łzy, ale później są też wspomnienia, jakieś opowieści, a nawet żarty. A tutaj cisza i poczucie pustki... – dzieli się refleksjami na temat pogrzebu swojej babci Dominika. Jej rodzina, tak jak wiele innych w czasie epidemii, poza śmiercią bliskiej osoby musiała zmierzyć się z dodatkowymi trudnościami. Tak dziś żegna się zmarłych.

REKLAMA

To wstrząsnęło nimi najbardziej

– Dla nas, dla wnuków, nadal jest to jakaś abstrakcja, że babcia nie żyje. Nie było nawet szansy, żeby się z nią pożegnać. I nie było to decyzja nikogo z nas, tylko zakaz – mówi w rozmowie z nami Dominika.
Rodzina Dominiki jest dość liczna i, jak podkreśla rozmówczyni naTemat, "naprawdę się ze sobą trzyma". Babcia kobiety miała pięcioro dzieci, doczekała się wnuków oraz prawnuków, dlatego też ich spotkaniom zawsze były przepełnione rozmowami.
– Gdzieś zawsze był gwar, a nagle okazuje się, że babcie żegna się w takiej wymuszonej ciszy, nie kontemplacyjnej. Na ilu pogrzebach nie byłam, to owszem jest smutek i są łzy, ale później są też wspomnienia, jakieś opowieści, a nawet żarty. A tutaj cisza i poczucie pustki... – opowiada.
Dominika nie była ani w kaplicy, ani na cmentarzu. Nie mogła być. Od obostrzeń dotyczących zakazu zgromadzeń powyżej 5 osób nie ma wyjątków. Uroczystości pogrzebowe też im podlegają. To, o czym opowiada, usłyszała od swojego taty. Choć chciała go namówić na rozmowę do artykułu, on odmówił. Kobieta przyznaje, że trochę ją to zdziwiło. Przypuszcza jednak, że w normalnych okolicznościach raczej nic nie stałoby na przeszkodzie, ale takie pożegnanie musiało być dla niego bardzo trudne. Nie tylko dlatego, że stracił matkę.
– Chciałam, żeby tata porozmawiał, ale on nie nie chciał. Gdyby to był normalny pogrzeb, pewnie nie miałby takich problemów, ale nim i jego rodzeństwem chyba najbardziej wstrząsnęło to, że oni szli za trumną tylko w piątkę. To był tak cichy pogrzeb, milczący. Smutny jeszcze bardziej, bo z takimi ograniczeniami. Wszyscy mają i małżonków, i dzieci, i wnuki, ale nas nie mogło być z nimi w tej chwili. To takie abstrakcyjne. Nigdy wcześniej czegoś takiego nikt z nas nie przeżył – przyznaje Dominika.
Ta cisza, wbrew jej charakterowi, pojawiała się co chwila w relacji taty kobiety. Była i w zakładzie pogrzebowym, i w kaplicy, i na cmentarzu. Cisza i spokój, ale atmosfera inna niż zazwyczaj.
W zakładzie pogrzebowym formalności mogła dopełniać tylko jedna osoba. Jednak ponieważ cmentarz w Bisztynku – tam mieszkała babcia naszej rozmówczyni – przylega do kościoła, to ksiądz pozwolił na krótki obrządek przy otwartej trumnie.
– To, czego się nie spodziewałam, to to, że owszem, klepsydry i informacje o śmierci babci były drukowane, ale umieszczano na nich kilka zdań mówiących o tym, że pogrzeb się już odbył. Nie mogło być oficjalnej informacji, że ciało jest wystawione w kaplicy – mówi Dominika.

Wszystkie dzieci nie będą mogły być na pogrzebie

– To są dla nas nowe wyzwania. Nie myśleliśmy o nich kiedyś. Na pogrzebie może być tylko pięć osób. Takie trudności są do pokonania, ale są niełatwe – mówi ksiądz Michał Tunkiewicz. Podkreśla, że rodzina zmarłej osoby najczęściej rozumie tę sytuacje, czyli rzeczywistość, w jakiej wszyscy się znaleźliśmy z powodu epidemii koronawirusa.
Kapłan opowiada, że uroczystości pogrzebowe się odbywają – przeważnie praktykowana jest tylko trzecia formuła, na cmentarzu – ale gdy ustanie epidemia duchowni będą chcieli zorganizować msze święte w intencji zmarłych. Będą na nie zapraszani wszyscy ci, którzy chcieli wziąć udział w pogrzebie, ale nie mogli.
– Za kilka dni będzie pogrzeb kobiety, która miała siedmioro dzieci... Przecież nawet wszystkie te dzieci nie będą mogły uczestniczyć w tym pożegnaniu. To jest bardzo smutne. Jako duszpasterze zawsze zabiegaliśmy, aby na każdym spotkaniu w kościele, łącznie z pogrzebem, było jak najwięcej osób. Po to, aby złożyć bukiet modlitwy w intencji osoby, która odeszła. Dziś mamy do czynienia z sytuacją paranoidalną, mówimy: "Nie przychodźcie, zostańcie w domach". To jest kontra naszego powołania, naszemu działania pasterskiego – ubolewa ks. Tunkiewicz.
ks. Michał Tunkiewicz

Homilia na pogrzebie też jest katechezą. Nie oszukujmy się... Na pogrzebie, na ślubie pojawiają się też osoby, które normalnie do kościoła w ogóle nie przychodzą, nie praktykują.

Nasz rozmówca zaznacza jednak, że to wszystko "w imię większego dobra", dlatego każdemu powinno zależeć na dostosowaniu się do nowych zasad.
– Jeden ksiądz mówił mi, że męczyli go parafianie, że niepotrzebnie zakazuje wchodzenia do kościoła, bo kościół jest bardzo duży i spokojnie zmieściłoby się w nim 20 osób, które stałyby dwa metry od siebie. A on powiedział tak: "Wolę mieć w tej chwili na mszy świętej jedną, dwie osoby, niż za miesiąc mieć 30 pogrzebów". Taka prawda... Co z tego, że dziś mi przyjdzie na mszę 100 osób, będę się cieszył, chociaż naruszę wszelkie normy, a później seria pogrzebów – przyznaje nasz rozmówca.
Czytaj więcej: Tak będą postępować ze zwłokami ofiar COVID-19. Są nowe wytyczne resortu zdrowia

Pięć osób stoi przy trumnie, pięć trochę dalej

"Nie życzę Ci i twojej rodzinie żebyście musieli wybierać kto pójdzie na pogrzeb", "Czy wyobrażasz sobie pogrzeb w tych czasach?", "Dziadek zmarł w zeszły czwartek pogrzeb robiliśmy w piątek i był naprawdę skromny ale zważając na pandemię, musiał taki być", "Dzisiaj rano zmarła moja ciocia. Jestem taka zła na siebie, bo dawno u niej nie byłam, a ona ciągle się o mnie pytała. Jeszcze nie mogę pójść na pogrzeb, mam ochotę się rozryczeć" – w internecie, na różnych forach, grupach, z łatwością można znaleźć wpisy podobne do tych.
Z dostosowaniem się do zakazów bywa jednak różnie. – Do zakładów pogrzebowych, załatwiać formalności, zazwyczaj przychodzą dwie osoby. Informujemy o tym, że w uroczystości może brać udział tylko 5 osób. Część się do tego stosuje, a część nie. Czasami pięć osób stoi bliżej trumny, pięć osób za bramą, a kolejnych pięć jeszcze w innym miejscu. Jak będą stać 150 metrów od grobu, to nikt się nawet do nich nie przyczepi, bo powiedzą, że odwiedzają innego zmarłego, a potem pojedynczo będą podchodzić – mówi Krzysztof Wolicki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Pogrzebowego.
Krzysztof Wolicki
prezes Polskiego Stowarzyszenia Pogrzebowego

Takie samotne pogrzeby to jest smutny widok, ale ludzie na ogół się z tym godzą, bo wiedza, że im mniej ich przyjdzie, tym rzadziej będziemy na cmentarzu urzędowali. Trzeba się liczyć, że ten wirus może i nas dopaść.

Krzysztof Wolicki uważa, że dobrym rozwiązaniem byłoby podejmowanie podobnych kroków w tej kwestii, do tych, o których zdecydowali Włosi. Ciało można poddać kremacji, a urnę trzymać w zakładzie pogrzebowym do czasu aż sytuacja wróci do jakiejkolwiek normy i wtedy dopiero organizować pogrzeb.
– Przetrzymanie urny w zakładzie pogrzebowym nic nie kosztuje. Urnę tak naprawdę rodzina może nawet zabrać do domu. Tylko w Niemczech jest taki przepis, że może ją odebrać z krematorium jedynie zakład pogrzebowy – przyznaje nasz rozmówca.