
Ślub w czasach pandemii
Agnieszka i Bartosz stwierdzili, że koronawirus nie pokrzyżuje im planów. – Sama sytuacja zagrożenia była dla nas pewnego rodzaju motywacją. Śmiałam się i mówiłam: "Jak mam umrzeć, to jako twoja żona". To taki śmiech przez łzy. Bardzo chcieliśmy dobrnąć do tego momentu – podkreśla Agnieszka.Chociaż, kiedy wprowadzono pierwsze ograniczenie – do 50 osób – Agnieszka i Bartosz doszli do wniosku, że nie będą narażać swoich bliskich i odwołali wszystkich gości. Miała im tego dnia towarzyszyć tylko najbliższa rodzina. Ale z dnia na dzień wszystko się zmieniało.
Jak w powstaniu
– Stanęliśmy przed wyborem: albo dwójka moich rodziców i moja jedna siostra, albo któryś z rodziców musi odpaść, żeby były dwie siostry. Starsza, która miała być też moją świadkową, bardzo się obawiała, więc zdecydowaliśmy, żeby nie przyjeżdżała. Moim świadkiem została mama, świadkiem Bartosza moja młodsza siostra – tłumaczy Agnieszka.Gdyby było więcej osób trzecich to i ten stres byłby jeszcze spotęgowany tym, jak wyglądamy w oczach innych. Przez to, że byliśmy sami, to tak intensywnie się na sobie skupiliśmy, że nie zamieniłabym tego momentu na żaden inny.
Relacja live ze ślubu
Klaudii zależało, żeby wziąć ślub zanim na świecie pojawi się jej drugie dziecko, które nosi pod sercem. Wesele miało być skromne: najbliższa rodzina, znajomi. Najpierw obiad, później zabawa. Sala zarezerwowana, dj wynajęty.Wcześniej w Urzędzie Stanu Cywilnego przygotowano nas, że przed ślubem straż będzie pilnowała ilości osób. Nie mogliśmy mieć też fotografa. Ostatecznie, na szczęście strażnika nie było, przed budynkiem stał tylko sympatyczny ochroniarz.
To była mała ilość osób, więc i małe koszty były z tym związane, dlatego dużych strat nie ponieśliśmy. Zadatek, który był wpłacony na salę, wykorzystaliśmy na obiad. Dj poprosił nas o to, czy zaliczkę mógłby nam oddać w sezonie letnim, jak zacznie zarabiać.